Swego czasu opisywałem historię medalu Virtuti Militari, który pierwotnie oferowany był na aukcję Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, lecz nie został przyjęty jako późniejsza odbitka z przerobionych stempli. Później został sprzedany na aukcji w Niemczech za 10.500 euro, by ostatecznie osiągnąć cenę 750.000 CZK (ok. 160.000 PLN) w Aurea Numismatika. Nie zapominajmy, że uprzedziłem ten czeski dom aukcyjny jeszcze przed aukcją co tak naprawdę oferuje i słowem się nie zająknęli, że związek medalu z jego słynnym pierwowzorem jest jedynie luźny. Wtedy nazwałem ten medal gorącym kartoflem i zastanawiałem się co nabywca zrobi, kiedy dowie się co kupił. Najwyraźniej z tym gorącym kartoflem wiele się nie pomyliłem, ponieważ medal znów pojawił się na aukcji. Tym razem w Polsce w ofercie Antykwariatu Numizmatycznego Pawła Niemczyka. Jednak tym razem prawidłowo opisany i z adekwatną w moim przekonaniu ceną wywoławczą 2.000 PLN. Wygląda na to, że Paweł Niemczyk wyciągnął tego kartofla z ogniska. Być może dzięki temu zostanie wreszcie włączony do jakiegoś zbioru z adekwatnym opisem i za adekwatną cenę, co pozwoli mu zagościć tam na dłużej.
Część styczniowej aukcji Stack’s & Bowers stanowiła fascynująca kolekcja Antoniego J. Taraszki, do niedawna nieznanego miłośnika złotego mennictwa Polski i Stanów Zjednoczonych. Wspomniany dom aukcyjny w 2019 roku oferował kolekcję wczesnych amerykańskich złotych monet dziesięciodolarowych, która reklamowana była jako jedna z dwóch referencyjnych kolekcji tego typu. Jednocześnie na podstawie swojego zbioru w 1999 roku Antoni Taraszka opublikował jedyny jak dotąd wydany katalog tych monet. Aukcja przyniosła 3,2 mln dolarów, a wiec nieco mniej niż oferowana w styczniu polska część kolekcji. Przy czym plotki głoszą, że był to jedynie fragment polskiej części kolekcji. W tej grupie także kilka pięknych medali. Mnie jednak zainteresował najbrzydszy z nich i właśnie temu brzydkiemu kaczątku postanowiłem poświęcić dzisiejszy i pierwszy od dawna wpis.
Medal któremu postanowiłem poświęcić uwagę pochodzi z czasu panowania Władysława IV, ale poświęcony jest królewiczowi Janowi Kazimierzowi, a zarazem bratu króla. Jak zostało to zaakcentowane wcześniej, przykuł moją uwagę nie jakością wykonania, ale rzadkością i tajemniczością. W opisie Stack’s & Bowers znajduje się informacja, że jedyna wzmianka na temat medalu umieszczona jest w katalogu Raczyńskiego. Tam pod pozycją 129 przeczytać możemy szeroki opis młodzieńczych lat Jana Kazimierza oraz jego podróży do Genui w 1638 roku, z której udał się w rejs galerą. Ta w wyniku burzy rozbiła się u wybrzeży Francji, skazując królewicza na blisko dwuletnią niewolę w tym kraju. Brak jednak jednoznacznej konkluzji co do bezpośrednich powodów zlecenia medalu. Umieszczona na rewersie dewiza SIC CUSTODITA SORS NON AVOLAT (Tak strzeżony los nie ulatuje) może się odnosić zarówno do ocalenia z burzy, jak i francuskiej niewoli. Maria Stahr w Medale Wazów w Polsce 1587-1668, proponowała aby SORS rozumieć jako dziedzictwo lub przeznaczenie. To jednak nie zmieni zasadniczo rozumienia dewizy medalu, w kontekście życiorysu Jana Kazimierza. Inaczej treść medalu interpretował Jarosław Dutkowski w Złoto dynastii Wazów, który skupił się na słowie VIRTUS. Wskazywał na popularny w tamtym czasie motyw zwycięstwa cnoty nad fortuną. Prowadził go do interpretacji, zgodnie z którą medal miał sygnalizować objęcie w przyszłości tronu przez Jana Kazimierza, jako cnotliwego męża stanu. Zagadnienie to, jak i nietypowa symbolika medalu, będą zapewne przedmiotem dalszych badań historyków.
Wróćmy jednak do tego co najciekawsze z kolekcjonerskiego punktu widzenia, a więc do rzadkości medalu. Wedle opisu medal ten miał tylko jedno notowanie na aukcji kolekcji Adalberta von Lanna z Pragi, która miała miejsce w 1911 roku w domu aukcyjnym Rudolfa Lepke. (Przypuszczalnie celowo pominięta została 44 aukcja Schweizerischer Bankverein ze stycznia 1998 roku na której oferowany był medal z kolekcji A. Taraszki.) W katalogu z 1911 roku medal oferowany był pod pozycją 551 i jako jeden ze zdecydowanej mniejszości nie był ilustrowany. Zapewne opierając się na zbliżonej wadze i rzadkości obiektu Stack’s & Bowers sugeruje, że może to być ten sam egzemplarz. Jak widać w zamieszczonym poniżej fragmencie katalogu aukcyjnego z 1911 roku, medal tam oferowany ważył 35 g., a medal ze styczniowej aukcji był o 2,31 g. lżejszy. Wytłumaczeniem tej różnicy może być niedokładność pomiaru sprzed stu lat lub inne wytłumaczenie, o którym mowa będzie za chwilę.
Stack’s & Bowers zwraca uwagę, że katalog Raczyńskiego jest jedyną pozycją, która notuje omawiany medal. Jest to oczywisty błąd, bowiem medal wraz z obszerną bibliografią notowany jest w anglojęzycznym Złocie dynastii Wazów Jarosława Dutkowskiego, gdzie dodatkowo reprodukowany jest egzemplarz z kolekcji A. Taraszki. W istocie medal pojawia się także w innej literaturze, która być może nie jest tak popularna za oceanem. Poza wspomnianymi publikacjami, chodzi także o Spis medalów polskich lub z dziejami krainy polskiej stycznych Feliksa Bentkowskiego. Tam został wykazany w uzupełnieniach (co także świadczy o jego rzadkości) pod pozycją 138a. Podany został wymiar 17 x 21 linii “podług ryciny H. Ks. Lubomirskiego, ze zbioru w Puławach“. Reprodukcję zobaczyć można za to w klasycznej pracy Mariana Gumowskiego Medale Polskie pod pozycją 56, pomimo braku odwołania do niej w rozdziale dotyczącym medali wazów. Uwagę zwraca fakt, iż pomimo niewielkiej reprodukcji wyraźnie widać, że kołnierz kaftana nie jest zdobiony koronkami, tak jak widać to na bogato zdobionym medalu z kolekcji J. Taraszki. Gumowski przypisuje też medal Janowi Höhnowi, a więc łączy go z Mennicą Gdańską.
Co jednak ostatecznie przesądza o moim zainteresowaniu tym medalem, to praca Henryka Sadowskiego pod tytułem Ordery i oznaki zaszczytne w Polsce, w której reprodukuje on rysunek omawianego medalu z uchem. Jednocześnie wskazuje, że “kiedy Jan Kazimierz był jeszcze królewiczem, rozdawał niżej zamieszczony medal“. W jego ocenie medal miał mieć charakter podarunkowy. Tym sposobem Jan Kazimierz mógł sobie zjednywać stronników swojej przyszłej koronacji. Pokrywa się to z interpretacją Jarosława Dutkowskiego. Dlaczego jednak ciekawi mnie rysunek medalu z uchem?
Nie da się tego oczywiście nijak dowieść. Nie mniej jednak kolekcjonerskie serce pragnie wierzyć w możliwość podobnych scenariuszy. Być może medal, którego rysunek Sadowski opublikował w 1904 roku jest medalem z kolekcji Adalberta von Lanna, sprzedanej w 1911 roku. Za taką hipotezą przemawia kołnierz kaftana podobny na rysunku Sadowskiego i na zdjęciu z kolekcji J. Taraszki, a jednak odmienny od reprodukcji w pracy prof. Gumowskiego. Dodatkowo uwagę zwraca waga medalu, która w 1911 roku wynosiła 35 g. (z uchem) i 32,69 g. (bez ucha) w 2023 roku. Wreszcie należy zwrócić uwagę na niuans w opisie styczniowej aukcji: “PCGS notes repair work“. Stack’s & Bowers uważa, że firmie gradingowej mogło chodzić o naprawy stempla. Możliwe jednak, że chodzi o ślad po usuniętym uchu. Gdyby taka miła hipoteza okazała się prawdziwą, to medal zyskał by nową i piękną proweniencję. Potencjalna szansa na zgłębienie tego tematu i potwierdzenie proweniencji powoduje, że medal nawet po jego pozyskaniu do kolekcji wciąż pozostaje otwartym tematem. Jednocześnie wydaje się, że na początku XX wieku znane były dwa lub trzy egzemplarze omawianego medalu, to dziś można śmiało powiedzieć, że jest on unikatem. To właśnie z tych dwóch powodów najbrzydszy i najtańszy z medali w kolekcji Antoniego Taraszki wydaje mi się jednocześnie najciekawszy.
P.S. Warto się także zapoznać z krótkim filmem o amerykańskiej części kolekcji A. J. Taraszki, który wklejam poniżej.
Królewskie wyróżnienia to nie tylko ordery, ale także medale, żetony, tytuły, awanse, a nawet biżuteria. W czasie panowania króla Stanisława Augusta różnorodność tego typu nagród znacznie wzrosła, by szybko zniknąć wraz z upadkiem Rzeczpospolitej. W nagrodach udzielanych przez króla jak w soczewce odbijają się przypisywane mu cechy charakteru. Medale i żetony świadczą o szczerym podziwie monarchy dla ludzi nauki i sztuki, a powszechne rozdawnictwo orderów o słabości charakteru. W trakcie wykładu spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę wiemy o orderach, medalach i żetonach udzielanych przez Stanisława Augusta Poniatowskiego i jak w nich umiejscowić medal Virtuti Militari.
Po spektakularnych wydarzeniach w Dreźnie doszło do kradzieży nieco mniejszego formatu. Na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego pojawiła się informacja o kradzieży medalu upamiętniającego utworzenie Księstwa Warszawskiego. Egzemplarz jest bardzo charakterystyczny, ze względu na swoje uszkodzenia. Szczególną uwagę zwraca utworzona przez jedno z uderzeń, blizna na twarzy Napoleona. Potępiając wszelkie kradzieże – te wielkie i te małe – wrzucam tutaj zdjęcia medalu, gdyby ktoś się na niego przypadkiem natknął. Kontakt do właściciela medalu można znaleźć przez stronę forum. Nie odpuszczajmy, zwróćmy uwagę, bo taka historia może spotkać każdego z nas.
O zamiarze wydania tej publikacji słyszałem już jakiś czas temu i czekałem na nią z dużym zainteresowaniem. Prawdę mówiąc z zapowiedzi zrozumiałem, że ma to być katalog wszystkich medali polskich i z Polską, związanych, a nie tylko tych ze zbiorów Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie i Fundacji Zbiorów im. Ciechanowieckich. Nie będę ukrywał, że byłem tą informacją nieco rozczarowany, ale wynikało to głównie z braku mojej świadomości jak duże i jak wysokiej jakości są omawiane zbiory muzealne. Kiedy kurier przyniósł przesyłkę z dwoma tomami zrozumiałem, że ich uważna lektura i tak zajmie mi sporo czasu. Patrząc na to z innej strony, w katalogu znajduje się 461 pozycji, podczas kiedy w uznawanym za referencyjne opracowaniu hrabiego Raczyńskiego było ich 636. Przy czym trzeba zaznaczyć, że już na pierwszy rzut oka część pozycji się nie pokrywa. Co oznacza, że wykonane kompletnego katalogu medali polskich i z Polską związanych do końca XVIII wieku nie mogło by polegać tylko na prostym uzupełnieniu kolekcji zamkowej o brakujące 150-200 pozycji z Raczyńskiego. Wymagało by zupełnie odrębnych podstawowych badań, co jak potrafię zrozumieć, może leżeć poza zakresem zainteresowań lub choćby priorytetów Gabinetu Numizmatycznego MZK. Tym bardziej, że wykonana praca i tak jest imponująca, a współautorów zaledwie czworo. Zgodnie z informacją na stronie tytułowej katalog został bowiem opracowany przez Juliusza W. Zachera, Grzegorza Śnieżko i Michała Zawadzkiego przy współpracy Marty Męclewskiej.
Biorąc pod uwagę rozmiar publikacji zaskoczony byłem krótkim wprowadzeniem, obejmującym niecałe cztery strony tekstu. Zwięźle opisano w nim tradycję wynikającą z kolekcji medali Stanisława Augusta Poniatowskiego. Historię obecnej zamkowej kolekcji, na trzon której złożyły się dwie duże kolekcje prywatne ofiarowane muzeum. Kolekcja Stanisława Gawrońskiego liczyła ponad 800 medali, a medalowa część kolekcji gen. Jerzego Węsierskiego składała się z 729 pozycji. Dowiadujemy się także, że nieopisana w katalogu część zamkowych zbiorów medali pochodzi z prywatnych kolekcji Jarosława Kuryłowicza, Andrzeja Ciechanowieckiego i dawnego Banku Handlowego. (Na marginesie tych informacji warto się zastanowić, czy środowiska muzealne nie powinny przestać traktować kolekcjonerów jako zło konieczne.) Wreszcie otrzymujemy informację o sposobie ułożenia katalogu, który co do zasady podzielony został na kolejne panowania. Do układu tego, usankcjonowanego w polskiej literaturze długą tradycją, nie można mieć żadnych zastrzeżeń.
W samej części katalogowej duże wrażenie robią obszerne opisy poszczególnych medali, przygotowane z wyraźną uwagą i świeżym podejściem. Można odnieść wrażenie, że autorzy katalogu postawili sobie za cel stworzyć opisy medali zupełnie samodzielnie, na podstawie własnych ustaleń i przemyśleń. Jest to bardzo ożywcze zerwanie z powszechna praktyką przepisywania ustaleń XIX wiecznych autorów. Warto także podkreślić benedyktyńską pracę przy ustalaniu bibliografii dla poszczególnych medali. Drobiazgowość i szeroka kwerenda autorów omawianej publikacji jest imponująca. Podobnie jak pełny wykaz bibliografii umieszczony na końcu drugiego tomu. Żebym jednak nie rozpłynął się całkowicie w zachwytach nad omawianą publikacją, muszę zwrócić uwagę także na jedno rozczarowanie, którym są umieszczone w niej ilustracje. Wydając w XXI wieku książkę zawierającą blisko tysiąc zdjęć (awersy i rewersy) pięknych medali nie można oszczędzać na druku i publikować ich w skali szarości. Książka była wydana jako jedna z sześciu pozycji w przetargu opiewającym na łączna kwotę 47.507,33 zł. Nakład książki wynosi 300 egzemplarzy, a cena detaliczna 79 zł. Tak więc przychód ze sprzedaży wyniesie 23.700 zł. Oceniam, że to i tak więcej niż koszt druku. Do tego książka dostała dofinansowanie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wydanie jej w takich warunkach i przy możliwościach finansowych Zamku Królewskiego ze zdjęciami w skali szarości jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Dodajmy, że nawet małe jednoosobowe domy aukcyjne drukują dziś swoją ofertę w kolorze. Nawet gdyby kolorowe zdjęcia miały podnieść cenę druku, to i tak cena publikacji jest więcej niż umiarkowana i można ją było śmiało podnieść. Błędem było także ustalenie w warunkach zamówienia książki, że ma ona być wydrukowana na papierze matowym. Wreszcie wszystkie medale zostały wydrukowane w naturalnej wielkości. Z jednej strony zabieg ten był dobry, bo pozwala odczuć jakiej wielkości są poszczególne medale. Z drugiej strony zabrakło powiększenia przy np. ciemnym szarym zdjęciu medaliku (poz. 161) o średnicy 8 mm, wydrukowanym na matowym papierze. Dlatego uważam, że ten wyśmienity katalog został lekko zepsuty na etapie jego wydania. Nie mnie jednak uważam też, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdej osoby która interesuje się polskim medalierstwem lub nawet szerzej numizmatyką.
W poprzednią sobotę 4 maja 2019 roku licytowany był pięknie zaprojektowany i doskonale zachowany medal nagrodowy ustanowiony na święto Orderu Orła Białego. Jak widać na sąsiednim zdjęciu medal miał pochodzić z 1749 roku. Jest to o tyle istotne, że co roku wykonywany był nowy stempel rewersu z nową datą. Projekt pozostał ten sam i jedyną zmienną była data pod dolnym odcinkiem. Jest to o tyle ciekawe, że medale tłoczono w średnim rocznym nakładzie ok. 70 sztuk. Tak więc można przyjąć, że stopień zniszczenia stempla nie usprawiedliwiał wykonywanie co roku nowego egzemplarza. Natomiast datę można było grawerować lub zwyczajnie pominąć. Tak by było taniej, ale w końcu król się bawi, złotem płaci. Właśnie. Skoro płaci złotem i jak w przypadku tego medalu także srebrem, to dlaczego prezentowany i licytowany jednocześnie medal, odbity był w brązie? Tym bardziej, że z zachowanej i cytowanej przez Annę Szczecinę-Berkan dokumentacji wynika, że w 1749 roku wybito w Dreźnie na zamówienie króla zaledwie 9 medali złotych i 56 srebrnych. Z jednej strony był to najniższy roczny nakład medali, a z drugiej strony nigdy oficjalne zamówienie nie opiewało na medale brązowe.
Odpowiedź na pytanie dotyczące medalu znajduje się także we wspomnianym tekście Anny Szczęsnej-Berkan pod niewiele mówiącym tytułem “Medale nagrodowe“, ale zamieszczonym w fundamentalnej pracy na temat orderu Orła Białego, czyli “Za Ojczyznę i Naród – 300 lat orderu Orła Białego“. Wśród wielu pięknych ilustracji umieszczonych w tej książce, pod pozycją 73 widnieje fotografia zachowanego w archiwum stempli gabinetu numizmatycznego Staatliche Kunstsammlungen w Dreźnie matryca awersu medalu z wizerunkiem Augusta III Sasa. Natomiast ilustracja numer 80 prezentuje rewers medalu dla rocznika 1749. Co w moim przekonaniu oznacza, że już późniejszych latach wykonano odbitki tego medalu w brązie. To także tłumaczy doskonały stan zachowania prezentowanego medalu, który przypuszczalnie wykonany był na potrzeby kolekcjonerskie, a w konsekwencji przechowywany w sposób ograniczający ryzyko jakiegokolwiek uszkodzenia. Choć medal jest późniejszą, przypuszczalnie XIX-wieczną odbitką z oryginalnych stempli, a nie oryginałem, osiągnął cenę 1.200 euro, która dopiero została powiększona o prowizję domu aukcyjnego w wysokości 23%. Czyli ostateczna cena to 1.476 euro, czyli wedle kursu średniego na dzień przygotowania postu ok. 6.350 zł. To więcej niż cena wywoławcza podobnego srebrnego medalu z 1752 roku, który nie znalazł zainteresowania na ostatniej aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Bez pudła można przypuszczać, że brązowy medal licytowany był ostro ze względu na wyśmienity stan zachowania pomimo, że nie był egzemplarzem oryginalnym. Być może także licytujący nie mieli pojęcia, że walczą o egzemplarz wtórnie wybity i z braku znajomości odpowiedniej literatury przyjęli, że medale wręczano w klasycznej trójstopniowej skali.
Medal diligentiae z aukcja on-line WCN (poz. 142957).
Tytuł dzisiejszego wpisu jest bezpośrednim nawiązaniem do opublikowanego wczoraj filmiku Damiana Marciniaka, który wklejam na końcu tego akapitu i do obejrzenia którego zachęcam przed przeczytaniem dalszej części tego wpisu. W nawiązaniu do grupy monet oferowanych na swojej aukcji, Damian Marciniak opowiada o powodach dziurawienia monet i tym jak kolekcjoner powinien patrzeć na takie obiekty. W tym co mówi jest wiele prawdy, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach i pozwala czepiać się tym, których najbardziej interesują wyjątki. W moim przekonaniu twierdzenia zawarte w filmiku są całkowicie prawidłowe i poprawne chyba tylko dla monet przedziurawionych bezmyślnie. Nieważne czy w epoce, czy później. Ważne, że bezmyślnie. Co mam przez to na myśli? Uważam, że monety przedziurawione jako element islamskiej sukni są doskonałym świadectwem swojej epoki i kręgu kulturowego. Nie można zapominać, że monety poza funkcją płatniczą, pełniły także funkcję tezauryzacyjną, czyli sposobu na gromadzenie oszczędności. Przedziurawienie monety świadczyło o nietypowej przewadze drugiej z wymienionych funkcji. Poza tym monetę taką można wpisać w określony kontekst kulturowy i historyczny. Czy to nie są doskonałe powody dla włączenia takiej monety do własnej kolekcji. Jeśli ktoś chce dokumentować historię trojaków, to niech ma w swoim zbiorze przykład tego, jak z nich korzystano.
W filmie pada stwierdzenie: “ciężko sobie wyobrazić, żeby stan był gorszy niż dziurawy“. Dokonam tutaj pewnego nadużycia, za co mam nadzieję pan Damian się na mnie nie obrazi i rozszerzę to twierdzenie z monet na szeroko rozumiane numizmaty, a więc także medale. Robię to dlatego, że obserwuję u numizmatyków fetysz stanu zachowania, który często prowadzi do mniej lub bardziej udolnych prób jego poprawiania. Przykład takiej poprawki widoczny jest na załączonym wyżej zdjęciu. Jest to nagrodowy medalik szkolny z czasów panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. W dniu 22 czerwca 2017 roku został sprzedany na tygodniowej aukcji WCN za stosunkowo niewielką kwotę 410 zł. Stan zachowania oceniono na III-, a w opisie zawarto informację, że medal został “przedziurawiony i zanitowany“. Można się oczywiście domyślać, że został zanitowany żeby poprawić złe wrażenie jakie na przeciętnym numizmatyku wywołuje dziura. Pomijając jakość tej naprawy, która sama w sobie może budzić pewne zastrzeżenia natury estetycznej uważam, że musiała być wykonana przez kogoś bez rzeczywistych ambicji numizmatycznych i bez odpowiedniej wiedzy. Jeśli przyjrzeć się bliżej źródłom dotyczącym medalu okaże się bowiem, że Stanisław August Poniatowski w zamówieniach do Mennicy Warszawskiej wskazywał wyraźnie aby część medali diligentiae była dziurowana. Tym samym okazuje się, że w imię walki o ulepszenie numizmatu doszło do jego faktycznego zdewastowania. Jednocześnie okazuje się, że okaz z dziurą jest tak samo wartościowy jak okaz bez dziury, a jego stan zachowania może być określony jako stan pierwszy. W szerszej perspektywie okazuje się także, co w sumie dość oczywiste, że tej samej miary nie można przykładać do monet i medali, choć wszystkie są numizmatami.
Medal Merentibus z 19 aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka (poz. 351).
Czy w takim razie każdy medal z dziurą zasługuje na zainteresowani na równi z medalami takiej dziury pozbawionymi? Oczywiście, że nie. Świetnym tego przykładem może być złoty medal Merentibus z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego oferowany na 19 aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka pod pozycją 351. Z dziurą czy bez dziury, złote medale z czasów przedrozbiorowych to ogromna rzadkość. Tutaj w dodatku z bardzo dobrą proweniencją. Przedmiot broni się sam dlatego uważam, że zupełnie niepotrzebnie dom aukcyjny opatrzył go nieco przesadzonym opisem. Wskazał w nim, że “wystawiony [medal] zasługuje na szczególną uwagę. Ma bowiem otwór na gadzinie 12:00 przez który przechodziła oryginalna wstęga do noszenia w formie medalionu na piersi, niestety wstęga nie dotrwała do dziś w zbiorze“. Wedle mojej najlepszej wiedzy katalog ANMN jest pierwszym miejsce, w którym pojawia się koncepcja wieszania medali Merentibus z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego na wstędze. Pogląd ten nie był dotychczas prezentowany ani w literaturze, ani w nie znam takiej relacji historycznej. Poza tym otwór jest za mały do przewleczenia wstęgi i w najlepszym wypadku mógł służyć do przewleczenia koluszka dla wstęgi. Takie koluszko mogło jeszcze jakoś wyglądać przy małym medaliku diligentiae (który w epoce nazywano wręcz żetonem), ale w tak pięknym medalu było by estetyczną zbrodnią. Wreszcie stan zachowania rewersu medalu nie wskazuje aby miał się on ocierać na o czyjeś ubranie, zawieszony wcześniej na wstędze. Dlatego koncepcję medalu na wstędze uważam za nieudaną próbę uratowania tego egzemplarza przed porażką wizerunkową, wynikającą z wykonanej w nim dziury. Dlaczego renomowany dom aukcyjny podjął się takiej próby? Ponieważ wie jak przedziurawione numizmaty postrzegane są przez numizmatyków.
Dlatego zachęcam wszystkich do samodzielnego myślenia i samodzielnego oceniania każdego z numizmatów, niezależnie od tego czy są to monety, czy medale. Szukania odpowiedzi na pytanie czy wykonana w nich dziura jest umotywowana historycznie i kulturowo. Czy mówi nam coś o monecie, historii pieniądza, relacji gospodarczych lub innych wydarzeniach. Może się bowiem okazać, że dzięki odkryciu takiego kontekstu wzbogacimy nasz zbiór o bardzo ciekawą i dzięki niewiedzy innych niedrogą pamiątkę. Jak bowiem mówi Damian Marciniak – w numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz. I tej dewizy należy się konsekwentnie trzymać.
Medal nagrodowy VI Zjazdu Lekarzy Polskich i Przyrodników w Krakowie w ofercie WDA MiM (marzec 2019).
Dzisiejszy i kolejny wpis będą poruszały kwestie stanów zachowania i ich znaczenia dla budowania własnego zbioru. Pretekstem do tego konkretnego wpisu jest medal nagrodowy wydany z okazji VI Zjazdu Lekarzy Polskich i Przyrodników w Krakowie w 1891 roku, który oferowany był na aukcji Warszawskiego Domu Aukcyjnego Mariusza Walendzika i antykwariatu Monety i Medale Romualda Sawicza. Pierwszy ze wskazanych antykwariuszy znany jest z oferty numizmatów w możliwie najlepszych stanach zachowania. Dominująca część pozycji na jego aukcjach jest po gradingu. Z opisów poszczególnych monet wynika, że celuje w klientów poszukujących pamiątek z maksymalnymi notami. Powód dla którego podkreślam tą okoliczność wyjaśni się później. Drugiego z antykwariuszy kojarzę z ciekawej oferty medali jaką regularnie prezentował na allegro, aż do czasu przejścia na onebid. Być może jest to wrażenie subiektywne, ale marka Monety i Medale od zawsze dobrze mi się kojarzy. Dobrym pomysłem wydaje mi się także połączenie sił dwóch niezależnych podmiotów w celu zaprezentowania jednej dobrej oferty, niż robienie dwóch aukcji średniej jakości. Widząc jak wielu jest indywidualistów w branży antykwarycznej miło jest zobaczyć, że panowie potrafią zgodnie współpracować przy kolejnej już aukcji.
Medal nagrodowy VI Zjazdu Lekarzy Polskich i Przyrodników w Krakowie w ofercie WCN (luty 2018).
Wracając jednak do oferowanego medalu, zwrócił on moją uwagę, ponieważ pamiętam go z aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, która skończyła się w dniu 1 lutego 2018 roku. Był to dokładnie ten sam medal w dokładnie tym samym pudełku. Podkreślam to dlatego, że bez przyglądania się szczegółom pośpieszny czytelnik może się poważnie zdziwić. Podczas kiedy rok temu medal pokryty był elegancką naturalną patyną, dziś błyszczy się na wszystkie strony. Różnica jest także w cenie. Rok temu medal został sprzedany za 330 zł. Obecnie za 750 zł. Muszę przyznać, że w mojej subiektywnej ocenie pierwsza z osiągniętych cen była oczywiście okazyjna. Uważam tak nie tylko ze względu na doskonały stan zachowania monety, ale także ze względu na fakt dołączenia do niego oryginalnego pudełka z epoki. Takie przyjemne zestawy nie zdarzają się często. Osiągnięto niedawno cenę 750 zł. uważam za odpowiadającą wartości tego zestawu. Myślę, że rynek wycenił go prawidłowo. Warto na marginesie zwrócić uwagę, że estymacja domu aukcyjnego sięgała nawet kwoty 1.800 zł. Jak się okazało mocno przeszacowanej. Dlatego warto zauważyć, że rynek nie dał premii za “nabłyszczenie” monety. Posłużyłem tym terminem w cudzysłowie, ponieważ mam wrażenie, że moneta została poddana nie tylko ingerencji chemicznej, ale także graficznej. W moim odczuciu zdjęcie zostało rozjaśnione tak, aby sprawiało wrażenie, że moneta się błyszczy pięknym srebrem. Uzyskany w efekcie tego zabiegu kolor jest nienaturalny i w moim przekonaniu wygląda kiepsko. Tak więc być może właśnie to dążenie do nienaturalnej perfekcji skutkowało sprzedażą monety poniżej estymacji domu aukcyjnego?
Tytuł dzisiejszego wpisu jest dla mojej strony nietypowy, ponieważ nie wyjaśnia co będzie przedmiotem wpisu. Próbowałem wymyślić coś konkretnego, co jednocześnie nie będzie zbyt długie i całkowicie poległem. Dlatego teraz pozostawię wszystkich w napięciu i puentę tytułu ujawnię dopiero na końcu wpisu. Punktem wyjścia, czy też przedmiotem dzisiejszej notki będzie medal zaprojektowany przez Władysława Oleszczyńskiego dla upamiętnienia ostatniego burbona na tronie francuskim, czyli Ludwika Filipa I. Oczywiście to nie przynależność do słynnego rodu była pretekstem do wybicia tego medalu. Był on formą podziękowania za pomoc i opiekę jakich król Francji udzielał polakom z Wielkiej Emigracji. Świadczy o tym projekt rewersu medalu, na którym personifikacja Francji wyciąga rękę do uciekających polaków. Dewiza umieszczona w górnej części kompozycji, stanowi w zasadzie wyjaśnienie tej sceny: “Przyjdźcie do mnie moi starzy przyjaciele”. Medalu nie dało się uczynić bardziej czytelnym. Na koniec dodam jedynie, że poniżej dolnej cięciwy umieszczona jest data wybicia medalu w 1838 roku. Będzie to miało znaczenie dla późniejszych spostrzeżeń.
Odwracając medal na stronę portretową, zobaczymy na niej króla Francji z tytulaturą w umieszczoną wokół postaci. Takie ujęcie nie może budzić najmniejszego zaskoczenia w medalu nawiązującym do wzorów klasycystycznych. Dlatego w zasadzie nie chce się mu poświęcać żadnej uwagi. Gdyby nie zbieg okoliczności, pewnie tak by było również w moim przypadku. Przeglądając w ostatni weekend zbiór numizmatów francuskich zauważyłem awers medalu o którym pomyślałem, że należy do omawianego wyżej medalu. Okazało się jednak, że ma odmienny rewers. Pomyślałem więc, że musi to być rewers wykonany do tego samego awersu. Dopiero kiedy sięgnąłem po medal upamiętniający pomoc Francji dla Wielkiej Emigracji zauważyłem, że awers tych medali nie jest do końca identyczny. Na pierwszym medalu król miał wieniec laurowo-dębowy, a na drugim wieniec wyłącznie dębowy. Inny detal to wstążka spinająca włosy, która spadając na ramię króla raz jest dłuższa, a raz krótsza. Żeby dobrze pokazać brak znaczenia różnic pomiędzy poszczególnymi medalami poniżej przedstawiłem zdjęcia awersów dwóch medali nie tożsamych z projektem Oleszczyńskiego. W takiej skali są nie do odróżnienia.
Powiem więcej. Jestem przekonany, że większość z czytelników pomyślała, że oba widoczne po lewej stronie medale są identyczne. Jednak one też różnią się między sobą drobnymi detalami choć w tym wypadku mają tego samego autora. którym nie był Władysław Oleszczyński. Oznacza to, że ktoś zapożyczył projekt od Oleszczyńskiego lub Oleszczyński od kogoś. Jak to rozstrzygnąć? Pierwszy z widocznych po lewej stronie medali stanowił nagrodę na wystawie malarstwa w 1842 roku. Drugi z tych medali był nagrodą na wystawie sztuk pięknych i przemysłu w 1836 roku. Oznacza to, że zapożyczającym był Władysław Oleszczyński. Kogo w takim razie kopiował? Był to Jacques-Jean Barre, generalny grawer monet Mennicy Paryskiej. Jednocześnie autor szeregu projektów medali wykonanych na zamówienie emigracji. Biorąc ówczesne stosunki musiał być także przyjacielem sprawy polskiej, a najpewniej także samego Oleszczyńskiego. Nie jest więc wykluczone, że autor projektu omawianego medalu popowstaniowego, nie mając własnego pomysłu na awers medalu z wizerunkiem Ludwika Filipa I, poprosił o pomoc swojego starego przyjaciela z Mennicy Paryskiej.
Na ostatniej 35 aukcji Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego pojawił się medal opisany “1874. Braciom Rusinom…“. Jest to opis co najmniej niesatysfakcjonujący jak na aukcję przeprowadzaną przez tego typu stowarzyszenie. Tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę nazwiska osób wymienionych w katalogu jako odpowiedzialnych za jego opracowanie. Wiele z opisów przypomina niechlubną tradycję pięknoduchów z allegro, którzy lubią ograniczać się do prostych słów: to co na zdjęciu. Takie podejście do przygotowania aukcji zostało już słusznie skrytykowane na forum internetowym Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego im. T. Kałkowskiego. Pozostaje jedynie liczyć, że na kolejnych aukcjach PTN poziom opisów i jakość organizacji wzrośnie. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności pomyślałem, że warto napisać o prezentowanym medalu dwa słowa. Nie bez znaczenia pozostał fakt, że przy tym w zasadzie nieopisanym medalu została podana w zasadzie tylko jedna konkretna informacja i to w dodatku błędnie. Medal został bowiem wybity rok później niż wskazuje na to opis PTN. Informację tą uzyskujemy dzięki wzmiance prasowej umieszczonej w “Tygodniu literackim, artystycznym, naukowym i społecznym” nr 27 z 4 lipca 1875 roku. Niech cytat z tego artykułu będzie wstępem do dalszej treści postu:
Nadeszły już pierwsze odbitki medalu poświęconego Rusinom poległym na Podlasiu i w Lubelskiem w r. 1874. Z jednej strony medalu jest krzyż z cierniowym wieńcem utkwionym w skałę, o który oparta jest tarcza z herbami Polski, Litwy i Rusi. U spodu skały rok 1874, a dookoła napis: „Braciom Rusinom pomordowanym przez carat Moskiewski, za wierność dla kościoła i Polski”. Na drugiej stronie medalu jest księga otwarta – to martyrologia polska, na której wypisane są nazwiska poległych włościan w następującym porządku: Andrzejuk Jan, Baczyłuk Wincenty, Bocian Teodor, Bojko Konstanty, Bojko Łukasz, Charytoniuk Andrzej, Charytoniuk Trochim, Franczak Ignacy, Franczuk Michał, Hawryluk Maksym, Hryciuk Nicety, Karmaszuk Daniel, Kiryluk Filip, Łukaszuk Konstanty, Osypiuk Bartłomiej, Pawluk Szymon, Romaniuk Jan, Tomaszak Onufry. U góry księgi jest gwiazda której promienie rozpościerają się ponad księgę; a u dołu dwie gałązki palmowe na krzyż związane. Dookoła napis: „Województwo Podlaskie i Lubelskie” – „Polubicze, Drelów, Pratulin”. Medal ten wielkości tej samej co medal Unii wykonany został przez tegoż samego rzeźbiarza-medaliera p. Tasseta w Paryżu, a wykonany został z tą samą poprawnością rysunku dokładnością i wdziękiem, który odznacza szkołę medalierską francuską i na długo daje jej pierwszeństwo przed innymi szkołami1.
Jak wynika z prezentowanego opisu medal został wybity na pamiątkę masakry polskich unitów w Polubiczach, Pratulinie i Drelowie. Dlaczego do niej doszło? Kościół unicki został utworzony na mocy unii brzeskiej z 1596 roku. Był to tak zwany polski kościół unicki, czyli odłam prawosławia poddany na podstawie umowy jurysdykcji papieża. W XIX wieku unici traktowani byli przez kościół prawosławny, tak mocno związany z władzą carską, jak zdrajcy. Natomiast sam kościół był tępiony przez władze carskie. Z tego powodu w 1873 roku doszło do zamknięcia kilku parafii unickich. Między innymi właśnie w Polubiczach, Pratulinie i Drelowie. Wspólnoty miały być zlikwidowane a budynki kościelne przekazane kościołowi prawosławnemu. Już samo to było dotkliwą karą dla tych społeczności, ale władze carskie postanowiły podkręcić jeszcze atmosferę i przejęcia dokonały w trakcie prawosławnych świąt Bożego Narodzenia. Głęboko wierzący chłopi bronili swojej wiary i budynków kościelnych. Kozacka sotnia pod dowództwem płk Steina nie miała skrupułów. W konsekwencji szereg wiernych, w tym wymienionych na pamiątkowym medalu, przypłaciło tą obronę życiem. Ciała złożono w zbiorowej anonimowej mogile, żeby pamięć o prostych lecz dzielnych ludziach się zatarła. Szczęściem w nieszczęściu ta sztuczka się nie udała. Ich nazwiska zostały zapisane na wieczną rzeczy pamiątkę na prezentowanym medalu, a później także na lokalnych pomnikach. Niezależnie od tego 18 maja 1990 roku ciała męczenników pomordowanych w Pratulinie zostały ekshumowane, a sześć lat później Jan Paweł II trzynaścioro z nich ogłosił błogosławionymi (tzw. męczennicy z Pratulina lub męczennicy z Drelowa). Skoro historia o nich pamiętała, może warto żeby PTN też o nich pamiętało.
Sam medal zaprojektowany jest estetycznie i ze znajomością symboliki. Jego projekt przypisuje Cyprianowi Kamilowi Norwidowi, choć nie znalazłem na tą okoliczność wyraźnego potwierdzenia. Nakładcą medalu był Józef Barwiński, powstaniec styczniowy i znany działacz emigracyjny, który w licznych publikacjach stawał w obronie polskiego kościoła unickiego. Medal był bity wyłącznie w brązie, a jego nakład niestety nie jest znany. Sprostowania wymaga także powszechnie podawana data bicia medalu. Jak wynika z cytowanej wzmianki prasowej, nie miało ono miejsce w tym samym roku co upamiętnione wydarzenia, ale dopiero rok później.
1Medal pamiątkowy [w:] „Tydzień literacki, artystyczny naukowy i społeczny,” nr 27, R. II, Lwów 4 lipca 1875, s. 159.
Trafiłem ostatnio na bardzo ciekawą wzmiankę w Kurierze Litewskim nr 148 z 16 grudnia 1825 roku. Było to zaproszenie do otwartego konkursu, ogłoszonego przez widocznego po lewej stronie prof. Wacława Pelikana, pełniącego obowiązki rektora Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego. Przedmiotem konkursu było sporządzenie pracy pisemnej w języku rosyjskim, polskim, łacińskim, francuskim, niemieckim, angielskim lub włoskim. Praca mogła być ilustrowana lub opatrzona wykresami. Prace składano po ich uprzedniej anonimizacji. Oznaczało to, że każdą z prac należało opatrzyć dewizą. Analogiczna dewiza miała się znaleźć na zapieczętowanej kopercie, w której znajdowało się nazwisko autora. Taki komplet należało złożyć w biurze rektora Uniwersytetu. W konkursie nie mogli brać udziału profesorowie Rady Kolegialnej Uniwersytetu Wileńskiego, ponieważ jednocześnie mieli oni być jurorami konkursu. Praca zwycięzcy konkursu stawały się własnością Uniwersytetu i miały być ogłoszone drukiem. Możliwość taką przewidywano także w stosunku do innych prac, o ile autorzy by sobie tego życzyli. Jednak najważniejszą nagrodą dla pierwszego z proponowanych tematów było “rubli srebrnych trzysta lub tejże wartości medal“, a w przypadku drugiego z proponowanych tematów było “rubli dwieście lub tejże wartości medal“. Na napisanie prac wyznaczono sporo czasu, ponieważ może je było dostarczyć aż do 1 stycznia 1827 roku.
Pierwszym zadaniem było podanie środków przejścia z dawnego do nowego sposobu gospodarowania, przez co należało rozumieć zmianę uprawy (zboża). Należało uwzględnić to, żeby przy przejściu tym uprawa zboża miała ponieść jak najmniejszy uszczerbek. Na koniec miały być obliczone wszystkie koszty połączone z nowo wprowadzaną odmianą i wyliczeniem potencjalnych zysków. Całość miała być poparta doświadczeniem i praktyką. Drugim zadaniem było odpowiedzieć na pytanie: Jaki jest najważniejszy, najtańszy i najkrótszy, a przy tym stosowny do środków znajdujących się w kraju, sposób wyrabiania i bielenia lnu, konopi i płótna, w którym by się jednak nie nadwyrężała, ani moc, ani trwałość.
Jaki był wynik konkursu? Tego niestety nie udało mi się ustalić. Pomimo, iż wyniki konkursu miały być ogłoszone w prasie, nie udało mi się takiej wzmianki odnaleźć. Może to oznaczać, że słabo szukałem albo konkurs nie został rozstrzygnięty. W konsekwencji nie udało mi się także ustalić jak mógłby wyglądać hipotetyczny medal nagrodowy wręczany za najlepszą rozprawę, napisaną na któryś z tematów konkursowych. Czy miał to być jeden medal bity na krążkach różnej grubości, których wartość odpowiadałaby odpowiednio 300 lub 200 rublom? Czy może miały to być dwa różne medale? Jeśli tak, to czy medal taki funkcjonuje dziś w obrocie antykwarycznym lub którymś z muzeów; czy też wobec braku zwycięzcy nie przystąpiono nawet do jego projektowania? Być może ktoś z czytelników będzie znał odpowiedź.
Przy okazji jednego z wpisów narzekałem, że dotychczas nikt nie sporządził spisu medali polskich z XIX wieku. Po jakimś czasie przypomniało mi się, że nie byłem dość precyzyjny. Przecież kiedyś wyłącznie dla takiego spisu kupiłem kilkanaście numerów Warszawskich Zeszytów Numizmatycznych. Anonimowy autor zaprezentował w nich “Rejestr XIX-wiecznych medali polskich i z Polską związanych“. Dość szybko udało mi się później ustalić nazwisko tego autora i jest nim osoba posiadająca ustaloną reputację w temacie polskiego medalierstwa. Dlatego też w pierwszym momencie byłem rozczarowany tym, że wspomniany rejestr stanowi w zasadzie spis pozycji wynotowanych z kilku podstawowych publikacji. Najwyraźniej autor też zdawał sobie sprawę z ograniczeń tego spisu i dlatego postanowił pozostać anonimowy. Jeśli spojrzeć na listę pozycji wymienionych w książce Witolda Garbczewskiego pod tytułem “Przemysł-Sztuka-Polityka. Wystawy gospodarcze na ziemiach polskich i z Polską związanych ok. 1850-1914“. Pierwszym medalem na liście anonimowego autora pochodzi z 1802 roku i poświęcony jest Karlowi Ludwikowi de Cocceji, radcy rządowemu i przewodniczącemu regencji w Głogowie. Związek tego medalu z Polską jest dość luźny i streszcza się do tego, że część udanej kariery urzędniczej de Cocceji związana była z Górnym Śląskiem. Z tego powodu można by dyskutować, czy rzeczywiście jest to pierwszym XIX-wieczny medal związany z Polską.
Ponieważ takie dyskusje zawsze pozostają nierozstrzygnięte może się okazać, że łatwiej będzie znaleźć inny starszy medal który spełniał będzie zadane kryterium. Wydaje się mało prawdopodobne aby przez dwa latach (1800-1802) nie ukazał się żaden medal nie związany z historią Polski. Tym bardziej, że rok 1800 był jubileuszowy. Rzeczywiście w tym roku wydano medal na upamiętnienie ostatniej dekady XVIII wieku. Na jego awersie widoczna była kobieca postać klęcząca przed ołtarzem z datą 1800. Jaki jest w takim razie związek medalu z Polską? Na rewersie medalu wymienionych jest szereg wydarzeń które zaważyły na historii Europy w latach 1791-1799. Jednym z nich było przyjęcie konstytucji 3 maja 1794 roku. Można przyznać, że było to wydarzenie bez precedensu nie tylko dla historii Polski, ale także całej Europy.
Medal wybity został w cynie i tylko w takim metalu notowany jest w znanych i opisanych kolekcjach XIX wiecznych. Jego średnica wynosi 43 mm. Tak więc z jednej strony temat i stop w jakim wykonano medal nie należą do szczególnie atrakcyjnych. Z drugiej strony ma on dość atrakcyjną z kolekcjonerskiego punktu widzenia wielkość. Dlatego w grudniu 2017 roku prezentowany na zdjęciach egzemplarz w wyraźnie widoczną skazą osiągnął na aukcji w Niemczech cenę ok. 450 zł.
Poza dbałością o sposób przechowania pamiątek należy także dbać o prawidłowe opracowanie własnej kolekcji. Przez dłuższy czas miałem problem jak to robić. W internecie funkcjonuje kilka programów komputerowych do archiwizowania zbiorów, ale żaden z nich nie odpowiadał w pełni moim indywidualnym potrzebom. Między innymi dlatego, że zazwyczaj były to programy dedykowane dla konkretnego rodzaju obiektu (np. monet) i dlatego nie odpowiadały wymogom opisu i archiwizacji innych pamiątek. Wreszcie uznałem, że nie ma sensu zamykać całej swojej pracy w programie który z dnia na dzień może przestać być rozwijany. Koronnym przykładem takiej ślepej uliczki jest format DjVu wykorzystywany przez wiele polskich bibliotek cyfrowych, który przestał być rozwijany w 2006 roku. Można przypuszczać, że za kilka a maksymalnie kilkanaście lat cała praca polskich bibliotekarzy i przeznaczone na to nasze środki publiczne okażą się być zmarnowane. W konsekwencji uznałem, że najlepiej będzie postawić na powszechnie stosowany i rozwijany format, który łatwo będzie można wydrukować w czytelnej formie, ale także przekształcić na inne formaty cyfrowe. Z tego względu wybrałem darmowy program OpenOffice i format zapisu plików w formacie ODT.
Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego! Wychodząc z takiego założenia postanowiłem opracować karty katalogowe dla każdego typu obiektu jaki może się znaleźć w mojej kolekcji. Zadanie okazało się nie być takie proste jak początkowo sądziłem. Jako pierwsze udało mi się opracować karty katalogowe dla medali i dokumentów potwierdzających nadania wyróżnień. Poniżej załączam wzór pierwszej z nich. Może komuś z Państwa się przydadzą. Chętnie poznam też Państwa ewentualne spostrzeżenia i uwagi do tego wzoru karty katalogowej, jeśli można go jakoś poprawić.
Opisywałem swego czasu falsyfikat medalu z dewizą Wzrostowi Rękodzieł, który został wykonany na wzór i podobieństwo pierwotnego medalu. Okazuje się jednak, że do pewnego stopnia można kwestionować także oryginalność artystyczną pierwowzoru. Na rewersie medalu widoczny jest kartusz z przywołaną wcześniej dewizą. Pod nim Polonia z rogiem obfitości oparta o tarczę na której widoczny jest orzeł. Prawą ręką wskazuje na słońce wschodzące za wzgórzem, pod którym posadowiony jest budynek. Na pierwszym planie widać różne przedmioty symbolizujące poszczególne rzemiosła. Dolna część pola rewersu odcięta jest cięciwą, poniżej której znajduje się data pierwszej wystawy. Ta strona medalu rytowana była przez medaliera Mennicy Warszawskiej Karola Baerenda, którego inicjał dyskretnie schowany jest nad prawnym końcu cięciwy dzielącej pole rewersu. Późniejsza wersja tej strony medalu, charakteryzująca się przede wszystkim brakiem daty pod cięciwą, rytowana była już przez Gotfryda Majnerta. Zmiana autora rewersu związana była prawdopodobnie ze śmiercią pierwszego z wymienionych medalierów.
Początkowo sądziłem, że wzór rewersu inspirowany był wcześniejszym medalem autorstwa Ksawerego Stuckharta wybitym na otwarcie huty Aleksandra I w Białogonach. Rewers tego medalu przedstawia kartusz z dewizą “I kruszcom Polski zajaśniało słońce”. Pod nim znajduje się słońce wschodzące za wzgórzem. Na pierwszym planie widoczny jest budynek huty, pod którym część pola odcięta jest cięciwą. W tym miejscu widoczny jest napis “Huta Aleksandra w Białogonach 1817”. Nawiązanie wydawało mi się bardzo czytelne.
Tak było aż do końca stycznia tego roku, kiedy na aukcji u Kuenkera zobaczyłem medal upamiętniający podpisanie deklaracji z Pilnitz w sierpniu 1791 roku. Co prawda znałem go wcześniej, ponieważ spotkanie w Pilnitz dotyczyło między innymi spraw polskich i w związku z tym medal włączany jest do kategorii medali związanych z Polską, ale nigdy wcześniej nie skojarzyłem go z trzydzieści lat późniejszym medalem dotyczącym wystaw rzemiosła i rękodzieła. Dopiero teraz zauważyłem uderzające podobieństwo. Kompozycja została przez Karola Baerenda niemal dosłownie przeniesiona z wcześniejszego medalu. Szczególnie uderzające jest podobieństwo pierwszoplanowej postaci. Swego czasu rozmawiałem z jednym ze znajomych kolekcjonerów na temat korony umieszczonej na głowie Polonii. Z rozmiaru i jakości rysunku korony wnioskował on, że być może był to element dodany na późniejszym etapie projektowanie kompozycji rewersu. Jeśli spojrzy się na pierwowzór medalu to wyraźnie widać, że korona od samego początku miała być mała. Jej nieporadność raczej należy wiązać z brakiem umiejętności warszawskiego medaliera. Na niedostatki w tym względzie wskazuje także twarz i przykrótka prawa ręka postaci. Reputację autora ratuje jedynie pięknie wykonany orzeł na tarczy.
Punktem wyjścia do napisania tego wpisu był dyplom oferowany przez Dom Aukcyjny Artissima. Stanowił on potwierdzenie uzyskania przez Zygmunta Kamińskiego medalu srebrnego na międzynarodowej wystawie sztuki dekoracyjnej i wzornictwa w Paryżu w 1925 roku. Była to wystawa szczególna, ponieważ stanowiła podsumowanie nowego trendu w sztuce. Wziął on zresztą swoją nazwę od skrótu francuskiej nazwy tej ekspozycji i do dziś znany jest na całym świecie jako art deco (arts decoratifes). Dyplom wykonany był w technice litografii, a miejsce na nazwisko laureata i podpisy uzupełniane tuszem. Zaskakująca jest wielkość dyplomu, którego wysokość przekracza pół metra. Jest to rozmiar zupełnie nietypowy dla grafiki, a nawet nieco większy od standardowego wymiaru obrazów olejnych. Patrząc jednak na jego bogactwo graficzne, można śmiało powiedzieć, że sam w sobie stanowi odrębne dzieło sztuki. Jego twórcą był Gustave Louis Jaulmes, urodzony w 1873 roku szwajcarski artysta i architekt. Jego prace cieszyły się sporym uznaniem jeszcze za życia i był zaproszony do wielu ważnych projektów artystycznych. Tak prywatnych jak i publicznych. Do jednej z ciekawszych jego prac można zaliczyć dekorację sali dla Muzeum Augusta Rodin w której eksponowana była rzeźba Pocałunek oraz dekoracje dla liniowca oceanicznego Île de France. Gustava Jaulmes poruszał się swobodnie nie tylko grafice i projektowaniu wnętrz, ale także w malarstwie, tkactwie i projektowaniu mebli. Bez wątpienia można powiedzieć, że był artystą wszechstronnym.
W przeciwieństwie dla wielu innych medali nagrodowych z wystaw sztuk pięknych czy rzemiosła, te z wystawy paryskiej były anonimowe. Nazwisko zwycięzcy widoczne było tylko na dyplomie. Wysokość, jak też szerokość ośmioboku wynosiła 6 cm. Tak więc podobnie do dyplomu, nie należał do najmniejszych w swojej kategorii. Ponieważ medal bity był w srebrze, jego waga wynosiła przeszło 100 gram. Autorem nagrody był medalier Pierre Turin. Jako ciekawostkę można dodać, że Turin był nie tylko autorem medalu na wystawę w 1925 roku, ale także jego laureatem. Jego najsłynniejszymi pracami były wzory monet 10 i 20 frankowych z nowym modelem głowy Marianny.
Wróćmy jednak do medalu dla Zygmunta Kamińskiego. Otrzymał go za projekty dwóch banknotów. Pierwszy z nich o nominale 50 złotych został wprowadzony do obiegu już w 1925 roku. Drugi o nominalne 20 złotych wprowadzono do obiegu w roku następnym. Choć oba projekty utrzymane są w identycznej stylistyce i na obu przedstawiono żniwiarkę i Merkurego w identycznych pozach, to nie trudno znaleźć także przysłowiowe pięć szczegółów którymi się różnią. Najważniejszy z nich to kolorystyka. Ta którą można zobaczyć na załączonych zdjęciach nie odpowiada kolorystyce jaką banknoty posiadały w druku. Wynika to z faktu, że przedstawione ilustracje stanowią wydruki próbne banknotów. Potwierdza to między innymi brak podpisów Prezesa, Naczelnego Dyrektora i Skarbnika Narodowego Banku Polskiego. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że projekt banknotu 20-złotowego nosi datę planowanej emisji “1 marca 1926 r.”, choć nie ulega najmniejszej wątpliwości, że powstał jeszcze w 1925 roku.
Poza tym przedstawione wydruki próbne banknotów 20 i 50 złotych, które licytowane były na 2 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, posiadają jeszcze jedną cechę, która odróżnia je od późniejszych emisji obiegowych. Jest nią podpis autora projektu umieszczony poniżej prawej strony dolnej krawędzi. Na wydruku próbnym banknotu 50-złotowego widoczne jest jeszcze oznaczenie drukarni E. Gaspé w Paryżu. Kryła się za nią drukarnia Eugèna Gasperiniego, który jako przydomka używał skróconej formy nazwiska. Jego atelier wykonywało próbne wydruki banknotów także dla innych krajów. W tym oczywiście dla Francji i jej kolonii oraz dla zaprzyjaźnionej z Polską w tamtym czasie Rumunii, czy nieco egzotycznego Libanu. W zasadzie można by poprzestać na tym opisie, gdyby nie jedno intrygujące pytanie. Po co na wydruku próbnym oznaczenie autora, które nie miało się znaleźć na ostatecznej wersji banknotu? Być może te albo analogiczne próby kolorystyczne były wykonane przez Zygmunta Kamińskiego nie tylko po to aby ustalić ostateczny wygląd nowych nominałów, ale także po to aby posłużyć się najciekawszymi wydrukami na wystawie, za którą otrzymał omawiany medal.