Do Muzeum Hymnu Narodowego w Będominie wybraliśmy się przy okazji majówki. Jednak dopiero teraz miałem chwilę, żeby tą wizytę podsumować. Ekspozycja podzielona jest na trzy budynki i trzy tematy. W głównym gmachu dworku, należącego kiedyś do rodziny Wybickich, znajduje się ekspozycja poświęcona głównie Mazurkowi Dąbrowskiego. Chciało by się powiedzieć, że ta część ekspozycji jest dość skromna, ale chyba bardziej właściwe będzie stwierdzenie, że po prostu nie jest przeładowana. W muzeum znajdziemy część poświęconą historii legionów Dąbrowskiego, drogi życiowej Józefa Wybickiego i kopię rękopisu naszego hymnu. Uwagę poświęcono także samej treści hymnu i jego melodii, wraz z dostępnymi w wersji audio pieśniami innych narodów, powstałymi na tą samą melodię. Całość przepleciona jest ekspozycją pamiątek historycznych, związanych z rodziną Wybickich i historią walki o niepodległość Polski. Całość jest w miarę spójna. Jedyne co mnie zaskoczyło, to nieudana próba odtworzenia zestawu wyróżnień przyznanych Józefowi Wybickiemu. W gablocie złożony został Order Orła Białego w wersji jaka wykonywana jest współcześnie wraz z informacją o odznaczeniu autora pieśni legionów w 1807 roku. Do tego w gablocie wystawiono medal św. Heleny na błędnej wstążce i inne odznaczenia jakie miał otrzymać słynny Polak. Ten pomysł uważam za mocno nietrafiony.
Dwa kolejne pomieszczenia to elementy dawnych zabudowań gospodarczych. W jednym z nich zaprezentowano historię dworku ze szczególnym naciskiem na najlepiej udokumentowany okres XX wieku. W okresie międzywojennym należał on do jednej z niemieckich rodzin, które sympatyzowały z ideami narodowego socjalizmu. Osobliwie było patrzeć na zdjęcia budynku będącego dziś muzeum hymnu polskiego, obwieszonego flagami ze swastyką. Po wojnie w dworku mieściła się Szkoła Ludowa im. Józefa Wybickiego. Na kolejnych zdjęciach widać było jak budynek coraz bardziej popadał w ruinę. To także był znak swoich czasów.
Trzeci budyneczek i ekspozycja, poświęcone były polskim pamiątkom narodowym ze szczególnym nakierowaniem na historię polskiego godła i orła, jako symbolu państwowości polskiej. Tą ekspozycję także uważam za ciekawą, ze względu na swoją różnorodność. Dominowały pamiątki narodowe, orły czapkowe, sztandary itp. Pomimo pewnej przypadkowości zbioru miałem wrażenie, że ktoś nad tym panuje. Poszczególne gabloty poświęcone były różnym tematom. Swoją gablotę mieli na przykład strażacy, czy strażnicy graniczni. Oczywiście moją sympatię zdobyła gablota poświęcona wymiarowi sprawiedliwości, w której znalazły się ciekawe i reprezentatywne przykłady oznak urzędów. Można powiedzieć, że do pewnego stopnia zaimponowali mi autorzy tych gablot, którzy nie popełnili żadnego z powszechnych przy opisie tego typu pamiątek błędów. Jedynym zgrzytem była fantazyjna odznaka, wymyślona na szkodę kolekcjonerów, której zdjęcie widać obok. Jedynak i w tym wypadku prawidłowo opisano ją jako wyrób pochodzący z lat osiemdziesiątych. Nie wiem kto robił opisy tych przedmiotów, ale wykazał się naprawdę sporą rzetelnością. W grupie przedmiotów zgromadzonych na tej ostatniej ekspozycji moją szczególna uwagę przykuł puchar pamiątkowy z motywami i monetami z powstania listopadowego. Był to doprawdy wyróżniający się egzemplarz. Szkoda, że mogłem go oglądać tylko przez szybę.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, a dokładnie w lutym 2012 roku pojawiła się na
Powstaje oczywiste pytanie, czy opis dotyczy oznaki noszonej w latach 1914-1918, czy też w latach 1924-1929? Te wątpliwości przypomniały mi o zapomnianym wcześniej opisie sprzed wielu lat. Dość szybko go odszukałem i ku swojemu zaskoczeniu zauważyłem, że najprawdopodobniej chodzi o dokładnie ten sam egzemplarz oznaki. Moje przypuszczenie wynikało z tego, że na rewersie odznaki widoczna była wykonana ręcznie litera S. Jest to oznaczenie jednostkowe, nie występujące na innych oznakach tego typu. Tak mi się przynajmniej wydawało. Różnicę w detalach rewersu przypisałem temu, że odznaka musiała być wyczyszczona i być może uszkodzona w trakcie amatorskiego reperowania. Jednak to właśnie ta z pozoru indywidualna litera S zasiała we mnie ziarno wątpliwości, czy rzeczywiście mamy do czynienia z tą samą, czy tylko taką samą oznaką.
Kiedy zacząłem je bliżej porównywać zauważyłem, że najprawdopodobniej to nie jest ta sama oznaka i literę odtworzono za pomocą rylca na dwóch oznakach z bardzo dużym podobieństwem. Niestety im więcej patrzę na to porównanie, tym bardziej tracę pewność czy mamy do czynienia z dwoma różnymi literami, czy też zdjęcia różni tylko kąt nachylenia i fakt oczyszczenia powierzchni rewersu. Percepcję zaburza także brzydki ślad lakieru zakrywający część litery na oznace widocznej po prawej stronie. Z tych powodów nie potrafię sobie wyrobić jednoznacznego zdania.
Przypomniało mi się jednak, że taka oznaka z literą S pojawiła się już kiedyś na allegro. Jak się okazało po sięgnięciu do notatek, oferował ją Skup Monet Wszystkich z Domu Handlowego Feniks we Wrocławiu w czerwcu 2015 roku. Aukcja zakończyła się sprzedażą oznaki w cenie 620 zł. Jednak wtedy nie była jeszcze upiększona czerwonym lakierem o niepasującym odcieniu. Dodajmy, że lakier ten został nałożony w tak nieprofesjonalny sposób, że jego ślady zachodzą nie tylko na orła, ale widoczne są nawet na rewersie oznaki. Ktokolwiek próbował ukryć mankamenty lakieru widocznego w tle, pogorszył tylko sytuację. Co ciekawe, reperacji poddano także białą emalię widoczną na szarfie z napisem. Jak widać z załączonego zdjęcia efekt jest wcale nie lepszy. Na górnym zdjęciu widać odznakę w stanie z 2015 roku, a na dolnym w obecnym stanie. Ubytki były uzupełniane z takim rozmachem, że nieudany artysta zamalował zagięcia szarf. Całość sprawia bardzo mizerne wrażenie, a w mojej ocenie oznaka została kompletnie zniszczona. Jeśli to ten sam egzemplarz, który oferowało WCN w 2012 roku, to pozbawiono go także rozety, która stanowiła ciekawe uzupełnienie.
Na kończącej się dziś aukcji w Hermann Historica oferowana była osobliwa miseczka z pierwszej połowy XVIII wieku. Wykonano ją ze złoconego mosiądzu, a na rancie umieszczono dewizę w języku niemieckim, która odnosi się do wspólnego biesiadowania z przyjaciółmi: “Es lebe der Edle Freund, der so treu und redlich meint – Ich will dies allzeit ehren so lang die becher wehren”, Postanowiłem poświęcić jej uwagę, ponieważ związana jest z Habanami. Stanowili oni jeden z odłamów anabaptyzmu, który zmuszony był uciekać z Europy zachodniej na tereny Moraw, a następnie dzisiejszej Słowacji. Funkcjonował tam stosunkowo długo. Pierwsze wzmianki o pojawieniu się Habanów na Spiszu pochodzą z 1529 roku. Dalsza wędrówka Habanów, tym razem do Siedmiogrodu, miała miejsce dopiero w XVIII wieku. Niestety po raz kolejny związana była z prześladowaniami religijnymi.
W trakcie wczorajszej tygodniowej aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego zakończyła się licytacja żetonu, który nie posiadał szerszego opisu. Już samo to stanowiło dostateczny powód do podjęcia się próby rozszyfrowania skrótu
Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego odznakę wykonano w Pradze, a nie w jakimś zakładzie grawerskim na terenie Polski. Nawet jeśli kolarze z Żywca uznali, że mają za daleko do Warszawy, to przecież w Krakowie też było przynajmniej kilku grawerów, którzy poradzili by sobie z wykonaniem takiego żetonu. W moim przekonaniu odpowiedzi należy szukać w tradycjach sokolich na terenach Czechosłowacji, które były znacznie silniejsze niż w Polsce. Dodatkowo liczba odznak, oznak, żetonów i innych podobnych pamiątek sokolich w Czechosłowacji była nieporównywalnie większa niż w Polsce. Dlatego Oddział Kolaży Sokoła Żywieckiego mógł otrzymać rekomendację od zaprzyjaźnionych sokołów Czechosłowackich. Być może zakład Karnet Kysely oparł się na wzorze jakiejś innej odznaki sokolej, którą wykonywał wcześniej. W ten sposób mógłby zaoszczędzić na wykonaniu matrycy i stać się zwyczajnie bardziej konkurencyjny wobec grawerów z terenu Rzeczpospolitej. Było by to pragmatyczne i proste wytłumaczenie powodu dla którego zdecydowano się na usługi Praskich grawerów.
Zgodnie z zapowiedzią, od poniedziałku dostępny jest w dystrybucji setny numer Przeglądu Numizmatycznego. Jednocześnie jest to numer jubileuszowy, wydany z okazji 25-lecia tego magazynu. Zawiera bardzo ciekawy artykuł Borysa Paszkiewicza na temat książąt czeskich Jaromira i Ołdrzycha. Historia tych dwóch postaci została doskonale wpleciona w historię numizmatyki. Muszę przyznać, że pomimo powierzchownego zainteresowania numizmatyką, przeczytałem ten artykuł z dużym zainteresowaniem. Inny ciekawy artykuł wyszedł spod pióra Dariusza Jaska i opisuje medale Zygmunta III Wazy o wadze stu dukatów, z kolekcji rodziny Esterhazy, znajdujące się w zbiorach Węgierskiego Muzeum Narodowego. Wreszcie bardzo ważną, choć krótką notkę zamieścił w tym numerze Janusz Parchimowicz. To co w niej najistotniejsze, to podziękowania dla Jarosława Dutkowskiego za 25-letnią determinację w redagowaniu i faktycznym “ciągnięciu” Przeglądu Numizmatycznego. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że Przegląd to właśnie on. Za tą determinację i popularyzację wiedzy numizmatycznej należą mu się nie tylko podziękowania, ale też wielkie słowa uznania.
Przygotowując ten wpis miałem problem z ustaleniem jaki powinien być jego tytuł. To co widać na sąsiednim zdjęciu jest destruktem oznaki, na bazie którego ktoś stworzył fantazyjną odznakę. W zasadzie to nawet nie wiadomo czy odznakę, skoro czegoś takiego nigdy nie było. W każdym razie na przygotowywanej przez Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka 5. aukcji miało się pojawić jako “odznaka Sądy Rzeczypospolitej Polskiej“. Dlatego pozwoliłem sobie zapożyczyć ten tytuł i opatrzyć go znakiem zapytania, żeby zaznaczyć swoje wątpliwości. Wstępnie przygotowany opis nie precyzował z czym mamy do czynienia tylko uściślał, że “Wstążka [jest] oryginalna, zamocowana jednak najpewniej do późniejszego kółka, z przebarwieniami i śladami użytkowania“. Do tego podane zostały jeszcze wymiary 32,4 x 42,4 mm bez wstążki i stop w jakim wykonano zasadniczy element. Czyli mniej więcej tyle ile można o tym przedmiocie powiedzieć na wyczucie, jeśli nie wie się co to właściwie jest. Zabrakło chyba tylko informacji na temat dziurki i odkształceniu po pinezce. Spróbujmy się zabrać za temat od samego początku i opisać co tu się wydarzyło i a jaka była reakcja domu aukcyjnego na wiadomość o kłopotach z opisem.
Zacznijmy od zasadniczego elementu rzekomej odznaki. Jest to ogniwo z łańcucha, który był oznaką komorników. Łańcuchy te były wykonywane przez zakład grawerski Stanisława Lipczyńskiego w Warszawie i swoim wyglądem nawiązywały do oznak sędziów, prokuratorów, sekretarzy i woźnych sądowych. Ten spójny system oznaczania funkcji w wymiarze sprawiedliwości miał swój sens. Łańcuch złożony był naprzemiennie z ogniw o dwóch zupełnie różnych rysunkach. Pierwsze przedstawiało kartusz z orłem w koronie, umieszczonym w centralnej części. Drugie wyglądało tak jak to oferowane na aukcji Damiana Marciniaka. Ogniwa były ze sobą łączone za pomocą dwóch łańcuszków złożonych z trzech koluszek każdy. Zdarza się, że ta misterna praca jest współcześnie dzielona przez dzikusów liczących na większy zysk ze sprzedaży każdego ogniwa osobno. Pozwalam sobie tak napisać, ponieważ jestem osobiście przekonany, że do GNDM ogniwo trafiło już w takim mizernym stanie. Chciał bym jednak tym wpisem uświadomić wszystkim, że w przeciwieństwie do kompletnego łańcucha, tak wyrwane z całości ogniwo jest nic nie wartym destruktem. Jestem wręcz przekonany, że gdyby Damian Marciniak zdawał sobie sprawę z czym ma do czynienia, to zapewne nie przyjął by tego obiektu do sprzedaży na aukcji.
Aleksander Masson był urzędnikiem carskim. Pochodził z rodziny francuskiego przemysłowca osiadłego w Warszawie. Zdobywając zaufanie przełożonych szybko piął się po szczeblach urzędniczej kariery, która w doskonały sposób odzwierciedla trudności życia polaków pod zaborem rosyjskim. W 1839 r., podczas półrocznej nieobecności Andrieja Storożenki, zastępował go na stanowisku prezesa stałej Komisji Wojenno-Śledczej w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Była to komisja, która zajmowała się ściganiem przestępstw o charakterze politycznym. Głównie były to wystąpienia patriotyczne, dzięki czemu Pawilon X stał się symbolem męczeństwa patriotów walczących o niepodległość pod zaborem rosyjskim. Jednocześnie w tym samym czasie był oficerem do specjalnych poruczeń w stopniu podpułkownika, przy namiestniku Królestwa Polskiego Iwanie Paskiewiczu. Później pełnił funkcję szefa tajnej policji w Warszawie, oraz naczelnika urzędu pocztowego w Warszawie. W latach 1859-1865 był dyrektorem generalnym poczty na cały okręg Królestwa Polskiego oraz szefem cenzury. Oznacza to, że funkcję tą pełnił także w trakcie powstania styczniowego.
Przy okazji jednego z wpisów narzekałem, że dotychczas nikt nie sporządził spisu medali polskich z XIX wieku. Po jakimś czasie przypomniało mi się, że nie byłem dość precyzyjny. Przecież kiedyś wyłącznie dla takiego spisu kupiłem kilkanaście numerów Warszawskich Zeszytów Numizmatycznych. Anonimowy autor zaprezentował w nich “Rejestr XIX-wiecznych medali polskich i z Polską związanych“. Dość szybko udało mi się później ustalić nazwisko tego autora i jest nim osoba posiadająca ustaloną reputację w temacie polskiego medalierstwa. Dlatego też w pierwszym momencie byłem rozczarowany tym, że wspomniany rejestr stanowi w zasadzie spis pozycji wynotowanych z kilku podstawowych publikacji. Najwyraźniej autor też zdawał sobie sprawę z ograniczeń tego spisu i dlatego postanowił pozostać anonimowy. Jeśli spojrzeć na listę pozycji wymienionych w książce Witolda Garbczewskiego pod tytułem “
Ponieważ takie dyskusje zawsze pozostają nierozstrzygnięte może się okazać, że łatwiej będzie znaleźć inny starszy medal który spełniał będzie zadane kryterium. Wydaje się mało prawdopodobne aby przez dwa latach (1800-1802) nie ukazał się żaden medal nie związany z historią Polski. Tym bardziej, że rok 1800 był jubileuszowy. Rzeczywiście w tym roku wydano medal na upamiętnienie ostatniej dekady XVIII wieku. Na jego awersie widoczna była kobieca postać klęcząca przed ołtarzem z datą 1800. Jaki jest w takim razie związek medalu z Polską? Na rewersie medalu wymienionych jest szereg wydarzeń które zaważyły na historii Europy w latach 1791-1799. Jednym z nich było przyjęcie konstytucji 3 maja 1794 roku. Można przyznać, że było to wydarzenie bez precedensu nie tylko dla historii Polski, ale także całej Europy.
Według zapowiedzi wydawcy, w drugiej połowie tego miesiąca ma się ukazać setny numer Przeglądu Numizmatycznego. W normalnych warunkach była by to doskonała okazja do świętowania. Niestety w tym przypadku radość z jubileuszu zmącona jest wiadomością, że jest to ostatni papierowy egzemplarz Przeglądu, który na dobre przenosi się do internetu. Przyznam szczerze, że pomimo całej sympatii dla inicjatywy i wydawcy, nie jestem przekonany, czy czasopismo internetowe przyjmie się na rynku. Wracając jednak do setnego numeru, ma on być obszerniejszy od poprzednich wydań i zawierać szereg szczególnych artykułów. Z tym większą satysfakcją przyjąłem wiadomość, że udało mi się zakwalifikować właśnie do tego wydania. Ukaże się w nim artykuł o medalu lenności cesarskiej Gniewkowskiej. Będzie to zarazem pierwszy krok do spełnienia mojego
Kurs unitarny zapewniał podstawowe wykształcenie niezbędne dla kandydatów do szkół podchorążych piechoty, kawalerii, artylerii i inżynierii. Nie oznacza to jednak, że wszyscy uczniowie szkół podchorążych przechodzili takie szkolenie. Zwolnieni byli z niego między innymi uczniowie szkoły podchorążych sanitarnych, czy saperów. Przechodzili oni kurs rekruckiego wyszkolenia piechoty w szkołach, w których później kontynuowali naukę. Z odbycia kursu unitarnego zwolnieni byli także absolwenci Korpusów Kadetów, o ile zdali egzamin na podchorążych. Niestety spora część kadetów miała z tym kłopoty. Zwolnienie dotyczyło także absolwentów dywizyjnych kursów podchorążych rezerwy, odbytych w ramach zasadniczej służby wojskowej. Początkowo dla tych dwóch grup przeprowadzano krótsze, miesięczne kursy unifikacyjne, jednak na początku lat trzydziestych zrezygnowano z nich.
Zgodnie z prawem obowiązującym w okresie Rzeczpospolitej szlacheckiej, fundowanie miast należało do prerogatyw królewskich. Niekiedy dla celów rozwoju handlu lub lepszej organizacji latyfundiów, król wydawał specjalny przywilej lokacyjny, pozwalający na tworzenie miast prywatnych. Począwszy od XVII wieku dostrzegalne stały się różnice w rozwoju miast królewskich i prywatnych. Te pierwsze napotykały na istotne trudności w rozwoju, przez co królowie zaczęli coraz chętniej popierać fundacje prywatne.
Dzisiejszy wpis nie będzie poświęcony żadnej konkretnej pamiątce historycznej, ale setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Litwę. Tak się przypadkiem złożyło, że 11 marca 2018 roku miałem okazję być we Wilnie. Tego dnia odbywały się uroczyste obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Z punktu widzenia turysty o zainteresowaniach historycznych nie było to przedsięwzięcie szczególnie udane. Główną atrakcją był multimedialny dzwon na którym wyświetlane były animacje okolicznościowe i zdjęcia portretowe które każdy mógł sobie zrobić w specjalnej fotobudce. Była też defilada i uroczysta msza w katedrze Wileńskiej. Ciekawym pomysłem było zorganizowanie kilku wycieczek z przewodnikami. Oprowadzały one po mieście i jego głównych zabytkach. Niestety dla gości angielsko języcznych dostępne były tylko dwie wycieczki po starówce. Wydało mi się to dość osobliwe, ale w dzień święta zamknięta zostało większość, jeśli nie wszystkie muzea. Potrafię zrozumieć, że było to święto narodowe i dzień wolny od pracy, ale ze względu na charakter tego święta można było zaproponować turystom coś szczególnego. Tym bardziej, że święto wypadło na niedzielę, a w poniedziałek muzea były zwyczajowo zamknięte. Tak więc ten szczególny dzień wypadł w mojej raczej jako jedna z kolejny, a nie okrągła rocznica.
Kiedy rozpocząłem pisać zdanie, że “ostatnio” na aukcji pojawił się medal pamiątkowy za obronę Słowacji we wrześniu 1939 roku zawahałem się, ponieważ od tego czasu minęło już kilka miesięcy. Obecnie, kiedy kończę ten wpis, być może już nawet rok. Z drugiem strony taka okazja nie trafia się często, więc może nie jest to szczególnie długi odcinek czasu. Tym bardziej, że oferta obejmowała medal w komplecie z dyplomem. Takiego zestawu nie pamiętam nawet z
W celu odróżnienia osób wyróżnionych za kampanię na Polskim Spiszu i Podhalu wprowadzone zostały pewne modyfikacje w wyglądzie odznaczenia. Osoby które posiadały już medal za obronę Słowacji w marcu 1939 roku, a przysługiwało im kolejne takie samo odznaczenie za kampanię wrześniową, otrzymywały brązową blaszkę do przyczepienia na wstążce. Widoczny pomiędzy dwoma gałązkami jodły napis JAVORINA był nawiązaniem do wsi Jaworzyna Tatrzańska. Na Łysej Polanie obok tej wsi znajdowało się przejście graniczne między ówczesną Słowacją a Polską. Było ono czynne także po wojnie i funkcjonowało aż do wejścia w życie obu krajach traktatu z Schengen.
Osobnym zagadnieniem pozostaje pytanie o wygląd medali dla osób, które otrzymały je po raz pierwszy w kampanii wrześniowej. Martin Karasek i Jaroslav Kozak w katalogu Slovenske vyznamenania a odznaky 1938-1945 stawiają tezę, że otrzymały one takie same medale jak odznaczeni wcześniej, wraz z blaszką JAVORINA na wstążce. Według nich wyjątek w tym względzie zrobiono dla żołnierzy armii niemieckiej, którym wręczano medal z odmiennym napisem na rewersie. O ile pierwszy medal nosił dewizę ZA OBRANU SLOVENSKA – V MARCI 1939, o tyle nowy wzór nosił napis ZA OBRANU SLOVENSKA – JAVORINA ORAVA. Pogląd ten uprawdopodabnia przywołana przez nich korespondencja z której wynika, że oba wzory medalu były zamawiane w Kremnickiej mennicy równolegle. Niestety hipoteza ta z pewnością nie jest ścisła, ponieważ znany jest mi medal w pierwszej wersji z blaszką JAVORINA pozyskany przez kolekcjonera wraz z dyplomem bezpośrednio od rodziny niemieckiego żołnierza. Z mojego doświadczenia wynika, że odmiana z napisem JAVORINA ORAVA jest wyraźnie rzadziej spotykana na rynku kolekcjonerskim od swojego pierwowzoru. Ma to swoje potwierdzenie w ilości medali wykonanych do końca października 1939 roku. W tym czasie ministerstwo obrony odebrało 900 medali pierwszego wzoru i zaledwie 100 medali drugiego. Co ciekawe, w tym samym czasie mennica zakończyła już pracę nad 4.000 blaszek JAVORINA, choć nie miała do nich jeszcze gotowych medali. Wstążki były wykonane odrębnie przez skład Fant. Kühmayer S.A. z Bratysławy, który specjalizował się w wyrobach drucianych i ozdobach choinkowych. Jeden z rachunków za wstążki do odznaczeń stanowi ilustrację następnego akapitu.
Ustalenie łącznego nakładu medali obu wzorów nie jest w moim przekonaniu łatwe. Pomimo iż zachowane źródła mówią o zamówieniu 15.000 sztuk w dniu 27 czerwca 1939 roku, to liczba ta nie musi odpowiadać ilości ostatecznie wykonanych egzemplarzy. Mennica oddawała zamówienie partiami, a nadawanie medalu zakończono ostatecznie w dniu 30 listopada 1941 roku. Może o tym świadczyć także relatywnie niska dostępność medalu na rynku kolekcjonerskim. Cena podstawowego wzoru bez blaszki JAVORINA w obecnej chwili nie spada poniżej 500 zł. Tak więc rynek wycenia ten medal znacznie wyżej niż inne obiekty rzeczywiście wykonane w nakładzie rzędu kilkunastu tysięcy sztuk. Z drugiej strony należy pamiętać, że wiele pamiątek związanych z okresem Republiki Słowackiej była niszczona w celu zatarcia niechlubnej przeszłości. Komunistyczne władze Czechosłowacji bardzo źle patrzały na osoby związane z poprzednim reżimem. Właśnie dlatego dyplomy do Słowackich odznaczeń z okresu II Wojny Światowej są rzadsze od nich samych.
Poza dbałością o sposób przechowania pamiątek należy także dbać o prawidłowe opracowanie własnej kolekcji. Przez dłuższy czas miałem problem jak to robić. W internecie funkcjonuje kilka programów komputerowych do archiwizowania zbiorów, ale żaden z nich nie odpowiadał w pełni moim indywidualnym potrzebom. Między innymi dlatego, że zazwyczaj były to programy dedykowane dla konkretnego rodzaju obiektu (np. monet) i dlatego nie odpowiadały wymogom opisu i archiwizacji innych pamiątek. Wreszcie uznałem, że nie ma sensu zamykać całej swojej pracy w programie który z dnia na dzień może przestać być rozwijany. Koronnym przykładem takiej ślepej uliczki jest format DjVu wykorzystywany przez wiele polskich bibliotek cyfrowych, który przestał być rozwijany w 2006 roku. Można przypuszczać, że za kilka a maksymalnie kilkanaście lat cała praca polskich bibliotekarzy i przeznaczone na to nasze środki publiczne okażą się być zmarnowane. W konsekwencji uznałem, że najlepiej będzie postawić na powszechnie stosowany i rozwijany format, który łatwo będzie można wydrukować w czytelnej formie, ale także przekształcić na inne formaty cyfrowe. Z tego względu wybrałem darmowy program OpenOffice i format zapisu plików w formacie ODT.
Opisywałem swego czasu
Tak było aż do końca stycznia tego roku, kiedy na aukcji u Kuenkera zobaczyłem medal upamiętniający podpisanie deklaracji z Pilnitz w sierpniu 1791 roku. Co prawda znałem go wcześniej, ponieważ spotkanie w Pilnitz dotyczyło między innymi spraw polskich i w związku z tym medal włączany jest do kategorii medali związanych z Polską, ale nigdy wcześniej nie skojarzyłem go z trzydzieści lat późniejszym medalem dotyczącym wystaw rzemiosła i rękodzieła. Dopiero teraz zauważyłem uderzające podobieństwo. Kompozycja została przez Karola Baerenda niemal dosłownie przeniesiona z wcześniejszego medalu. Szczególnie uderzające jest podobieństwo pierwszoplanowej postaci. Swego czasu rozmawiałem z jednym ze znajomych kolekcjonerów na temat korony umieszczonej na głowie Polonii. Z rozmiaru i jakości rysunku korony wnioskował on, że być może był to element dodany na późniejszym etapie projektowanie kompozycji rewersu. Jeśli spojrzy się na pierwowzór medalu to wyraźnie widać, że korona od samego początku miała być mała. Jej nieporadność raczej należy wiązać z brakiem umiejętności warszawskiego medaliera. Na niedostatki w tym względzie wskazuje także twarz i przykrótka prawa ręka postaci. Reputację autora ratuje jedynie pięknie wykonany orzeł na tarczy.