Niedawno na aukcji w Stanach Zjednoczonych sprzedany został dokument potwierdzający nadanie krzyża waleczności gen. Bułak-Bałachowicza kpt Donaldowi Shermanowi z 71. Pułku Piechoty, opisany jako “Polish military document”. W zasadzie nic w tym szczególnego i pewnie nie zwrócił bym na niego uwagi, gdyby nie cały szereg osobliwości z nim związanych. Po pierwsze dokument wystawiony jest na papierze firmowym Prezesa Zarządu Powiatowego Związku Powstańców i Wojaków Okręgu Korpusu VIII w Gdyni. Po drugie datowany jest na 11 listopada 1939 roku. Dokument informuje, że kpt. Sherman został odznaczony krzyżem w dniu 9 listopada 1939 roku za zasługi dla związku powstańców i wojaków oraz na polu pracy społecznej. Można więc przypuszczać, że było to nadanie przynajmniej inspirowane przez lokalny oddział Związku. Biorąc pod uwagę krótki czas jaki minął od nadania, do wydania poświadczającego ten fakt dokumentu, można nawet przypuszczać, że związek miał jakieś porozumienie z kapitułą, na podstawie którego upoważniony był do nadawania krzyża. Oczywiście podstawową ciekawostką jest właśnie data nadania krzyża i wystawienia dokumentu. Można przypuszczać, że była to pewna forma pocieszenia i wykazania aktywności patriotycznej, w początkach drugiej Wojny Światowej. Dlatego można na niego patrzeć nie tylko przez pryzmat kontrowersyjnego odznaczenia, ale także jako na świadectwo indywidualnego oporu wobec nowo zastanej rzeczywistości wojennej, końca 1939 roku.
dokumenty
Tesaurariusz czyli skarbnik

Najlepiej by było gdyby każda z kategorii miała podobną ilość wpisów. Jak się okazuje z perspektywy czasu, nie jest to takie proste. Łatwiej jest mi pisać na tematy bieżące jak np. recenzje aukcji. Wyraźnie też widzę większe zainteresowanie tematami dotyczącymi np. odznak. Dlatego dziś dla odmiany będzie o temacie bardziej niszowym, jakim są stare dokumenty. Dokładnie chodzi o dokument wystawiony przez Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1783 roku, który oferowany był kilka dni temu na jednej z zagranicznych aukcji. Dokument ten jak wszystkie dotychczas znane mi nominacje tego króla sporządzony był w łacinie i powoływał Aleksandra Smulikowskiego do funkcji thesaurario Paltus Pomeraniae. Ponieważ dokument oferowany był przez Brytyjski dom aukcyjny thesaurario musiało się skojarzyć z treasurer. Oczywiście Pomeraniae nie wymagało szczególnej interpretacji, a Paltus jako najwyraźniej niezrozumiałe zostało pominięte. W taki prosty sposób Aleksander Smulikowski został w oczach domu aukcyjnego skarbnikiem pomorskim. Cokolwiek ten tytuł miał oznaczać, ponieważ w wedle mojej wiedzy za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego taki urząd nie funkcjonował.
Żeby nie było wątpliwości, ja też nie miałem pojęcia, że kustosz kapituły nosiły tytuł tesaurariusza. Nawet nie wiedziałem, że Kamieniu Pomorskim znajduje się katedra św. Jana Chrzciciela. Nie miałem także pojęcia, że rolą tesaurariusza (czyli inaczej kustosza) było dbanie o zgromadzone przy kapitule dobra, księgi i naczynia liturgiczne. Dowiedziałem się tego jednak dzięki dosłownie kilkuminutowej kwerendzie w Google. Ustaliłem tam także, dzięki artykułowi Edwarda Kryma z Przeglądu Zachodniopomorskiego, że urząd taki funkcjonował przy kapitule kamieńskiej od ok. 1380. Przypuszczalnie gdyby autor opisu aukcyjnego polegał na czymś więcej niż tylko własna intuicja, też dotarł by do tych informacji. Dlatego też radzę szukać jak najwięcej informacji. Może się okazać, że są na wyciągnięcie ręki.
Paderewski pisze do Barthou
Dziś pozwolę sobie zaprezentować dwa listy Ignacego Jana Paderewskiego wysłane do Louisa Barthou, byłego premiera Francji, trzynastokrotnego ministra, adwokata, jednego z bardziej znaczących francuskich polityków pierwszej połowy XX wieku i wieloletniego przyjaciela Ignacego Paderewskiego. Z drugiej strony postaci zupełnie anonimowej dla naszej historii, o której sam wcześniej nigdy nie słyszałem. Co ciekawe, oba listy zostały napisane własnoręcznie przez naszego wybitnego kompozytora.
Znajomość obu polityków i miłośników muzyki doskonale oddaje ducha czasów w jakich przyszło im żyć. Początkowo ich relacja skupiała się wokół sprawy polskiej. W czasie pierwszej wojny światowej Ignacy Paderewski zabiegał u ówczesnego Ministra Spraw Zagranicznych Francji Louisa Barthou, o wsparcie dążeń niepodległościowych Polski oraz pomoc humanitarną dla obszarów objętych działaniami wojennymi.
W czasie pobytu Ignacego Paderewskiego w Szwajcarii znajomość koncentrowała się głównie wokół tematów związanych z muzyką. Louis Barthou oprócz działalności politycznej angażował się także w działalność Komitetu Narodowego dla Propagowania Muzyki (Comité national de propagande pour la musique). Nie można jednak wykluczyć, iż podtrzymywanie bliskich stosunków z tak ważnym politykiem, wiązało się w jakiejś mierze także z aspiracjami politycznymi przyszłego lidera Frontu Morges.
List I. J. Paderewskiego do L. Barthou z 16.VII.1932 roku
List na papierze firmowym Ignacego Paderewskiego, wykonanym z papieru czerpanego, z wypukle nałożonymi inicjałami “I.J.P.”. Cztery karty, z czego zapisana jest tylko pierwsza. Sławny kompozytor dziękuje w liście za zaproszenie i dyplom honorowy od Komitetu Narodowego dla Propagowania Muzyki. List pisany w całości odręcznie z podpisem. Wraz z listem zachowała się przednia strona koperty.
List I. J. Paderewskiego do L. Barthou z 30.XI.1933 roku
List na papierze firmowym Ignacego Paderewskiego, wykonanym z papieru czerpanego, z wypukle nałożonymi danymi kontaktowymi kompozytora. Obszerny trzy stronicowy list, w którym Ignacy Paderewski ujawnia swój osobisty stosunek do muzyki oraz jej roli społecznej. List pisany w całości odręcznie z podpisem. Wraz z listem zachowała się koperta stanowiąca komplet papeteryjny z papierem firmowym.
Dyplom medalu za stłumienie powstania styczniowego
Aleksander Masson był urzędnikiem carskim. Pochodził z rodziny francuskiego przemysłowca osiadłego w Warszawie. Zdobywając zaufanie przełożonych szybko piął się po szczeblach urzędniczej kariery, która w doskonały sposób odzwierciedla trudności życia polaków pod zaborem rosyjskim. W 1839 r., podczas półrocznej nieobecności Andrieja Storożenki, zastępował go na stanowisku prezesa stałej Komisji Wojenno-Śledczej w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Była to komisja, która zajmowała się ściganiem przestępstw o charakterze politycznym. Głównie były to wystąpienia patriotyczne, dzięki czemu Pawilon X stał się symbolem męczeństwa patriotów walczących o niepodległość pod zaborem rosyjskim. Jednocześnie w tym samym czasie był oficerem do specjalnych poruczeń w stopniu podpułkownika, przy namiestniku Królestwa Polskiego Iwanie Paskiewiczu. Później pełnił funkcję szefa tajnej policji w Warszawie, oraz naczelnika urzędu pocztowego w Warszawie. W latach 1859-1865 był dyrektorem generalnym poczty na cały okręg Królestwa Polskiego oraz szefem cenzury. Oznacza to, że funkcję tą pełnił także w trakcie powstania styczniowego.
Po powstaniu styczniowym w 1861 r. Aleksander II polecił zrusyfikować Radę Administracyjną. Był to organ władzy wykonawczej – rodzaj rządu w Królestwie Polskim. Sposobem rusyfikacji było włączenie w jej skład trzech zaufanych urzędników. Jednym z nich był Aleksander Masson. Kiedy utrzymanie kompetencji i składu Rady okazało się niemożliwe ze względu na protesty polaków, car powołał do życia Komitet Urządzający dla Królestwa Polskiego. Był to organ zarządzający w jego imieniu administracją Królestwa. Aleksander Masson wszedł w skład tego Komitetu i jako jego członek otrzymał medal za stłumienie powstania styczniowego. W czasie powstania jego główna aktywność polegała na szefowaniu urzędowi cenzury. W momencie otrzymania medalu posiadał
rangę tajnego radcy, co odpowiadało stopniowi generał lejtnanta i było trzecim najwyższym stopniem urzędniczym w cesarskiej tabeli rang.
Przywilej lokacyjny Mariensztatu
Zgodnie z prawem obowiązującym w okresie Rzeczpospolitej szlacheckiej, fundowanie miast należało do prerogatyw królewskich. Niekiedy dla celów rozwoju handlu lub lepszej organizacji latyfundiów, król wydawał specjalny przywilej lokacyjny, pozwalający na tworzenie miast prywatnych. Począwszy od XVII wieku dostrzegalne stały się różnice w rozwoju miast królewskich i prywatnych. Te pierwsze napotykały na istotne trudności w rozwoju, przez co królowie zaczęli coraz chętniej popierać fundacje prywatne.
Stały się one także kołem zamachowym rozwoju większych miast królewskich. Na obrzeżach największych z nich tworzono tzw. jurydyki. Były to swego rodzaju dzielnice okalające miasto, które formalnie były administrowane jak odrębne miejscowości. Posiadały swoich burmistrzów, rajców i ławę. Fundowali je magnaci i znamienitsi przedstawiciele duchowieństwa, otrzymując przywileje na wykonywanie określonych prerogatyw królewskich. Targi, karczmy i rzemieślnicy pracujący w jurydykach stanowili konkurencję dla miasta, sprzyjając jego rozwojowi.
Efektywność powyższego rozwiązania doprowadziła do tego, że w XVIII wieku Warszawa posiadała już 14 jurydyk. Prezentowany dokument stanowi przywilej lokacyjny dla jednej z nich – Mariensztatu1. Zgodnie z nim August III Sas w 1762 roku zezwolił generałowi artylerii wojsk litewskich, Eustachemu Potockiemu i jego małżonce Marii z Kątskich Potockiej na założenie „jurydyki swojej przy Wiśle pod Warszawą”. To właśnie współfundatorce Mariensztat zawdzięcza swoją nazwę.
Dokument określa przywileje sądownicze, podatkowe i handlowe z których mogli korzystać fundatorzy. Zgodnie z nimi mieszkańcy przyszłego Mariensztatu mieli prawo trudnić się rzemiosłem, prowadzić wyszynk wina, piwa i gorzałki. Jako dzień targowy ustanowiony został wtorek. Całość opatrzona jest pieczęcią królewską i własnoręcznym podpisem króla.
Projekty banknotów 20 i 50 złotych z 1925 roku
Punktem wyjścia do napisania tego wpisu był dyplom oferowany przez Dom Aukcyjny Artissima. Stanowił on potwierdzenie uzyskania przez Zygmunta Kamińskiego medalu srebrnego na międzynarodowej wystawie sztuki dekoracyjnej i wzornictwa w Paryżu w 1925 roku. Była to wystawa szczególna, ponieważ stanowiła podsumowanie nowego trendu w sztuce. Wziął on zresztą swoją nazwę od skrótu francuskiej nazwy tej ekspozycji i do dziś znany jest na całym świecie jako art deco (arts decoratifes). Dyplom wykonany był w technice litografii, a miejsce na nazwisko laureata i podpisy uzupełniane tuszem. Zaskakująca jest wielkość dyplomu, którego wysokość przekracza pół metra. Jest to rozmiar zupełnie nietypowy dla grafiki, a nawet nieco większy od standardowego wymiaru obrazów olejnych. Patrząc jednak na jego bogactwo graficzne, można śmiało powiedzieć, że sam w sobie stanowi odrębne dzieło sztuki. Jego twórcą był Gustave Louis Jaulmes, urodzony w 1873 roku szwajcarski artysta i architekt. Jego prace cieszyły się sporym uznaniem jeszcze za życia i był zaproszony do wielu ważnych projektów artystycznych. Tak prywatnych jak i publicznych. Do jednej z ciekawszych jego prac można zaliczyć dekorację sali dla Muzeum Augusta Rodin w której eksponowana była rzeźba Pocałunek oraz dekoracje dla liniowca oceanicznego Île de France. Gustava Jaulmes poruszał się swobodnie nie tylko grafice i projektowaniu wnętrz, ale także w malarstwie, tkactwie i projektowaniu mebli. Bez wątpienia można powiedzieć, że był artystą wszechstronnym.
W przeciwieństwie dla wielu innych medali nagrodowych z wystaw sztuk pięknych czy rzemiosła, te z wystawy paryskiej były anonimowe. Nazwisko zwycięzcy widoczne było tylko na dyplomie. Wysokość, jak też szerokość ośmioboku wynosiła 6 cm. Tak więc podobnie do dyplomu, nie należał do najmniejszych w swojej kategorii. Ponieważ medal bity był w srebrze, jego waga wynosiła przeszło 100 gram. Autorem nagrody był medalier Pierre Turin. Jako ciekawostkę można dodać, że Turin był nie tylko autorem medalu na wystawę w 1925 roku, ale także jego laureatem. Jego najsłynniejszymi pracami były wzory monet 10 i 20 frankowych z nowym modelem głowy Marianny.
Wróćmy jednak do medalu dla Zygmunta Kamińskiego. Otrzymał go za projekty dwóch banknotów. Pierwszy z nich o nominale 50 złotych został wprowadzony do obiegu już w 1925 roku. Drugi o nominalne 20 złotych wprowadzono do obiegu w roku następnym. Choć oba projekty utrzymane są w identycznej stylistyce i na obu przedstawiono żniwiarkę i Merkurego w identycznych pozach, to nie trudno znaleźć także przysłowiowe pięć szczegółów którymi się różnią. Najważniejszy z nich to kolorystyka. Ta którą można zobaczyć na załączonych zdjęciach nie odpowiada kolorystyce jaką banknoty posiadały w druku. Wynika to z faktu, że przedstawione ilustracje stanowią wydruki próbne banknotów. Potwierdza to między innymi brak podpisów Prezesa, Naczelnego Dyrektora i Skarbnika Narodowego Banku Polskiego. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że projekt banknotu 20-złotowego nosi datę planowanej emisji “1 marca 1926 r.”, choć nie ulega najmniejszej wątpliwości, że powstał jeszcze w 1925 roku.
Poza tym przedstawione wydruki próbne banknotów 20 i 50 złotych, które licytowane były na 2 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, posiadają jeszcze jedną cechę, która odróżnia je od późniejszych emisji obiegowych. Jest nią podpis autora projektu umieszczony poniżej prawej strony dolnej krawędzi. Na wydruku próbnym banknotu 50-złotowego widoczne jest jeszcze oznaczenie drukarni E. Gaspé w Paryżu. Kryła się za nią drukarnia Eugèna Gasperiniego, który jako przydomka używał skróconej formy nazwiska. Jego atelier wykonywało próbne wydruki banknotów także dla innych krajów. W tym oczywiście dla Francji i jej kolonii oraz dla zaprzyjaźnionej z Polską w tamtym czasie Rumunii, czy nieco egzotycznego Libanu. W zasadzie można by poprzestać na tym opisie, gdyby nie jedno intrygujące pytanie. Po co na wydruku próbnym oznaczenie autora, które nie miało się znaleźć na ostatecznej wersji banknotu? Być może te albo analogiczne próby kolorystyczne były wykonane przez Zygmunta Kamińskiego nie tylko po to aby ustalić ostateczny wygląd nowych nominałów, ale także po to aby posłużyć się najciekawszymi wydrukami na wystawie, za którą otrzymał omawiany medal.
Spotkanie Paderewskiego z Churchilem
Na zdjęciu obok przedstawiony jest dokument podpisany przez Edwarda Marscha, adiutanta Winstona Churchila na papierze firmowym admiralicji. Informuje w nim, że “Winston będzie zaszczycony, że on i Clementine [żona W. Churchila] będą mogli dać swoje imiona [patronat] dla funduszu p. Paderewskiego. Co za czarujący człowiek. Dziękujemy Ci za możliwość poznania go. Marsch E.”. Dokument pochodzi z 1914 lub 1915 roku i sporządzony został na papierze firmowym admiralicji.
Dokument odnosi się do Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny, który Paderewski założył razem z Henrykiem Sienkiewiczem. Jego celem było uzyskanie w państwach zachodu pomocy humanitarnej dla ludności polskiej na terenach objętych wojną światową. W tym celu pozyskiwali patronaty wybitnych osobistości poszczególnych państw. Dokument stanowi wyrażenie zgody ze strony Winstona Churchila na objęcie patronatem działań komitetu na terenie Wielkiej Brytanii. Choć w trakcie pierwszej wojny światowej Churchil już był postacią rozpoznawalną w Brytyjskiej polityce, to nie tak znaczącą jak w trakcie drugiej wojny światowej. Zabiegi Ignacego Paderewskiego o pozyskanie go dla sprawy Polskiej wskazują na jego dalekowzroczność.
Pierwsze pieczęcie ludowego wymiaru sprawiedliwości
Do napisania tego artykułu zainspirował mnie zestaw dokumentów po sędzim Władysławie Świąteckim, który udało mi się kupić w tym roku na Jarmarku Dominikańskim. Był on absolwentem wydziału prawno-ekonomicznego Uniwersytetu Poznańskiego, oficerem rezerwy i przedwojennym sędzią. Zestaw dokumentów zawiera szereg nominacji z kolejnych lat jego kariery. Z czasu wojny nie zachowały się po nim żadne dokumenty. Być może tak jak wielu innych pracowników wymiaru sprawiedliwości z terenu Generalnej Guberni, nie przerwał swojej kariery na czas wojny. Po wojnie było to bardzo niewygodne, więc dokumenty zniknęły. Mogło to być istotne także dlatego, że sędzia Świątecki zaangażował się w tworzenie ludowego wymiaru sprawiedliwości. W spuściźnie po nim znaleźć można kilka dokumentów, powierzających mu tworzenie kolejnych sądów. Być może jego kariera jeszcze by się rozwinęła, gdyby nie wczesna śmierć w 1948 roku. Wróćmy jednak do meritum wpisu. Jak już wspomniałem, omawiany zestaw zawiera kilka ciekawych i wczesnych dokumentów z okresu powojennego. W tym miejscu chcę się skupić tylko na pieczęciach, które na nich odbito.
Pierwsza z nich pochodzi z dokumentu wystawionego w dniu 24 stycznia 1945 przez naczelnego sekretarza Sądu Okręgowego w Łodzi. Dokument informuje o zarządzeniu Ministra Sprawiedliwości, powołującym sędziego Świąteckiego do czynności związanych z organizacją tego sądu. Był to zupełnie początkowy okres funkcjonowania nowej administracji w tym mieście. Wojska Radzieckie wkroczyły do Łodzi zaledwie pięć dni wcześniej. Jeśli nie był to pierwszy dzień funkcjonowania sądu, to na pewno jeden z pierwszych.
Przyglądając się temu dokumentowi zauważyłem wczesną datę i bez powodzenia próbowałem odczytać niewyraźny napis na obrzeżu pieczęci. Dopiero przy drugim podejściu zdałem sobie sprawę z tego, że widoczny w centralnym punkcie orzeł nijak nie mógł być wykonany dla pieczęci z 1945 roku. Orły tego typu początkowo widoczne były na pieczęciach Rady Regencyjnej, a po 1918 roku także na pieczęciach administracji państwowej. W tym także Ministerstwa Sprawiedliwości i sądów. W tych ostatnich przynajmniej do 1921 roku. Moją uwagę zwróciła także różnica między jakością odbicia orła i napisu wokół niego. Uświadomiłem sobie, że kiepskie odbicie tekstu nie jest konsekwencją złego wytłoczenia napisu na dokumencie, ale jego celowego usunięcia z pieczęci. Dlaczego tak się stało? W moim przekonaniu kilka dni, które minęły od zajęcia miasta nie wystarczyły na wykonanie pieczęci. Mentalność sowiecka wymagała jednak autorytetu bumagi z pieczątką. Nieważne, że nie było widać na niej napisu lub wcale go nie było. Ważne, że była pieczątka! Najprawdopodobniej ktoś znalazł starą pieczęć z początków II Rzeczpospolitej i usunął z niej napis. Otrzymał w ten sposób pieczęć, która doskonale nadawała się do przystawienia na dowolnym dokumencie.
Kolejny dokument ze spuścizny po Władysławie Świąteckim pochodzi z 17 maja 1945 roku. W całości napisany jest po rosyjsku pomimo tego, że wystawiono go w imieniu Ministra Sprawiedliwości. Napis na pieczęci brzmi: + MINISTERSTWO SPRAWIEDLIWOŚCI + RZECZPOSPOLITA POLSKA. W tym czasie, przynajmniej z nazwy, nie była jeszcze ludowa. W centralnym punkcie pieczęci znajduje się orzeł państwowy bez korony. Jego wizerunek zbliżony jest do tego, który ustanowiony został jeszcze przed wojną, według projektu Zygmunta Kamińskiego. Porównałem wizerunek orła z omawianej pieczęci z przedwojennymi odciskami pieczęci urzędowych i sądowych. Zasadnicza różnica widoczna jest w rysunku ramion orła. W pieczęciach powojennych podstawa ramion styka się z osią korpusu pod kątem prostym. W pieczęciach przedwojennych ramiona odchodzą od korpusu ku górze. Kolejna charakterystyczna różnica to brak dodatkowego okręgu otaczającego orła i jednocześnie oddzielającego go od napisu. Przedwojenne pieczęci były też większe i wykonane w metalu, a nie na gumie. Mogłem więc ze spokojem przyjąć, że druga pieczęć nie stanowi kolejnej przeróbki z przedwojennych zasobów.
Następne dwa dokumenty pochodzą odpowiednio z 14 i 15 lipca 1945 roku. Oba zostały wystawione w zastępstwie Prezesa Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu przez sędziego Antoniego Olbromskiego. Postać bardzo ciekawą. Przed wojną był sędzią i Naczelnikiem Związku Harcerstwa Polskiego w latach 1931-1936. Według opisu z Wikipedii zasłynął kierowaniem ZHP ze szczególna dbałością o niezależność polityczną. Najwyraźniej po wojnie idea niezależności politycznej w nim zaginęła. Porównanie obu pieczęci wykazało, że orzeł na nich został wykonany z tej samej sztancy. Porównałem szczegóły pod lupą oraz nałożyłem na siebie oba dokumenty pod światło. (Oczywista różnica widoczna jest tylko w kroju liter i znakach oddzielających.) Być może obie pieczęci były wykonane jeszcze w Mennicy Polskiej, ponieważ została ona zniszczona dopiero 12 września 1944 roku. Bardzo podobny orzeł, choć mniejszy został umieszczony w nagłówku pisma jako godło rzeczpospolitej. Oznacza to, że jeszcze 1944 roku ktoś dokonał adaptacji orła państwowego do nowej rzeczywistości. Podobieństwo z przedwojennym orłem państwowym wskazuje, że mógł tego dokonać sam Zygmunt Kamiński.
Byłem bardzo zaskoczony, kiedy niemal identycznego orła zauważyłem na świadectwie ukończenia sześciomiesięcznego kursu przygotowującego do pracy w administracji publicznej, które zostało wystawione w dniu 20 kwietnia 1944 roku w Tel-Avivie. Przy szczegółowym porównaniu odbitek orła z dokumentów ludowego wymiaru sprawiedliwości i orła z dokumentu Ministerstwo Obrony Narodowej rządu emigracyjnego byłem zaskoczony tym, jak bardzo są podobne. Powiem więcej, w moim przekonaniu różnice wynikają wyłącznie z jakości odbitki na papierze, a orły na wszystkich trzech pieczęciach były wykonane z tej samej sztancy. Drugą oczywistą różnicą był brak korony na pieczęciach ludowych. Nieco mnie to zastanowiło, ponieważ w wymiarze sprawiedliwości nie od razu zrezygnowano z łańcuchów sądowych z orłem w koronie.
Raz jeszcze przyjrzałem się ludowym pieczęciom pod lupą i zauważyłem, że widoczne na nich orły pierwotnie posiadały korony. Odcięto je najprawdopodobniej już po wytłoczeniu gumy na pieczątki. Wskazują na to różne ślady odcięcia. Widać to wyraźnie na obu odciskach, jeśli wyostrzy się szczegóły. W tym miejscu pojawił się kolejny szereg pytań, na które na razie nie znajduję odpowiedzi. Czy rzeczywiście wykorzystywano tą samą sztancę do wytłoczenia gum dla pieczęci kursu w Tel-Avivie i Ministerstwa Sprawiedliwości? Jeśli tak, to jak matryca dostała się do Warszawy? Jeśli nie jest to dokładnie ta sama matryca, to z pewnością autor jednej kopiował drugą. Jak i gdzie zdobył wzór? Czy był to Zygmunt Kamiński, czy może ktoś inny? Wreszcie bardzo mnie ciekawi, czy koronę ucięto zaraz po wytłoczeniu gumy na pieczęci, czy dopiero po jakimś czasie ich użytkowania?
Powstaniec Śląski – barwa i znak
W trakcie długiego weekendu miałem przyjemność przeczytać książkę Jarosława Wrońskiego, Grzegorza Grześkowiaka i Wojciecha Czerwińskiego pod tytułem “Powstaniec Śląski – barwa i znak”. Prezentuje ona oznaki i odznaki związane w powstaniami śląskimi oraz organizacjami kombatanckimi. Ze względu na oddolny charakter powstań, barwa i znak tego okresu są bardzo skromne. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w publikacji, która w większości poświęcona jest pamiątkom kombatanckim. Nie rzutuje to jednak w najmniejszym stopniu na atrakcyjność książki, ponieważ jej dominująca część dotyczy pamiątek z okresu poprzedzającego drugą wojnę światową. Autorzy nie zapomnieli także o powojennych organizacjach kombatanckich i pamiątkach z nimi związanych. Temat rzeczywiście ujęty jest całościowo, czasem nawet może za szeroko.
Książka cechuje się wysokim poziomem merytorycznym i obok opisu barwy i znaków przedstawia tło historyczne powstań śląskich, czy historię poszczególnych oddziałów i organizacji kombatanckich. Odznaczenia przyznawane powstańcom ale także innym żołnierzom przedstawiono w szerszym kontekście, nie ograniczając się jedynie do aspektu związanego z tematem publikacji. Całość przedstawiona jest w sposób przystępny dla początkującego czytelnika. Jak sądzę, zamysłem autorów było przedstawić treść w taki sposób, aby mógł ją zrozumieć nawet czytelnik nie znający historii powstań.
Książka wydana jest w formacie zbliżonym do A4 na kredowym papierze, co zapewnia dobrą jakość i wielkość reprodukowanych zdjęć. W publikacji jest ich naprawdę sporo. Są to zarówno reprodukcje fotografii z epoki, zdjęcia pamiątek, jak też ilustracje przygotowane specjalnie na potrzeby książki. Pod względem ilustracji i składu książka jest nienaganna. Miękka okładka ze skrzydełkami pozwala na wygodną lekturę. Jest to miła odmiana w stosunku do większości podobnych pozycji. Czasem mam wrażenie, że wydawcy lub autorzy pragnąć podnieść twardą oprawą prestiż swoich publikacji, zapominają o komforcie czytania. Jedynym zauważalnym minusem książki jest brak korekty językowej, W skutek czego major Feyler stał się na sąsiedniej stronie majorem Fyeler.
Książkę wydało Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. Niestety w publikacji brak jest informacji o nakładzie. Jednocześnie nie znalazłem książki za pośrednictwem Googla w żadnej księgarni internetowej. Mam więc nadzieję, że nie będzie to jedna z niszowych publikacji dostępnych tylko w muzealnym sklepiku. Była by wielka szkoda, gdyby tak się stało.
Za ratowanie ginących i skazywanie niewinnych
Przymierzając się do tego wpisu przypomniało mi się pewne zdarzenie z pobytu mojej babci w szpitalu. Leżała na sali w bardzo rozmowną panią, która intensywnie krytykowała ówczesne zmiany w prawie karnym. Uważała się za kompetentną w tej sprawie, ponieważ już od początku lat pięćdziesiątych miała być prokuratorem. U autorów zmian dopatrywała się złej woli a nie niewiedzy, ponieważ z jej doświadczenia wynikało, że nawet dwuletnia nauka pozwala porządnie nauczyć się prawa. Wtedy zrozumiałem, że mam do czynienia z absolwentką Centralnej Szkoły Prawniczej, czyli tzw. duraczówki. Był to dwuletni kurs prawniczy dla osób, które nie posiadały studiów prawniczych, ale ze względu na zaufanie jakim obdarzył je stalinowski wymiar sprawiedliwości, miały stać się jego elementem. Oskarżać lubi wydawać wyroki bez zbędnego zadawania pytań. Choć z punktu widzenia obecnych procedur doboru sędziów i prokuratorów wydaje się to pogwałceniem wszelkich gwarancji praworządności, to w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, aż tak bardzo nie dziwiło. Między innymi dlatego, że w wojskowym wymiarze sprawiedliwości poprzeczka była ustawiona jeszcze niżej.
Jak to możliwe? Otóż zdarzało się, że funkcje prokuratorów i sędziów wojskowych pełniły osoby bez jakiegokolwiek wykształcenia wyższego. Nie mówiąc już o wykształceniu prawniczym. Były to osoby gotowe na wszelkie ustępstwa w zamian za otrzymane stanowisko. Ich sylwetki doskonale nakreślił prof. Krzysztof Szwagrzyk w książce “Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944-1956“.
Doskonałą ilustracją takiej kariery jest akademicki dowód osobisty, który jest przedmiotem tego wpisu. Został wydany 15 października 1946 roku dla prokuratora Wojskowego Prokuratury Rejonowej w Krakowie i jednocześnie studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej właściciel, w chwili wydania dokumentu miał 39 lat. Co ciekawe, miał za sobą także służbę w przedwojennym wojsku polskim lub administracji. Świadczy o tym widoczny na mundurze Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości. Przedwojenna kariera nie zawsze była przeszkodą w otrzymaniu nomenklaturowego stanowiska po wojnie. W wojskowym wymiarze sprawiedliwości okresu stalinizmu było szereg przedwojennych oficerów sądowych lub aplikantów.
Ciekawostkę stanowią dalsze symbole widoczne na zdjęciu wklejonym do akademickiego dowodu osobistego. Student – prokurator nosi koalicyjkę z odznaką strzelecką i państwową odznaką sportową. Z jednej strony są to odznaki, które formalnie nie świadczą o niczym więcej jak tylko sprawności sportowej. Z drugiej strony stanowią one element pewnej tożsamości, która była budowana przed wojną, a której po wojnie starano się wszelkimi sposobami zaprzeczyć. Dlatego afiszowanie się nimi mogło być źle odczytywane.
Ostatnią, być może największą ciekawostką tego dokumentu i wklejonego do niego zdjęcia, jest medal za ratowanie ginących, widoczny na piersi stalinowskiego prokuratora wojskowego. Był to medal ustanowiony rozporządzeniem prezydenta Rzeczpospolitej z 22 marca 1928 roku. Nagradzano nim osoby, które uratowały kogoś od utonięcia lub katastrofy żywiołowej. Medal nadawał Minister Spraw Wewnętrznych, a nadania nie mogły być pochopne, o czym świadczy stosunkowo niewielka liczba odznaczonych. Na rewersie medalu umieszczona była dewiza będąca jego nazwą: ZA RATOWANIE GINĄCYCH. Patrząc na nią w kontekście świadomego wnioskowania przez stalinowskich prokuratorów wojskowych o kary śmierci dla osób niewinnych, brzmi jak ponury żart.
Piwo Special w Areszcie Śledczym
Jakiś czas temu trafiłem na dwie etykiety piwa Special Export, z którymi wiąże się pewna ciekawostka. Na ich odwrocie zostały wydrukowane przepustki wewnętrzne Aresztu Śledczego w Gorzowie Wielkopolskim. Obie przepustki to niewypełnione druki, choć posiadają pieczątki i podpisy dowódców zmiany. Jednym z nich jest chor. Jan Grzęda. Drugi podpis jest nieczytelny.
Przepustki pochodzą z pewnością z lat dziewięćdziesiątych, co wynika bezpośrednio z daty umieszczonej w ich treści. Jedynie po wyglądzie etykiet i jakości papieru można przypuszczać, że były drukowane na jeszcze starszym papierze. Jestem też przekonany, że pomysł drukowania urzędowych dokumentów na etykietach piwnych musiał być konsekwencją poważnego deficytu materiałowego, a nie osobliwego poczucia humoru. Choć znalazłem w internecie ciekawą i bogatą kolekcję etykiet browaru w Ostrowie Wielkopolskim, która zawiera także ten wzór etykiety, nie ma tam informacji o roku jej wykorzystania.
Pewną wskazówką jest także cena piwa wyrażona na etykiecie. Pierwotny nadruk opiewa na 24 zł. Cena ta została poprawiona przez dobicie pieczątką kwoty 32 zł. Wzrost ceny był najprawdopodobniej wynikiem inflacji. Ponieważ różnica między pierwotną, a poprawioną ceną wynosi 33% można przypuszczać, że sama etykieta była drukowana w 1987-1988 roku. Inflacja w tych latach wynosiła odpowiednio 25% i 65%, W kolejnym roku wynosiła już 251%, a w 1990 roku rekordowe 585 %. Tym samym zmieniły się też ceny produktów. W grudniu 1990 roku cena bochenka chleba wynosiła już 2.600 zł.
Jak widać, etykiety nie zostały oznaczone sugerowaną datą spożycia piwa, więc musiały zostać wycofane przed wykorzystaniem. Ponieważ browar i areszt śledczy były zlokalizowane w tej samej miejscowości, ktoś wykorzystał zadrukowany wcześniej ale niepotrzebny już papier na nowe cele. Ostatecznie przepustki nie zostały wykorzystane, a więc etykiety powtórnie okazały się być nieprzydatne.
Być może ktoś z czytelników zna historię browaru w Ostrowie Wielkopolskim i będzie w stanie określić rok, w którym wykorzystywana była etykieta tego wzoru lub był pracownikiem Aresztu Śledczego i wie w którym roku obowiązywał taki wzór przepustki, a chor. Grzęda był dowódcą zmiany?
List gen. Jana Umińskiego o rewolucji francuskiej
Generał Jan Nepomucen Umiński był uczestnikiem powstania kościuszkowskiego w roku 1794 jako adiutanta gen. Antoniego Madalińskiego. Później służył w wojsku Księstwa Warszawskiego. Dał się poznać jako gorący patriota i znakomity żołnierz. W trakcie kampanii rosyjskiej dotarł aż do Moskwy. Po zwolnieniu w 1815 roku wstąpił zaledwie na rok do armii Królestwa Kongresowego. Po przejściu w stan spoczynku osiadł w Smolicach. Za udział w działalności Towarzystwa Patriotycznego został skazany na 6 lat więzienia, z którego udało mu się uciec.
Po wybuchu powstania listopadowego wstąpił do wojska i szybko został dowódcą I Korpusu Kawalerii. M. Tarczyński (1) oceniając generałów będących dowódcami korpusów przyznał mu za okres wojenny 54 punkty. Kolejny generał Józef Dwernicki, otrzymał ich zaledwie 30. Po zdobyciu Warszawy przez Rosjan przez jeden dzień gen. Umiński był wodzem naczelnym powstania. Po jego upadku emigrował do Francji gdzie działał na polu politycznym i kulturalnym.
Prezentowany rękopis, zawiera refleksję nad obroną wolności i duchem narodów. W tłumaczeniu na język polski brzmi następująco:
Jest elita narodu, która zawsze jest wrażliwa na chwałę, wolność oraz szlachetne i wzniosłe idee; a także gotowa jest do ponoszenia poświęceń. Lud żąda odpoczynku i jak najmniejszego poświęcenia. Są to rzadkie chwile, gdy ten lud się przebudzi, napędzany przez pasję wielką i znamienną, jak widzieliśmy to w 1789 roku, kiedy miał zdobyć wolność i w 1793 roku, kiedy miał jej bronić.
Bez większych wątpliwości 1789 rok oznacza datę rewolucji francuskiej, czyli słynnego wystąpienia ludu Francji przeciwko monarchii. Rok 1793 to przypuszczalnie odwołanie do pospolitego ruszenia, zwołanego w celu odparcia wojsk Hiszpańskich i Brytyjskich, które wspierały siły rojalistyczne we Francji. W tym roku zmobilizowano pół miliona chłopów zachęconych dekretem uwłaszczającym ich na ziemi.
Rękopis sporządzony jest w języku francuskim co może sugerować, że powstał w trakcie emigracji po powstaniu listopadowym. Nie można jednak wykluczyć, że generał Umiński napisał go wcześniej do zagranicznego korespondenta. Adresat był przypuszczalnie Francuzem, ponieważ treść odnosi się do rewolucji francuskiej. Umiński nie wspomina o insurekcji kościuszkowskiej, choć musiała ona stanowić dla niego ważny punkt odniesienia.
(1) M. Tarczyński, Generalicja powstania listopadowego, Warszawa 1988, s. 248