Skip to content
  • kolekcjonowanie
    • o kolekcjonowaniu
    • aktualności
    • książki
    • blogi
  • pamiątki
    • ordery i odznaczenia
    • odznaki i oznaki
    • medale
    • dokumenty
    • pozostałe
  • Słowacja
    • Kežmarok
    • Polska – Słowacja
    • XIX wiek
  • o mnie
    • o stronie
    • czego szukam?
skelnik.pl

pamiątki

historia ukryta w przedmiotach

pozostałe

Published 30 March 2018

Kurs unitarny Szkoły Podchorążych Piechoty

Kurs unitarny zapewniał podstawowe wykształcenie niezbędne dla kandydatów do szkół podchorążych piechoty, kawalerii, artylerii i inżynierii. Nie oznacza to jednak, że wszyscy uczniowie szkół podchorążych przechodzili takie szkolenie. Zwolnieni byli z niego między innymi uczniowie szkoły podchorążych sanitarnych, czy saperów. Przechodzili oni kurs rekruckiego wyszkolenia piechoty w szkołach, w których później kontynuowali naukę. Z odbycia kursu unitarnego zwolnieni byli także absolwenci Korpusów Kadetów, o ile zdali egzamin na podchorążych. Niestety spora część kadetów miała z tym kłopoty. Zwolnienie dotyczyło także absolwentów dywizyjnych kursów podchorążych rezerwy, odbytych w ramach zasadniczej służby wojskowej. Początkowo dla tych dwóch grup przeprowadzano krótsze, miesięczne kursy unifikacyjne, jednak na początku lat trzydziestych zrezygnowano z nich.

Jako, że na kurs unitarny do Szkoły Podchorążych Piechoty przyjmowano kandydatów na podchorążych, kwalifikacje jakich od nich wymagano były były dosyć wysokie. Przede wszystkim byli to kawalerowie w wieku od 17 do 21 lat, którzy posiadali stosowne oświadczenie Wojskowego Szpitala Okręgowego. Od górnej granicy wieku istniały wyjątki dla osób posiadających określone wykształcenie fachowe lub studia wyższe. Mogli być oni niekiedy przyjmowani na kurs nawet do 25 roku życia. Kandydaci na kurs musieli posiadać maturę lub być absolwentami Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki w Warszawie, czy Poznaniu. Nie mogli być karani za niektóre typy przestępstw, a ich postawa musiała wskazywać na głęboki patriotyzm i silny kręgosłup moralny. Co ciekawe, wymagano także legitymowania się prawem do noszenia Państwowej Odznaki Sportowej.

Wśród kandydatów spełniających wyznaczone warunki przeprowadzano w drugiej połowie lipca egzamin wstępny. Składał się on z rozmowy kwalifikacyjnej, testu z matematyki, fizyki i wiedzy ogólnej, a także badań lekarskich i psychomotorycznych. Całość egzaminu trwała trzy dni. Zarówno koszt egzaminu, jak też utrzymania w czasie jego trwania ponosili kandydaci.

Ilość uczniów przyjmowanych na kurs określał corocznie minister spraw wojskowych, a ostateczną listę przyjętych zatwierdzał komendant Szkoły Podchorążych Piechoty. Zawiadomienie o przyjęciu na kurs rozsyłane było do 1 września, a nauka rozpoczynała się 1 października. Dodatkowym warunkiem jej rozpoczęcia była wpłata w wysokości 100 zł.

Początkowo uczniowie kursu stanowili osobne klasy SPP. Sytuacja ta zmieniła się 20 października 1929, od kiedy to kurs stanowił na stałe III Baon Szkoły Podchorążych Piechoty. Początkowo kurs umiejscowiony był w Ostrowi Mazowieckiej. Jednak ze względu na rozrastające się potrzeby lokalowe szkoły podjęto decyzję o przeniesieniu kursu unitarnego do Różana, gdzie stacjonował od 15 października 1929 roku

Kurs unitarny trwał 11 miesięcy i dzielił się na okres rekrucki, okres wyszkolenia ogólno-wojskowego i specjalnego oraz okres wyszkolenia taktycznego. Pierwszy z nich trwał cztery miesiące i obejmowały typowy program wyszkolenia rekruta piechoty. Wyszkolenie ogólno-wojskowe i specjalne trwało pięć miesięcy. W tym czasie uczniowie odbierali gruntowe wykształcenie teoretyczne, a także w zakresie uzbrojenia, łączności i służby saperskiej. Ostatni, dwumiesięczny okres wyszkolenia taktycznego, to także okres nauki praktycznej. W tym czasie odbywano ćwiczenia taktyczne i ostre strzelanie.

Absolwenci kursu unitarnego, którzy zdali egzamin końcowy z wynikiem pomyślnym przyjmowani byli do szkół podchorążych piechoty, kawalerii, artylerii lub inżynierii. W związku z podjętą w szkole podchorążych nauką, składali zobowiązanie o dalszym kontynuowaniu kariery w szeregach korpusu oficerskiego danej broni. Przydział do danej szkoły podchorążych nie zależał wyłącznie od woli kandydata, ale także od jego przydatności do służby i ilości wolnych miejsc. Ostateczne zdanie należało do komisji międzyszkolnej. Nie bez znaczenia musiały pozostawać także opłaty jakie nakładano na kandydatów do poszczególnych szkół podchorążych. Wynosiły one 150 zł. w przypadku Szkoły Podchorążych Piechoty, czy Inżynierii lub nawet 330 zł. w przypadku Szkoły Podchorążych Kawalerii lub Artylerii. Także dalsze pobieranie nauki w wymienionych szkołach było płatne.

Jako ciekawostkę obyczajową można dodać, że w wymaganiach wobec kandydatów umieszczono zapis: „nie ulegają zboczeniom płciowym”.

Published 2 February 2018

Projekty banknotów 20 i 50 złotych z 1925 roku

Punktem wyjścia do napisania tego wpisu był dyplom oferowany przez Dom Aukcyjny Artissima. Stanowił on potwierdzenie uzyskania przez Zygmunta Kamińskiego medalu srebrnego na międzynarodowej wystawie sztuki dekoracyjnej i wzornictwa w Paryżu w 1925 roku. Była to wystawa szczególna, ponieważ stanowiła podsumowanie nowego trendu w sztuce. Wziął on zresztą swoją nazwę od skrótu francuskiej nazwy tej ekspozycji i do dziś znany jest na całym świecie jako art deco (arts decoratifes). Dyplom wykonany był w technice litografii, a miejsce na nazwisko laureata i podpisy uzupełniane tuszem. Zaskakująca jest wielkość dyplomu, którego wysokość przekracza pół metra. Jest to rozmiar zupełnie nietypowy dla grafiki, a nawet nieco większy od standardowego wymiaru obrazów olejnych. Patrząc jednak na jego bogactwo graficzne, można śmiało powiedzieć, że sam w sobie stanowi odrębne dzieło sztuki. Jego twórcą był Gustave Louis Jaulmes, urodzony w 1873 roku szwajcarski artysta i architekt. Jego prace cieszyły się sporym uznaniem jeszcze za życia i był zaproszony do wielu ważnych projektów artystycznych. Tak prywatnych jak i publicznych. Do jednej z ciekawszych jego prac można zaliczyć dekorację sali dla Muzeum Augusta Rodin w której eksponowana była rzeźba Pocałunek oraz dekoracje dla liniowca oceanicznego Île de France. Gustava Jaulmes poruszał się swobodnie nie tylko grafice i projektowaniu wnętrz, ale także w malarstwie, tkactwie i projektowaniu mebli. Bez wątpienia można powiedzieć, że był artystą wszechstronnym.

W przeciwieństwie dla wielu innych medali nagrodowych z wystaw sztuk pięknych czy rzemiosła, te z wystawy paryskiej były anonimowe. Nazwisko zwycięzcy widoczne było tylko na dyplomie. Wysokość, jak też szerokość ośmioboku wynosiła 6 cm. Tak więc podobnie do dyplomu, nie należał do najmniejszych w swojej kategorii. Ponieważ medal bity był w srebrze, jego waga wynosiła przeszło 100 gram. Autorem nagrody był medalier Pierre Turin. Jako ciekawostkę można dodać, że Turin był nie tylko autorem medalu na wystawę w 1925 roku, ale także jego laureatem. Jego najsłynniejszymi pracami były wzory monet 10 i 20 frankowych z nowym modelem głowy Marianny.

Wróćmy jednak do medalu dla Zygmunta Kamińskiego. Otrzymał go za projekty dwóch banknotów. Pierwszy z nich o nominale 50 złotych został wprowadzony do obiegu już w 1925 roku. Drugi o nominalne 20 złotych wprowadzono do obiegu w roku następnym. Choć oba projekty utrzymane są w identycznej stylistyce i na obu przedstawiono żniwiarkę i Merkurego w identycznych pozach, to nie trudno znaleźć także przysłowiowe pięć szczegółów którymi się różnią. Najważniejszy z nich to kolorystyka. Ta którą można zobaczyć na załączonych zdjęciach nie odpowiada kolorystyce jaką banknoty posiadały w druku. Wynika to z faktu, że przedstawione ilustracje stanowią wydruki próbne banknotów. Potwierdza to między innymi brak podpisów Prezesa, Naczelnego Dyrektora i Skarbnika Narodowego Banku Polskiego. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że projekt banknotu 20-złotowego nosi datę planowanej emisji “1 marca 1926 r.”, choć nie ulega najmniejszej wątpliwości, że powstał jeszcze w 1925 roku.

Poza tym przedstawione wydruki próbne banknotów 20 i 50 złotych, które licytowane były na 2 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, posiadają jeszcze jedną cechę, która odróżnia je od późniejszych emisji obiegowych. Jest nią podpis autora projektu umieszczony poniżej prawej strony dolnej krawędzi. Na wydruku próbnym banknotu 50-złotowego widoczne jest jeszcze oznaczenie drukarni E. Gaspé w Paryżu. Kryła się za nią drukarnia Eugèna Gasperiniego, który jako przydomka używał skróconej formy nazwiska. Jego atelier wykonywało próbne wydruki banknotów także dla innych krajów. W tym oczywiście dla Francji i jej kolonii oraz dla zaprzyjaźnionej z Polską w tamtym czasie Rumunii, czy nieco egzotycznego Libanu. W zasadzie można by poprzestać na tym opisie, gdyby nie jedno intrygujące pytanie. Po co na wydruku próbnym oznaczenie autora, które nie miało się znaleźć na ostatecznej wersji banknotu? Być może te albo analogiczne próby kolorystyczne były wykonane przez Zygmunta Kamińskiego nie tylko po to aby ustalić ostateczny wygląd nowych nominałów, ale także po to aby posłużyć się najciekawszymi wydrukami na wystawie, za którą otrzymał omawiany medal.

Published 28 December 2017

Bizancjum Walczące, czyli rzecz o zbieżności symboli

Przeglądając jedną z archiwalnych aukcji numizmatycznych zauważyłem monetę z dobrze znanym każdemu Polakowi symbolem. Temat ten pozornie nie ma nic wspólnego ze świętami Bożego Narodzenia, ale jakimś dziwnym trafem metoda luźnych skojarzeń doprowadziła mnie do wątków związanych z początkami chrześcijaństwa. Jest oczywiste, że przedstawiona po prawej stronie moneta ma niewiele wspólnego z narodzinami Jezusa, a jeszcze mniej z symbolem Polski Walczącej. Została wybita w Bizancjum, za panowania cesarza bizantyńskiego Romana IV Diogenesa. Przypadało ono na lata 1067-1071. Zdecydowanie za późno, żeby pozostawać w bezpośrednim związku z narodzinami Chrystusa i jednocześnie za wcześnie, żeby przewidywać wybuch II Wojny Światowej i powstanie Armii Krajowej.

Przedstawiony na monecie piktogram interpretowany jest jako kotwica. To co różni go od możliwie prostego przedstawienia kotwicy i zbliża do późniejszego symbolu malowanego na ulicach wojennej Warszawy, to przechylone ku prawej stronie ucho zaczepu kotwicy. Jego wielkość jest przesadnie duża w stosunku do zaczepów występujących na prawdziwych kotwicach z tego okresu i jak zostało to wspomniane wcześniej, jest on nienaturalnie przechylony. Być może jest to interpretacja mincerza, a być może przypadek.

Jeśli był to celowy zabieg osoby która projektowała monetę, to szukając pomysłu na interpretację monety powinniśmy zmierzać w stronę skojarzeń ulokowanych wśród symboli, które mogły przyjść do głowy autorowi żyjącemu w Bizancjum nieco ponad tysiąc lat po narodzinach Jezusa. Takim który przychodzi mi do głowy jest jeden z pierwszych symboli Chrześcijaństwa, czyli Chi Rho. Jest to doskonale wszystkim znana grecka litera Rho (wyglądająca jak łacińska litera P) z nałożonym krzyżem św. Andrzeja. Można by to uznać za całkowicie luźne i dowolne skojarzenie nad którym pewnie sam przeszedł bym do porządku dziennego gdyby nie krzyżyk znajdujący się w zbiorach Metropolitan Museum of Art Specjaliści z nowojorskiego muzeum ocenili, że pochodzi z VI wieku lub jest późniejszy, a jednocześnie został wykonany w Bizancjum. W mojej ocenie stanowi on doskonałe połączenie prostoty stylu z ważną symboliką. Niewątpliwie jest też połączeniem symbolu Chi Rho i klasycznego krzyża. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić jaki miał być sposób jego noszenia przyjmując, że oba haczyki miały swoje znaczenie praktyczne.

Co jednak w tym wszystkim najważniejsze krzyż ten pokazuje, że grecka litera Rho była wykorzystywana w szerszym zakresie i mogła stanowić punkt odniesienia dla projektanta omawianej monety. Być może chciał on podkreślić związek panującego cesarza Romana IV Diogenesa lub Cesarstwa Bizantyńskiego jako takiego z religią Chrześcijańską.

Published 1 December 2017

Oznaki Rady Municypalnej Warszawy z 1831 roku

Temat ostatniego wpisu, który umieściłem w związku z rocznicą wybuchu Powstania Listopadowego wyniknął nieco przypadkowo, ze względu na ofertę Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Początkowo planowałem opisać jakąś pamiątkę związaną z powstaniem, która nie była by tak powszechnie znana jak opisane pudełka z monetami. Doskonałym tego przykładem mogą być oznaki Rady Municyplanej miasta stołecznego Warszawy, wprowadzone postanowieniem Rządu Narodowego z 23 sierpnia 1831 roku. Są one na tyle rzadkie, że nie udało mi się dotrzeć do żadnej informacji potwierdzającej ich rzeczywiste występowanie na ubiorze ówczesnych urzędników. Nie dotarłem też do oryginalnych egzemplarzy, ani do ilustracji przedstawiających ich noszenie. Być może ktoś z Państwa miał taką przyjemność i ten przyczynek zmieni nasz wspólny stan wiedzy.

Zgodnie ze wspomnianym postanowieniem członkowie Rady Municypalnej nosili szarfy karmazynowo-białe, przewieszone z lewego ramienia ku prawemu bokowi. Prezesa Rady Municypalnej można było poznać po tym, że jego szarfa ozdobiona była złotymi frędzlami. Prezydent miasta nosił szarfę karmazynową z frędzlami srebrnymi. Obywatele występujący w imieniu Rady Municypalnej w poszczególnych cyrkułach mieli nosić opaski karmazynowo-białe.

Zastosowanie szarf i opasek jako oznak urzędów powodowało musiało być estetycznie bardzo miłe dla oka. Nie mniej jednak dziś po przeszło dwustu latach ciężko jest liczyć na to, że uda się odnaleźć jakiś oryginalny egzemplarz. Tym bardziej, że zastosowane w tym wypadku barwy są w naszej historii dość oczywiste, a przez to powszechne. Nie umiem sobie wyobrazić innego przypadku ustalenia z całą pewnością tożsamości takiej szarfy jak tylko zdeponowanie jej w jakimś konkretnym zbiorze (np. muzealnym ) bezpośrednio w epoce.

Warto też dodać, że system oznaczania pełnionych funkcji za pomocą szarf zapoczątkowany był już w okresie Księstwa Warszawskiego, a później kontynuowany przez polskie instytucje powołane na terenie Warszawy w 1915 roku oraz w całej Polsce po 1918 roku. Można więc powiedzieć, że oznaki w formie szarf i opasek są dla naszej tradycji bardziej właściwe niż oznaki wykonane z metali i noszone na piersi. Być może takie oznaczenie jako bardziej subtelne było by dzisiaj także ciekawą przeciwwagą dla przesadzonych projektów graficznych różnych łańcuchów miejskich i tym podobnych oznaczeń.

Published 29 November 2017

Zielone pudełko pamiątkowe z monetami powstańczymi 1831

W jednym z rosyjskich domów aukcyjnych zobaczyłem dziś kartkę z kalendarza, informującą o wybuchu powstania polskiego w 1830 roku, które “przyjęło ustawę o przywróceniu suwerenności i złożeniu z tronu Mikołaja I“. Ponieważ oferta tego domu składa się głównie z numizmatów, poinformowali także o tym, że Rząd Narodowy emitował własne monety. W Polsce tego typu informacja nie stanowi już szczególnej sensacji. Nie mniej jednak przy okazji dzisiejszej daty nie można zostać w tyle i warto wspomnieć o miłej ciekawostce, która pojawiła się na ostatniej 69 aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego pod pozycją 480. Jest nią pamiątkowe pudełko z monetami z powstania listopadowego. Spośród wielu innych pudełek wyróżnia je zielona barwa i fakt, że umieszczone w środku monety najprawdopodobniej są tymi, które umieszczono w nim pierwotnie. Każda z nich oraz banknot o nominale 1 zł. są w doskonałym stanie zachowania. To już drugie takie pudełko które pojawiło się w ofercie antykwarycznej w ostatnim czasie.

Pierwsze klasycznie czerwone pudełko sprzedane było w jednym ze Szwajcarskich domów aukcyjnych i kupione przez Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka. Wyjął on monety z pudełka i sprzedał na swoich kolejnych aukcjach na sztuki, na koniec oferując osobno samo pudełko z monetą która w nim utknęła na zawsze. Osobiście uważam takie podejście za historycznie szkodliwe i liczę, że handlarze któregoś dnia zrozumieją, że jest granica zachowań która nie powinna być usprawiedliwiana maksymalizacją zysku. Przyczynkiem do tej nauki może być właśnie aukcja WCN. Za prezentowane pudełko uzyskali oni cenę 36.000 zł. + prowizja. Przy czym należy dodać, że w pudełku nie było najdroższej monety, czyli powstańczego złotego dukata. Ta aukcja pokazała, że prawdziwi kolekcjonerzy gotowi są zapłacić bonus za nienaruszoną substancję historyczną,

Podobny problem można było zaobserwować jeszcze kilka lat temu w przypadku albumów ze zdjęciami wojskowymi, które były nagminnie cięte przez handlarzy. Liczyli oni, że zdjęcia oferowane na sztuki przyniosą im większą korzyść niż cały album. Jeden z takich albumów miałem okazję widzieć na skanach jeszcze jako całość. Prosiłem ówczesnego właściciela żeby zaproponował mi go w komplecie. Jednak ten uparł się, że pocięty na sztuki przyniesie mu większy zysk. Nieco ponad dwadzieścia zdjęć wstawił na allegro z ceną wywoławczą po 15 zł. za sztukę. Wszystkie zdjęcia kupiłem w cenie wywoławczej i otrzymałem cały album. Niestety był już pocięty. Dziś tendencja się odwróciła i w dobrych domach aukcyjnych albumy osiągają ceny których nikt nie otrzymał by za poszczególne zdjęcia.

Published 20 November 2017

Plac Skelników w Gdyni

Prędzej czy później prywata musiała się zdarzyć. Skoro stronę robię dla swojej przyjemności, to w sumie dlaczego miał bym się od takiego wpisu powstrzymać. Ostatnio na stronie miłośnika historii Gdyni Marcina Scheibe pojawił się wpis na temat placu Skelników w Gdyni. Miejsce to było zlokalizowane na obecnym skrzyżowaniu ulic świętego Wojciecha i Stefana Żeromskiego. W domu który się tam znajdował, a który zaznaczony jest na sąsiednim zdjęciu niebieskim prostokątem, urodził się w 1927 roku mój dziadek ś.p. Leon Skelnik. Rodzina sprzedała tą nieruchomość jeszcze przed wojną i w miejscu dawnego domu Skelników stoi dziś nowa, choć jeszcze przedwojenna kamienica. Można ją zobaczyć na Google Street View. Kto jest lub będzie w Gdyni może się przejść i zobaczyć miejsce osobiście. Poza tym ciekawe jest samo zdjęcie do którego udało się dotrzeć autorowi wpisu. Nie dodając żadnego komentarza poprosiłem kolegę żeby wskazał na nim ulicę Świętojańską. Nie jest to zadanie łatwe, ze względu na intensywną zabudowę która miała miejsce w latach bezpośrednio następujących po wykonaniu fotografii. Takiej Gdyni już po prostu nie znamy.

Published 22 October 2017

Kordzik Marynarki Wojennej wz. 1920 na zdjęciu

Na wczorajszej aukcji domu aukcyjnego Ostoya pojawiło się pod pozycją 76 zdjęcie anonimowego porucznika Marynarki Wojennej. Fotografia została wykonana w atelier Stanisława Drzewińskiego przy ul. Nowy Świat 15 w Warszawie. Przez autora opisu aukcji zostało datowane w przybliżeniu na 1930 rok. W moim przekonaniu zdjęcie zostało wykonane najpóźniej w 1926 roku. Dlaczego tak uważam? W Dzienniku Rozkazów Ministra Spraw Wojskowych nr 1 z 12 stycznia 1926 roku opublikowany został pod pozycją 10 rozkaz tego ministra K.M.W.20217.25.Org.Mob. Zmieniał on przepisy mundurowe dla Marynarki Wojennej w zakresie jaki dotyczył sztyletów, czyli kordzików. Nakazywał oficerom Marynarki Wojennej zamienić kordziki wprowadzone Przepisami ubioru Marynarki z 1920 roku na analogiczne do tych, jakie noszone były w “korpusie aeronautyki i formacyi czołgów“. W praktyce oznaczało to wprowadzenie najsłynniejszego przedwojennego kordzika wz. 1924 dla oficerów Marynarki Wojennej. Wyparł on jeden z najbardziej tajemniczych i poszukiwanych kordzików przedwojennych, jakim jest kordzik Marynarki Wojennej wz. 1920. To właśnie on widoczny jest na omawianym zdjęciu.

Wystarczy zwrócić uwagę na charakterystyczne zakończenie rękojeści kordzika w formie gałki bosmańskiej. Na sąsiednim rysunku przedstawiony jest wzór rękojeści kordzika z 1920 roku z taką właśnie ozdobą. Uwagę zwraca także rękojeść ozdobiona charakterystycznym wzorem imitującym ukośny splot linki. Jest to zapewne symboliczna pozostałość po oprawach rękojeści wykonanych za pomocą sznurka. Widoczną ilustrację celowo ograniczyłem do rękojeści, ponieważ tylko ten fragment kordzika widać na omawianym zdjęciu. (Na nasze nieszczęście zdjęcie zostało wykonane z prawego profilu, podczas kiedy kordzik przytroczony został do lewego boku.) Przy tej okazji warto też zwrócić uwagę na sam projekt rękojeści. Jest prosty i elegancki, a gałką bosmańska nawiązuje do tradycji marynistycznych. Kontrastuje z nim kiczowaty jelec. Leszek Zachuta w swojej książce “Kordziki w II Rzeczpospolitej”, wydanej w Warszawie w 1991 roku opisał go jako muszlę w otoczeniu dwóch delfinów. W moim przekonaniu może równie dobrze mogą to być koniki morskie lub fantazyjne stworzenia wodne.

Wreszcie warto zwrócić uwagę na ostatni ważny element zdjęcia, którym jest temblak zwisający poniżej kordzika. Ozdoba tego typu została wprowadzona została rozkazem Ministra Spraw Wojskowych K.M.W. 3117. Org. Mob., opublikowanym w Dzienniku Rozkazów Ministerstwa Spraw Wojskowych nr 46 z 22 listopada 1922 roku pod pozycją 647. Można więc postawić dość prawdopodobną hipotezę, że oferowane na aukcji zdjęcie wykonane zostało wcześniej niż wskazuje na to opis, a precyzyjniej w latach 1922-1926 w Warszawie. Należy też do rzadkiej grupy zdjęć prezentujących pierwszy kordzik oficerski polskiej Marynarki Wojennej.

Published 25 September 2017

Kupecký na aukcji w Polsce

Ponoć jedna z zasad netykiety głosi, że tytuł wpisu może być zwodzący, ale nie może być mylący. Zgodnie z tą regułą pozwoliłem sobie ogłosić sensacyjną wiadomość, że na aukcji w Polsce licytowany będzie obraz Jana Kupeckiego. Kto o nim nie słyszał, wiedzieć powinien, że to czołowy przedstawiciel środkowoeuropejskiego malarstwa późno barokowego, który dodatkowo specjalizował się w portretach. Z wyjątkowym wdziękiem posługiwał się on światłem, pozostawiając zazwyczaj swoje postacie w półmroku i eksponując ich twarze. Przypomina mi w tym względzie twórczość Caravaggia. Jednym z tego przykładów może być widoczny po lewej stronie autoportret sławnego malarza.

Powód dla którego praca Kupeckiego zwróciła moją uwagę wynika z faktu, że uważany jest on za malarza Słowackiego. Jest to pogląd nieco naciągany, ponieważ w czasie kiedy Kupecký żył i tworzył, Słowacji jako państwa narodowego jeszcze nie było. To co łączy go z tym krajem, to przede wszystkim miejsce urodzenia, czyli Pezinok koło Bratysławy. Trudniejsze w interpretacji mogą być jego podpisy na obrazach Mahler aus Böhmen lub Pictor boemus. W czasach mu współczesnych mogły oznaczać raczej poczucie przynależności do miejsca pochodzenia, niż związek określonym narodem. Przy takiej interpretacji można Kupeckiego śmiało nazywać Słowakiem. Pamiętajmy jednak, że państwo narodowe to pomysł w zasadzie XIX wieczny. Skąd biedny Kupecký miał przypuszczać, że ktoś kiedyś będzie się spierał o jego poczucie przynależności narodowej.

Jak by nie było, na 245 Aukcji Dzieł Sztuki i Antyków domu aukcyjnego Rempex pojawił się pod pozycją 1138 portret Alexandra von Hohenlohe. Zaskoczyła mnie oczywista rozbieżność między tytułem pozycji, wskazującym na anonimowego śląskiego malarza, a opisem na odwrocie obrazu: “No 6. / Fu¨rst / Alexander / von / Hohenloh / Kupetzki / pinxit / Constatt 40 : 24”. Oczywiście moją uwagę zwrócił fragment wskazujący na rzekome autorsto, czyli Kupetzki pinxit. Nieco zmieniona pisownia nazwiska mnie nie dziwiła, a nawet mogła stanowić pośrednie potwierdzenie autentyczności. W języku niemieckim właśnie tak pisze się nazwisko omawianego malarza. Przypuszczałem, że nie może być aż tak kolorowo, żeby renomowany dom aukcyjny pomimo wyraźnej wskazówki przegapił autorstwo Kupeckiego i nie wyeksponował szerzej tej informacji. Szczególnie, że cena wywoławcza na poziomie 3.000 zł. i estymacja na kwotę maksymalnie dwukrotnie wyższą były by w takim wypadku jak wygrana w toto-lotka. Można jeszcze do tego dodać, że obraz stylistycznie nieco nie trzymał Kupeckiego, ale coś mi kazało sprawdzić czy przypadkiem nie mamy do czynienia z sensacyjnym odkryciem. W końcu autentyczne prace Kupeckiego pojawiają się na aukcjach raz na kilka lat, a według mojej wiedzy w Polsce nie był jeszcze notowany.

Niestety najprostsze wyszukanie w Google przyniosło brutalną odpowiedź. Książę Alexander von Hohenlohe urodził się 17 sierpnia 1794 roku w Kupferzell, a więc 54 lata po śmierci Jana Kupeckiego. Tym samym opis Rempexu wskazujący na nieznanego autora jest jak najbardziej prawidłowy. Żałując, że eksperci domu aukcyjnego nie dali mi szansy na sensacyjne odkrycie, mogę zarzucić ich opisowi tylko jedną nieścisłość. Obraz nie mógł powstać w XVIII wieku, jak zostało to dopuszczone w opisie, ponieważ sportretowany uzyskał święcenia kapłańskie w 1815 roku. Dlatego przy uwzględnieniu stylistyki należy obraz datować jednoznacznie na XIX wiek.

Published 31 August 2017

Francuskie fajansy rewolucyjne

W trakcie niedawnego pobytu we Francji, zupełnie przypadkiem miałem okazję przeglądać książkę na temat fajansów związanych z Wielką Rewolucją. Wcześniej nie wiedziałem, że jest to temat który upamiętniany był w takiej właśnie formie. Tym bardziej nie miałem pojęcia, że jest to nośny temat kolekcjonerski. Dotychczas znałem jedynie talerze pamiątkowe, związane z epoką Napoleońską. Najwyraźniej fajans i talerze pamiątkowe musiały być w XIX wieku popularnym sposobem wyrażania pamięci o ludziach i wydarzeniach. Świadczy o tym także mnogość tego typu wyrobów. Są one zdecydowanie popularniejsze niż medale pamiątkowe. Nie mam tu na myśli wielkości emisji ale ich różnorodność. Wpisanie odpowiedniego hasła do francuskiego eBay dało aż 142 wyniki. Także wyszukiwarka historycznych wyników aukcyjnych dała spory rezultat, na poziomie przekraczającym półtora tysiąca egzemplarzy. Przypuszczam, że mało kto dysponuje powierzchnią w kredensie, pozwalającą na eksponowanie takiego zbioru.

Gdyby nie przestrzeń którą zajmują takie talerze, można by śmiało przyznać, że jest to doskonały temat kolekcjonerski. Ceny poszczególnych egzemplarzy plasują się na poziomie od 30 do 650 euro, przy czym zdecydowana większość poniżej 250 euro. Przy Francuskich zarobkach są to kwoty zupełnie satysfakcjonujące nawet dla osób, które nie chcą przeznaczać na swoje hobby całych oszczędności. Duża różnorodność wzorów pozwala włączać do zbioru coraz to nowe okazy, czy też wymieniać je na ciekawsze egzemplarze w ładniejszych stanach zachowania.

Motywy umieszczone na talerzach można podzielić na grupy tematyczne. To pozwala na przekrojowe zbieranie ciekawych obiektów z każdej grupy lub tylko jednego z wybranych tematów. Jednym z przykładowych motywów jest sojusz władzy, kościoła i ludu. Najczęściej wykorzystywane symboliczne przedstawienie tego sojuszu, to związane ze sobą szpada, pastorał i łopata lub snopek zbóż. Przykład takiego motywu można zobaczyć po lewej stronie. Innym często eksploatowanym tematem było zburzenie Bastylii. Popularne były też talerze bardzo proste w swojej wymowie, zawierające wyłącznie symbole i hasła rewolucyjne.

W ich produkcji przodowały wytwórnie z Nevers w centralnej Francji. Znajduje się tam lokalne Muzeum fajansów i sztuk pięknych. Prezentuje ono technikę wytwarzania fajansu oraz narzędzi z tym związanych. Na jego ekspozycji znajduje się także pokaźna kolekcja pamiątek wykonanych w tej miejscowości. Wśród nich pokazywane są także przykłady fajansów rewolucyjnych.

Published 26 July 2017

250 lat Mennicy Warszawskiej

Trafiłem wczoraj na nagranie wykładu Tomasza Bylickiego na temat historii Mennicy Warszawskiej, który miał miejsce w zeszłym roku w Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi z inspiracji oddziału Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego w Łodzi. Widać, że były kustosz Gabinetu Numizmatycznego Mennicy ma dogłębną wiedzę na temat jej historii i doskonałe rozeznanie w źródłach.

Published 15 June 2017

Medalik na uczczenie Zdzisława ks. Lubomirskiego

Ostatnio pojawił się na aukcji allegro Antykwariatu Numizmatycznego “STARE-MONETY” Waldemara Matyli ciekawy medalik na uczczenie Zdzisława księcia Lubomirskiego. Podobne obiekty były produkowane w 1917 roku, kiedy ich bohater opuścił urząd prezydenta miasta Warszawy i wszedł w skład nowo tworzonej Rady Regencyjnej. Innym przykładem jest medal rytowany przez Czesława Makowskiego, a bity w zakładzie Jana Knedlera. Medal bity był w brązie i srebrze.

Uwagę zwraca wyjątkowo piękne i precyzyjne wykonanie medaliku. Złożony jest z trzech części. Podstawa bita jest w srebrze i żłobkowana. Dzięki temu przezroczysta emalia nałożona na jej powierzchnię otrzymuje wyjątkowy charakter. Drugi element to obramowanie z napisem “Z. KS. LUBOMIRSKI” oraz stylizowanym wieńcem laurowym. Mocowane jest do podstawy za pomocą czterech nitów. Ostatnia część to srebrny orzełek mocowany do podstawy za pomocą dwóch poziomych nitów. Jest on w pewien sposób kluczowy dla tego medaliku, ponieważ pozwala na identyfikację jubilera, który wykonał medalik. Był nim Stanisław Reising, który wykorzystywał stemple do tego orzełka także przy produkcji innych obiektów. Między innymi żetonu Sądów Obywatelskich miasta stołecznego Warszawy już w 1915 roku.

Inną ciekawostką związaną z tym medalikiem jest fakt, że dokładnie ten sam egzemplarz został sprzedany na aukcji WCN w dniu 27 marca 2017 roku za 820 zł. Obecnie oferowany jest na allegro w opcji Kup Teraz za 2.000 zł. Jest to pewien przyczynek do dyskusji na temat tego, czy nowa prowizja na poziomie 9% jest do przyjęcia. Jeśli allegro jest na tyle silnym kanałem sprzedaży, że pozwala uzyskać cenę przeszło dwa razy wyższą, to oczekiwana przez nich prowizja jest zupełnie uzasadniona. Pytanie czy rzeczywiście znajdzie się amator na medalik w tej cenie.

Published 9 June 2017

Matejko najdroższy

Media obiegła sensacyjna wiadomość o sprzedaniu najdroższego w Polsce obrazu. Jest to dzieło Jana Matejki pod tytułem “Zabicie Wapowskiego w trakcie koronacji Henryka Walezego“. O obrazie i jego znaczeniu dla twórczości Matejki, jak też o samym wydarzeniu przedstawionym na obrazie można bardzo wiele przeczytać na stronie domu aukcyjnego DESA Unicum, który sprzedał go na Aukcji Sztuki Dawnej w dniu 8 czerwca 2017 roku. Cena jaką osiągnął obraz wyniosła 3.200.000 zł., która to kwota została powiększona o prowizję domu aukcyjnego w wysokości 483.000 zł. Kwota ta stanowiła ponad połowę obrotu całej aukcji, na której nie brakowało ciekawych pozycji.

Z jednej strony wynik wygląda imponująco, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że dom aukcyjny szacował cenę końcową w przedziale 3 – 4,5 mln. W tym świetle cena sprzedaży robi już mniejsze wrażenie. Dlatego niewątpliwe gratulacje należą się nabywcy, który zainwestował niemałą sumę nie tylko w doskonały obraz i świetną pamiątkę historyczną, ale w moim przekonaniu dokonał także doskonałej inwestycji. Uważam bowiem, że wycena podana przez DESĘ nie była pozbawiona racji.

Gdyby w familiadzie padło pytanie o najwybitniejszego polskiego malarze, z pewnością Matejko otrzymał by największą liczbę punktów. Z tego porównania oczywiście można się śmiać, ale z punktu widzenia ceny obrazu ma to już znacznie większe znaczenie. Po pierwsze dlatego, że nazwisko-marka Matejki wbite jest do powszechnej świadomości społecznej. Choć Matejko jest na wskroś polski, nie może to być zarzutem wobec niego. Przede wszystkim dlatego, że jego prace są historycznie i kompozycyjnie przemyślane. Historia Polski jest kluczem, który pozwala je rozszyfrować. Oczywiście w jakimś stopniu ogranicza to krąg odbiorców jego twórczości, ale nadal jest to kilkadziesiąt milionów potencjalnych zainteresowanych.

Po drugie obraz ma zasadnicze znaczenie z punktu widzenia Matejki jako malarza. Taka praca zawsze będzie dla kolekcjonerów cenniejsza, a potrafię sobie wyobrazić, że zakupy za kilka milionów złotych dokonywane są starannie i w sposób przemyślany. Społeczeństwo się bogaci, na rynku pojawiają się nowi kolekcjonerzy, a najlepszych prac zawsze brakuje. Jednocześnie coraz więcej prac trafia do muzeów. Podaż naturalnie się kurczy wraz z upływem czasu.

Ostatecznie należy wskazać na przepaść między cenami w Polsce, a cenami na świecie. Najdroższy sprzedany obraz miał ponoć cenę 300.000.000 dolarów, czyli znacznie ponad miliard złotych. Będąc świadomym wszystkich proporcji jestem przekonany, że 3,6 mln złotych to naprawdę niewiele i wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa Zabicie Wapowskiego będzie miał szansę być sprzedane z powodzeniem za znacznie wyższą kwotę.

Wreszcie chciał bym na koniec przypomnieć, że obraz tak głośno teraz komentowany w mediach jako sensacyjne odkrycie po przeszło 100 latach został w rzeczywistości odkryty, sprowadzony do Polski i po raz pierwszy sprzedany przez krakowski Salon Connaisseur. Warto by tą informację przytoczyć przy okazji artykułów ekscytujących się wysoką ceną obrazu. Jego odnalezienie i sprowadzenie do Polski musiało być nie mniej ekscytujące niż późniejsza licytacja.

Published 5 June 2017

Podchorążowie u Marszałka i Marszałek u podchorążych

Początki Szkoły Podchorążych Piechoty sięgają sierpnia 1917 roku, kiedy to zaczęto wdrażać nową organizację szkolenia w Polskiej Sile Zbrojnej. Do życia został powołany między innymi kurs aplikantów oficerskich, zwany także Szkołą Aspirantów Oficerskich i szybko przemianowany na Szkołę Podchorążych Piechoty. Jej pierwszym dowódcą został kapitan Sztabu Generalnego Marian Kukiel, szerzej znany jako wybitny historyk, generał i Minister Obrony Narodowej Rządu Polskiego na Uchodźstwie. On też wpłynął na kształt w jakim szkoła kontynuowała swoją działalność po 1918 roku1.

W początkowym okresie szkoła mieściła się w Ostrowi Mazowieckiej i Zegrzu. Jednak już od połowy listopada przeniosła się do pomieszczeń dawnego niemieckiego szpitala wojskowego (Festungslazaret Nr. 1) przy al. Ujazdowskich w Warszawie. W czasie Królestwa Polskiego mieścił się tu Korpus Kadetów im. Aleksandra Suworowa, a więc miejsce było dostosowane do potrzeb szkoły wojskowej.

Począwszy od 29 listopada 1917 roku, a więc mniej więcej tydzień po przybyciu do Warszawy, podchorążowie obejmują wartę przed Belwederem, w którym swoją siedzibę miał Tymczasowy Naczelnik Państwa Józef Piłsudski. Powierzanie obowiązków wartowniczych uczniom szkół wojskowych było w tamtym okresie dość powszechne. Wiązało się ono z zaangażowaniem wyszkolonych już żołnierzy w inne obowiązki. Wartę przed Belwederem uczniowie Szkoły Podchorążych Piechoty pełnili do 22 grudnia 1919 roku2.

Starając się budować morale wojska w oparciu o tradycje Józef Piłsudski postanowił, że począwszy od 1920 roku każdego 29 listopada uczniowie Szkoły Podchorążych Piechoty pełnić będą wartę honorową przed Belwederem. Wybór daty nie był przypadkowy. Na ten dzień przypadało święto podchorążych – rocznica wybuchu Powstania Listopadowego, zainicjowanego przez podchorążych pod komendą porucznika Piotra Wysockiego. Uzasadniało to utrzymanie warty honorowej także po 1923 roku, kiedy Marszałek zamieszkał w Sulejówku.

Decyzja była niewątpliwym wyróżnieniem dla podchorążych. Nie licząc doświadczenia wojennego, byli to żołnierze stojący u progu kariery wojskowej, przyszli oficerowie. W 1919 roku Józef Piłsudski był nie tylko Naczelnikiem Państwa, ale także Naczelnym Dowódcą Wojska Polskiego, pierwszym Marszałkiem Polski i symbolem sukcesu wojska. W grudniu 1921 roku, kiedy w ramach przejścia armii na etat pokojowy zaczęto zwalnianie z wojska nieletnich żołnierzy, to właśnie do niego zwracali się z prośbą o przyjęcie do szkół wojskowych. Marszałek Piłsudski także starał się pamiętać o podchorążych, czego dowodem jest list z 21 października 1924 roku w którym składa im życzenia i wspomina pierwszą wartę z 1918 roku.

Podchorążackie warty silnie wrosły w tradycję szkoły. Dowodem może być umieszczenie Belwederu w tle rysunku legitymacji odznaki honorowej Szkoły Podchorążych Piechoty3. Antoni Knot umieszczając zdjęcie warty podchorążych przed Belwederem na okładce swojej książki „Dzieje szkolnictwa wojskowego” nadał jej znaczenie symbolu właściwego dla całego polskiego szkolnictwa wojskowego, a nie tylko tej jednej szkoły.

Momentem próby w relacjach między Marszałkiem, a Szkołą Podchorążych Piechoty był maj 1926 roku. W trakcie przewrotu majowego Józef Piłsudski nie otrzymał poparcia szkoły, która została wierna przysiędze i stanowiła trzon sił broniących pozycji prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Taka postawa najprawdopodobniej doprowadziła do przyśpieszenia decyzji o zmianie miejsca postoju szkoły, która we wrześniu 1926 roku została przeniesiona do Ostrowi Mazowieckiej. Marszałek Piłsudski usunął także z funkcji komendanta pułkownika dyplomowanego Gustawa Paszkiewicza i zastąpił go podpułkownikiem Marianem Chilewskim, który wywodził się z I Brygady Legionów Polskich. Jednocześnie zmienił część kadry oficerskiej szkoły4.

Wydarzenia te nie wpłynęły na przebieg obchodów święta podchorążych. Szczególnego wymiaru nabrały uroczystości, które odbyły się w setną rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego. Na obchody szkoła przygotowała trzy zestawy strojów historycznych nawiązujących do mundurów grenadierów gwardii, piechoty liniowej i strzelców pieszych Królestwa Polskiego. Nawiązano w ten sposób do tradycji podchorążych, którzy zainicjowali wybuch powstania. Podchorążym towarzyszyło także czterech muzyków wojskowych w strojach historycznych. Czterej fanfarzyści mieli trąbki ozdobione płomieniami, których jeden płat przedstawiał orła białego nad inicjałami „S.P.P.”, oznaczającymi Szkołę Podchorążych Piechoty. Drugi płat przedstawiał monogram uczniów szkoły podchorążych „SP” w pół-wieńcu laurowym i daty „1830 – 1930”. Czterej dobosze wyposażeni byli w bębny wykonane w stylistyce historycznej. Obchody święta podchorążych w strojach historycznych stały się tradycją i były kontynuowane do 1938 roku. Zawsze chętnie oglądali je mieszkańcy Warszawy. Ponadto 29 listopada 1931 roku, a więc w rok po pierwszym wystąpienia w mundurach z Królestwa Polskiego, sala pamięci w szkole wzbogaciła się o obraz Wojciecha Kossaka. Przedstawiał on Józefa Piłsudskiego na schodach Belwederu w towarzystwie warty honorowej w strojach historycznych. Pierwszym dowódcą kompanii historycznej, która zaciągała wartę honorową, do 1934 roku był kapitan Józef Ćwiąkalski5.

Kolejnym etapem relacji Marszałek – Szkoła Podchorążych Piechoty było postawienie na terenie koszar w Ostrowi Mazowieckiej pomnika Józefa Piłsudskiego na koniu. Jego autorem był Antoni Miszewski, rzeźbiarz związany początkowo z legionami, a później z obozem piłsudczykowskim6. Niedokończony pomnik (brak było tablic bocznych i napisu: „Marszałkowi Polski Józefowi Piłsudskiemu Szkoła Podchorążych 1932”) został odsłonięty w sierpniu 1932 roku. W uroczystości udział wzięli prezydent Ignacy Mościcki, marszałek Józef Piłsudski oraz wiceminister spraw wojskowych generał Kazimierz Fabrycy. Uroczystość odbyła się w asyście kompanii historycznej7.

W trakcie drugiej Wojny Światowej pomnik szczęśliwie nie został zdewastowany. Niemcy uważali marszałka Piłsudskiego za zdolnego taktyka, który w 1920 roku powstrzymał bolszewików, więc pomnik najwyraźniej im nie przeszkadzał. Zniszczony został dopiero w marcu 1950 roku przez komunistyczne władze PRL, które najwyraźniej nie ceniły tak wysoko jego sukcesów w wojnie polsko-bolszewickiej. Trud odbudowy pominika wzięło na siebie Koło Przyjaciół Szkoły Podchorążych Piechoty. Ufundowany ze składek publicznych pomnik został odsłonięty 19 września 1999 roku8.

Na marginesie warto dodać, że pomnik marszałka Piłsudskiego nie był jedynym pomnikiem na terenie koszar Szkoły Podchorążych Piechoty. Został tam umieszczony także szereg innych pomników, przedstawiających historycznych dowódców armii polskiej. Zostały wykonane i postawione w latach 1932-1933. Ich autorem był rzeźbiarz Wojciech Aleksander Durek.

1F. von Barth, Sprawozdanie z działalności Inspekcji Wyszkolenia Wojska Polskiego, [w:] „Niepodległość”, Tom XI (po wznowieniu), Londyn – Nowy Jork 1978, s. 67; R. Tomaszewski, Odbudowa polskiego szkolnictwa wojskowego 1908-1923, Toruń 1997, s. 59-60; J. Zuziak, Generał Marian Kukiel 1885-1973, Pruszków 1997, s. 64-70.

2Księga pamiątkowa 1830 – 29.XI. – 1930 szkice z dziejów szkół piechoty polskiej, Ostrów-Komorowo 1930, s. 298-301.

3Więcej: J.M. Skelnik, Odznaka honorowa Szkoły Podchorążych Piechoty, [w:] „Odkrywca” nr 9(92)/2006, s. 53-54.

4Księga pamiątkowa…, s. 338-340; R.E., Krwawy Maj, [w:] „Rzeczpospolita Podchorążacka” nr 2/2004, Komorowo 2004, s. 4-9.

5L. Kukawski, Mundury historyczne w Wojsku Polskim 1914-1939, [w:] „Do Broni!” nr 3-4/2007, s. 8; b.a., Belwederczyk, [w:] „Rzeczpospolita Podchorążacka” nr 3/1996, Komorowo 1996, s. 10-15; L. Łukaszek, Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, [w:] „Rzeczpospolita Podchorążacka” nr 3/1999, Komorowo 1999, s. 47.

6Wymieniany niekiedy także jako Antoni Miszewski-Lubicz (od herbu), lub Antoni Pług-Miszewski (od pseudonimu legionowego). Więcej: W. Milewska, M. Zientara, Sztuka Legionowa i jej twórcy 1914-1918, Kraków 1999; b.a., Nasz pomnik był jego dziełem, [w:] „Rzeczpospolita Podchorążacka” nr 3/1996, Komorowo 1996, s. 26-29.

7b.a., Nim pomnik marszałka odsłonięto, [w:] „Rzeczpospolita Podchorążacka” nr 3/1997, Komorowo 1997, s. 5.

8b.a., Co nam dała odbudowa pomnika, [w:] „Rzeczpospolita Podchorążacka” nr 1/2000, Komorowo 2000, s. 52-55.

Published 24 January 2017

HMS Symmetry w wojnie secesyjnej

Szukałem ostatnio informacji o HMS Symmetry, który wiózł broń dla powstania listopadowego. Niestety informacji tych jest jak na lekarstwo. Udało mi się jednak znaleźć trochę informacji o okręcie, który miał tożsamą nazwę i brał udział w wojnie secesyjnej. W 1773 roku okręt o tej nazwie brał udział w spaleniu Portland, jako okręt zaopatrzeniowy wspomagający HMS Canceaux. Następnie w 1775 roku załadowany po brzegi bronią, brał udział w oblężeniu półwyspu Charlestown. Ogień zaporowy okrętów, które wspomagał zablokował dwa pułki piechoty broniące fortu i przyczynił się do powodzenia całej operacji. W jednej z relacji znajduje się przypuszczenie, że pomimo transportowego charakteru okrętu, tymczasowo umieszczono na nim także działa. W tym samym roku HMS Symmetry brał udział w bitwie o Bunker Hill.

Dwa lata później, w grudniu 1777 roku, żołnierzom generała Jerzego Waszyngtona udało się przejąć z rok brytyjskich niesamowity łup, jakim był okręt HMS Symmetry. Tym razem zamiast broni odkryli pod pokładem spory zapas błękitnego sukna, koszul, pończoch i obuwia. Zdobycz nie była wcale taka przykra. Jak pisał późniejszy pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych, w Armii Kontynentalnej tylko „kilku mężczyzn miało więcej niż jedną koszulę”. Można więc powiedzieć, że okręt przysłużył się obu stronom konfliktu.

Z tego okresu zachował się obraz Wiliama Goolda, prezentujący oblężenie Portland. Widocznych jest na nim pięć okrętów. Ostatni z nich to właśnie dwumasztowy HMS Symmetry. Wymiarami zbliżony był do HMS Halifax, którego długość mierzona po pokładzie wynosiła 17,8 metra. Drugie znane wyobrażenie HMS Symmetry pochodzi z grafiki prezentującej spalenie Falmouth przez kapitana Henryego Mowata. Na nim także widać żaglowiec o dwóch masztach. W przeciwieństwie do obrazu, grafika pozuje po dwie reje na każdym z masztów. Trzeci ze znanych wizerunków ukazuje okręt ze wzgórza Beacon Hill pod Bostonem. Tym razem widać na nim okręt o trzech masztach. Załoga składa się przypuszczalnie z około 30 marynarzy.

Najprawdopodobniej nie jest to okręt, który wspomagał powstańców. Wojnę secesyjną dzieliło od powstania listopadowego przeszło pięćdziesiąt lat. Z drugiej pięknie było by myśleć, że nowoczesny okręt zaopatrzeniowy Royal Navy z końca XVIII wieku, w latach trzydziestych XIX wieku już jako wysłużona krypa służył do tajnego transportu broni.

Published 1 November 2016

Powstaniec Śląski – barwa i znak

powstaniec-slaski-barwa-i-znakW trakcie długiego weekendu miałem przyjemność przeczytać książkę Jarosława Wrońskiego, Grzegorza Grześkowiaka i Wojciecha Czerwińskiego pod tytułem “Powstaniec Śląski – barwa i znak”. Prezentuje ona oznaki i odznaki związane w powstaniami śląskimi oraz organizacjami kombatanckimi. Ze względu na oddolny charakter powstań, barwa i znak tego okresu są bardzo skromne. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w publikacji, która w większości poświęcona jest pamiątkom kombatanckim. Nie rzutuje to jednak w najmniejszym stopniu na atrakcyjność książki, ponieważ jej dominująca część dotyczy pamiątek z okresu poprzedzającego drugą wojnę światową. Autorzy nie zapomnieli także o powojennych organizacjach kombatanckich i pamiątkach z nimi związanych. Temat rzeczywiście ujęty jest całościowo, czasem nawet może za szeroko.

Książka cechuje się wysokim poziomem merytorycznym i obok opisu barwy i znaków przedstawia tło historyczne powstań śląskich, czy historię poszczególnych oddziałów i organizacji kombatanckich. Odznaczenia przyznawane powstańcom ale także innym żołnierzom przedstawiono w szerszym kontekście, nie ograniczając się jedynie do aspektu związanego z tematem publikacji. Całość przedstawiona jest w sposób przystępny dla początkującego czytelnika. Jak sądzę, zamysłem autorów było przedstawić treść w taki sposób, aby mógł ją zrozumieć nawet czytelnik nie znający historii powstań.

Książka wydana jest w formacie zbliżonym do A4 na kredowym papierze, co zapewnia dobrą jakość i wielkość reprodukowanych zdjęć. W publikacji jest ich naprawdę sporo. Są to zarówno reprodukcje fotografii z epoki, zdjęcia pamiątek, jak też ilustracje przygotowane specjalnie na potrzeby książki. Pod względem ilustracji i składu książka jest nienaganna. Miękka okładka ze skrzydełkami pozwala na wygodną lekturę. Jest to miła odmiana w stosunku do większości podobnych pozycji. Czasem mam wrażenie, że wydawcy lub autorzy pragnąć podnieść twardą oprawą prestiż swoich publikacji, zapominają o komforcie czytania. Jedynym zauważalnym minusem książki jest brak korekty językowej, W skutek czego major Feyler stał się na sąsiedniej stronie majorem Fyeler.

Książkę wydało Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. Niestety w publikacji brak jest informacji o nakładzie. Jednocześnie nie znalazłem książki za pośrednictwem Googla w żadnej księgarni internetowej. Mam więc nadzieję, że nie będzie to jedna z niszowych publikacji dostępnych tylko w muzealnym sklepiku. Była by wielka szkoda, gdyby tak się stało.

Posts navigation

Older posts
Newer posts
Search for:

Najnowsze wpisy

  • Z twarzy podobny zupełnie do nikogo
  • W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz
  • Medal Towarzystwa Jabłonowskiego
  • Kartofel wrócił
  • Wszystko jest iluzją

Najnowsze komentarze

  • Lucyna on Wszystko jest iluzją
  • Sławek on Wszystko jest iluzją
  • Kartofel wrócił – skelnik.pl on Gorący kartofel za 160.000 PLN
  • Kartofel wrócił – skelnik.pl on Jak stracić 10.000 euro przez nieuwagę?
  • Na naszej Aukcji X – Falerystyka | on Odznaka pamiątkowa Szkoły Podchorążych Piechoty

Archiwum wpisów

  • June 2024 (1)
  • February 2024 (2)
  • August 2023 (1)
  • July 2023 (1)
  • June 2023 (1)
  • January 2023 (1)
  • September 2022 (2)
  • August 2022 (4)
  • July 2022 (3)
  • June 2022 (1)
  • February 2022 (2)
  • January 2022 (4)
  • December 2021 (3)
  • November 2021 (1)
  • April 2021 (3)
  • February 2021 (1)
  • January 2021 (3)
  • September 2020 (1)
  • June 2020 (4)
  • May 2020 (5)
  • April 2020 (6)
  • March 2020 (4)
  • February 2020 (1)
  • January 2020 (3)
  • December 2019 (1)
  • November 2019 (1)
  • October 2019 (3)
  • September 2019 (4)
  • August 2019 (1)
  • July 2019 (2)
  • May 2019 (4)
  • April 2019 (3)
  • March 2019 (2)
  • February 2019 (2)
  • December 2018 (2)
  • July 2018 (3)
  • June 2018 (3)
  • May 2018 (4)
  • April 2018 (6)
  • March 2018 (5)
  • February 2018 (5)
  • January 2018 (5)
  • December 2017 (4)
  • November 2017 (5)
  • October 2017 (6)
  • September 2017 (6)
  • August 2017 (4)
  • July 2017 (3)
  • June 2017 (9)
  • May 2017 (1)
  • April 2017 (1)
  • January 2017 (4)
  • December 2016 (6)
  • November 2016 (4)
  • October 2016 (1)
  • September 2016 (2)
  • August 2016 (1)
  • July 2016 (7)
  • May 2016 (6)
  • April 2016 (7)
  • March 2016 (12)
Copyright © 2025 Julian M. Skelnik. All rights reserved.