Tydzień temu miałem okazję uczestniczyć w dziesiątej sesji numizmatycznej, organizowanej przez Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka. Celowo nie będę opisywał po kolei wszystkich dziewięciu prelekcji, które zostały przez ten tydzień szeroko omówione w innych miejscach. Zamiast tego zachęcam do ich odsłuchania. Żeby nie być gołosłownym dodam, że głosując na najlepszy wykład długo się zastanawiałem, ponieważ poziom był bardzo wyrównany.
aktualności
Medal Towarzystwa Jabłonowskiego
Na ostatniej aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka oferowany był niezwykle ciekawy medal Towarzystwa Jabłonowskiego, do którego miałem przyjemność przygotować opis tła historycznego, którego treść przytaczam poniżej.
Medal ufundowany przez księcia Józefa Aleksandra Jabłonowskiego należy do rzędu tych obiektów, które rzadkie są nie tylko ilością zachowanych egzemplarzy, ale także materiałów źródłowych które go dotyczą. Niepewna jest już sama data ustanowienia tej nagrody. Zanim jednak spróbujemy zrekonstruować podstawowe fakty dotyczące medalu wsłuchajmy się w historię, która pomoże lepiej zrozumieć czym była i jakie znaczenie miała nagroda ufundowana przez ks. Jabłonowskiego. Należy bowiem pamiętać, że w pierwszym rzędzie było to wyśmienite wyróżnienie, które dopiero w drugiej kolejności przybrało formę olśniewającego medalu.
Najdawniejsze echa tej historii, oczywiście nie bezpośrednio, sięgają XV wieku i włoskiego renesansu. Czasu wielkiego rozkwitu nauki i zwykłej ludzkiej ciekawości. To czas działalności słynnego Leonardo Da Vinci, wybitnych malarzy i architektów; ale także szeregu mniej znanych świeckich towarzystw naukowych, które głosiły potrzebę rozwoju nauki i swobodnego szerzenia idei. Najczęściej za pomocą uniwersalnego nośnika, jakim w ich przekonaniu miała być literatura. Najstarszym z nich była założona w 1433 roku Academia Pontaniana, której finansowo patronowała rodzina Medyceuszy. Ruch ten, dzisiaj być może zapomniany, w ciągu kilku kolejnych stuleci przybierał na popularności także poza Półwyspem Apenińskim. W XVIII wieku, w mniejszej lub większej ilości, podobne stowarzyszenia obecne były praktycznie we wszystkich krajach Europy.
Zwyczajową nagrodą dla najlepszych poetów był wieniec laurowy i związany z nim tytułu poeta laureatus. Przyjmuje się, że pierwszym wyróżnionym w ten sposób poetą był Francesco Petrarca. Wieniec jest stałym elementem jego portretów, podobnie jak w przypadku jednego z polskich laureatów Macieja Kazimierza Sarbiewskiego.
Wyróżnienie dla Sarbiewskiego jest tym cenniejsze, że podobne towarzystwa w dawnej Rzeczpospolitej, poza kilkoma efemerycznymi przypadkami, w zasadzie nie funkcjonowały. Ich rozkwit przyniosła dopiero połowa XVIII wieku. Na tym tle pozytywnie wyróżniały się dwie postacie. Józefa Andrzeja Załuskiego, który był pomysłodawcą jednego z pierwszych towarzystw naukowych oraz jego periodyku, wydawanego pod tytułem Warschauer Bibliothek oraz książę Józef Aleksander Jabłonowski który od 1755 roku pomysły Załuskiego finansował i umiejętnie rozwijał.
W 1745 roku Józef Andrzej, wraz z bratem Andrzejem Stanisławem Załuskim na bazie odziedziczonych zbiorów ufundowali bibliotekę, która miała być dwa lata później otwarta dla publiczności w Pałacu Daniłowiczowskim (obecnie Dom Pod Królami w Warszawie). Biskup Andrzej Stanisław Załuski zachęcał poetów aby uwiecznili otwarcie pierwszej w Polsce biblioteki publicznej wierszem lub prozą, co planował nagrodzić złotym medalem z dewizą pro poemio. Medalu takiego, ani relacji z jego wręczenia, nie znamy. Można więc przypuszczać, że pomysł ten nie został zrealizowany.
W nieco odmiennej formie wrócił do niego w listopadzie 1760 roku książę Józef Aleksander Jabłonowski. Na spotkaniu warszawskich naukowców, które z dużym prawdopodobieństwem odbyło się właśnie we wspomnianej Bibliotece Załuskich, zaproponował ustanowienie złotego medalu nagrodowego nadawanego w czterech kategoriach: geometrii, mechanice i hydraulice, fizyce oraz dziejach Polski. W wyborze tym widać wyraźną preferencję nauk ścisłych.
Rok później Jan Daniel Hoffmann, profesor w gimnazjum Elbląskim wydał broszurę pod tytułem Josephum Alexandrum e ducibus Prussiis in Jabłonow et Lachowce principem Jablonovium etc., fundatorem praemiorum, quibus operas doctissimorum virorum propositis ex mathesi, physica et historia polona thematibus, quotannis condecorari decrevit, munificentissimum, fausta acclamatio devinctissimi clientis Joannis Danielis Hoffmanni, Atthenaei quod Elbingae florit philos. et historia. Profess. Niestety do zamknięcia niniejszego opisu nie udało mi się dotrzeć do tej publikacji i ustalić, czy książę Jabłonowski opiewany jest w niej jedynie jako pomysłodawca, czy też faktyczny donator medalu. Jednak w moim przekonaniu prawdopodobny jest dominujący pogląd, że medali na tamtym etapie jeszcze nie wręczono. Przemawia za tym w szczególności brak informacji o potencjalnych laureatach.
Kolejna informacja o nagrodzie księcia Jabłonowskiego pochodzi dopiero z suplementu do Wiadomości Warszawskich nr 84 z 6 listopada 1765 roku i dotyczy rozpisania konkursu na najlepsze prace w zakresie historii Polski, geometrii i ekonomii. Prace miały być sformułowane po łacinie, niemiecku lub francusku, nie dłuższe niż na godzinę czytania i odpowiadać na następujące problemy:
- Przyjście Lecha do Polski koło roku 550, jeśli nie może być dowiedzione lepiej niż dotąd świadectwami autorów tegoż albo nieco późniejszego wieku, czy też wcale ma być odrzucone?
- Rozmierzyć i podzielić jak najlepiej las albo błocka niedostępne i nieprzejrzane i pokazać jak daleko rozciągają się oraz czy po uczynionym rozrachunku jak należy można się pomylić, zażywszy albo nie zażywszy do tego instrumentów.
- Jakim sposobem nowym można ubezpieczyć brzegi przeciwko pędowi wód i lodu, skupionego w rzekach bystrych, ażeby jak najmniejszym kosztem zapobiec biegowi wód kry zgromadzonej.
Ostateczny termin zgłoszenia prac konkursowych zapadał 1 lutego 1766 roku, a ogłoszenie wyników miało mieć miejsce 19 marca tego samego roku w sali gdańskiego „Towarzystwa Literatów”. Ostatecznie w pierwotnie wyznaczonym terminie wręczono tylko nagrody z zakresu geometrii i ekonomi. Ze względu na małą ilość zgłoszonych prac, ogłoszenie części historycznej zostało przesunięte do dnia 19 sierpnia.
Dodać także wypada, że w tym czasie nie funkcjonowało w Gdańsku żadne Towarzystwo Literatów powołane przez Jabłonowskiego, a środki zostały przesłane do Naturforschende Gesellschaft in Danzig, czyli Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego. Można się jedynie domyślać, że krąg osób aktywnych naukowo był w tym czasie ograniczony i zainteresowany naukami ścisłymi książę Jabłonowski znalazł w członkach Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego nie tylko ciekawych rozmówców, ale także sprzymierzeńców idei swojej nagrody.
Wybór Gdańska mógł mieć także inne znaczenie praktyczne. W 1765 roku kiedy ogłoszono konkurs o medal, Mannica Warszawska była jeszcze w powijakach. Hojny fundator mógł mieć znacznie większą pewność wykonania zlecenia w działającej już Mennicy Gdańskiej. W tym kontekście ciekawe jest, że wspomniany dodatek do Wiadomości Warszawskich informuje, że „Książę Imć Jabłonowski Wojewoda Nowogrodzki, chcąc pomnożyć w Polsce chęć do nauk, przeznaczył 90 czerw. Złot. do tutejszego Towarzystwa Literatów, ażeby ta suma na trzy części podzielona, była rozdana tym autorom, którzy najlepiej odpiszą na trzy następujące kwestie”. Nie ma więc mowy o nagrodzie medalowej, lecz o podzieleniu konkretnej sumy. Być może w końcu 1765 roku nie było jeszcze pewności czy uda się wybić medale, co szczęśliwie powiodło się w początku roku następnego. O medalach tych wiemy, że miały wagę 30 dukatów. Znamy także ich rysunek z grafiki przedrukowanej w 1767 roku wraz z pracą Michała Hube, która stanowiła rozwiązanie temat z zakresu ekonomii. Do rysunku tego przyjdzie później jeszcze wrócić.
Uwagę zwraca także fakt, że w kolejnych latach nagrodę zamierzano wręczać w różnych kategoriach. Początkowo miały to być historia polski, geometria, fizyka oraz mechanika i hydraulika. W późniejszych latach utrzymały się tylko trzy pierwsze kategorie. Przy czym fizykę najwyraźniej traktowano wymiennie z ekonomią. Bowiem już w pierwszym roku nagradzania pracę z ekonomii wyróżniono medalem z dewizą właściwą dla nagród z zakresu fizyki.
Wszystkie trzy medale po stronie awersu miały to samo wyobrażenie. Różniły się rewersem, który nosił odmienne legendy:
- MONVMENTVM AVRO CARIVS AERE PERENNIVS PRAEMIUM HISTORIAE – dla nagrody z zakresu historii Polski,
- RECEDANT VETERA NOVA SVNT OMNIA ECCL PRAEMIVM PHYSICAE – dla nagrody z zakresu fizyki (ekonomii),
- POST TENEBRAS SPERO LVCEM LOB. XVII PRAEMIVM TRIGONOM MATHES V MECHAN – dla nagrody z zakresu trygonometrii, matematyki lub mechaniki.
Uważny obserwator zwróci uwagę, że awersy medalu widoczne na zachowanych egzemplarzach także różnią się między sobą wyglądem. Feliks Bentkowski już w 1835 roku zwrócił uwagę, że istnieją dwie wersje stempla awersu. Ten „rzeźby późniejszej, czyściejszej i gustowniejszej roboty niż stempla pierwszego, zwłaszcza co do popiersia”. Interpretacja tego zdania była by znacznie prostsza gdyby nie udało się odnaleźć grafiki z 1767 roku. Nawet jeśli przyjąć, że stanowi ona nie do końca idealne odwzorowanie medalu, to w sposób oczywisty przedstawia awers odmiennych od tych dwóch, które znamy z zachowanych egzemplarzy. Pewność daje nam popiersie Jabłonowskiego zwrócone w lewą stronę, podczas kiedy w obu znanych rysunkach awersu jest ono zwrócone w prawą stronę. Tak więc na poważnie należy rozważyć hipotezę o istnieniu trzech stempli awersu, z których najstarszy jest nam dzisiaj znany wyłącznie z przedstawionej grafiki.
Niezależnie od tego, czy istniały dwa lub trzy stemple awersu, bardzo ważną informację przynosi relacja Karola Lengnicha, zawarta w jego podręczniku numizmatyki wydanego w 1780 roku. Wspomina w nim, że otrzymał z zasobów gdańskiego medaliera Du Buta miedziane odciski stempli. Wśród nich „von der ersten und letzten Sorte” (pierwszego i ostatniego gatunku) medalu Jabłonowskiego. Można więc postawić hipotezę, że już przed 1780 rokiem Du But wykonał przynajmniej dwa wzory awersu.
W 1770 roku książę Jabłonowski z powodów politycznych przeprowadził się do Lipska, gdzie założył Societas Jablonoviana, czyli działające do dziś Jablonowskische Societät der Wissenschaften. W 1772 roku rozpisał drugi konkurs ogłaszając dość nietypowo dwa tematy historyczne oraz jeden z zakresu geometrii. Z nieznanych przyczyn pominięto zadanie z zakresu fizyki lub ekonomii. Ta edycja konkursu była nietypowa także z tego powodu, że pierwszą nagrodę za pracę historyczną przyznano samemu fundatorowi, pomimo iż jednym z warunków zgłoszenia prac konkursowych była ich anonimizacja. Być może jurorzy rozpoznali pracę księcia Jabłonowskiego. Jak zwróciły uwagę Wiadomości Warszawskie książę Jabłonowski „z wrodzonej sobie wspaniałości” przeznaczył swój medal dla prof. Schiracha, który zajął drugie miejsce. Jednocześnie wszystkim innym zdobywcom drugiego miejsca obiecał przesłać pół nagrody, a więc zapewne po 15 dukatów.
Oferowany medal musiał z całą pewnością pochodzić już niemieckiego okresu działalności Towarzystwa Jabłonowskiego. Wynika to wprost z jego wagi, która odpowiada stosowanym od 1772 roku standardom mieszczącym się wedle literatury pomiędzy wagą 24, a 30 dukatami. Uwagę zwraca fakt, że w opisie oferowanego medalu podana jest niezgodna z tym standardem waga 23 dukatów. Należy jednak zwrócić uwagę, że szczegółowo podana w opisie aukcji waga odpowiada ok. 23,5 dukata. Natomiast autorzy XIX wieczni nie mieli dostępu do tak precyzyjnych narzędzi mierniczych i najprawdopodobniej zaokrąglili wagę do pełnych 24 dukatów.
Oferowany medal należał do obiektów wyjątkowej rzadkości. W tym wykonaniu stempla znany jest mi wyłącznie z tego jednego egzemplarza. Tymoteusz Lipiński podawał w Miscellaneach numizmatycznych, że medal złoty posiadał medal złoty z napisem Praemium Physiciae, który wcześniej znajdował się w zbiorze księcia Michała Radziwiłła.
Nie jest jednoznaczne, czy medal znajdował się w kolekcji króla Poniatowskiego. Rękopis biskupa Albertrandiego, zawierający opis medali polskich znajdujących się w zbiorze króla Stanisława Augusta prowadzony był od pewnego momentu dość niedbale. Prawdopodobnie ze świadomością, że nie starczy czasu na jego dokończenie. To też ostatnich kilkadziesiąt medali z czasu panowania właściciela kolekcji, zostało wymienionych wyłącznie z nazwy. Wśród nich znajduje się między innymi pozycja oznaczona jako „Jabłonowski Palat. de Novogroden”. Chodzi więc o wojewodę (palatyna) Nowogrodzkiego, którym w latach 1711-1777 był Józef Aleksander Jabłonowski. Medal z królewskiej kolekcji był złoty, a więc mógł odpowiadać jednemu z trzech medali nagrodowych tego szlachcica. Tym bardziej, że w kolekcji królewskiej dominowały medale srebrne. Niestety do pewnego stopnia wydaje się prawdopodobne, że mogło dojść do pomyłki na podstawie której powyższy opis został związany z medalem dedykowanym Stanisławowi Pawłowi Jabłonowskiemu, posłowi nadzwyczajnemu na dworze Fryderyka Wilhelma II w Berlinie. Przypuszczenie to wynika z faktu, iż medal wymieniony jest w ciągu innych podobnych medali, których wybicie zlecił król w celu uczczenia wybitnych postaci czasu swego panowania. Dodatkową wskazówką jest fakt, że medal na upamiętnienie Stanisława Jabłonowskiego nie jest wymieniony w żadnym innym miejscu tej listy.
W słynnej kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego obecne były jedynie trzy egzemplarze srebrne.
Wiem, że nic nie wiem
W ostatnich dniach Damian Marciniak na kanale swojego domu aukcyjnego umieścił film, w którym na przykładzie banknotów Wolnego Miasta Gdańska opowiada o konieczności zachowania w świecie kolekcjonerskim dystansu do własnej wiedzy. Film linkuję na końcu tego wpisu. Warto go obejrzeć, bo sam kilkukrotnie miałem podobne refleksje. Niejednokrotnie decyzję o licytowaniu (lub nie) podejmowałem ostatecznie na podstawie intuicji, a nie twardej wiedzy.
Podobny kłopot miałem ostatnio z dokumentem wystawionym na aukcji szczecińskiego antykwariatu Wu-El. Zgodnie z tytułem aukcji miała to być “Przepustka na jednorazową podróż z Poznania do Kościerzyny dla emisariusza powstańczego Jana Filipowskiego na Kaszuby“. Brzmi sensacyjnie i przez to atrakcyjnie. Cena wywoławcza 120 zł. wydaje się zupełnie akceptowalna. Jeśli jednak przyjrzeć się skanowi samego dokumentu można zwrócić uwagę, że przepustka ma numer 1.721, czyli dość wysoki. Podróż miała być jednorazowa z Poznania do Kościerzyny i dotyczyła Polaka z Francji. Można więc założyć, że dotyczyła kogoś kto wraca do domu, a nie emisariusza powstańczego. Czy emisariusz jechał by do Kościerzyny “na stałe“, jak wynika z treści dokumentu?
Założyłem jednak, że być może czegoś nie wiem i standardowy druk, nawet jeśli jest uzupełniony o standardowe informacje, nie daje pełnego obrazu sytuacji. Być może sekret dokumentu i wyjaśnienie całej sytuacji kryje się w nazwisku osoby wskazanej na przepustce. Z zaskoczeniem zauważam, że w dokumencie figuruje Jan Flisikowski, a nie Jan Filipkowski, jak zostało to podane dwukrotnie w opisie. Sprawdzam za pomocą Google powstańca Jana Flisikowskiego i nic szczególnego, a w zasadzie w ogóle nic, nie jestem w stanie na jego temat odnaleźć.
Możliwe jednak, że nadal czegoś nie rozumiem, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem aukcji dokument licytowany jest już do kwoty mniejszych kilkuset złotych. Być może coś przeoczyłem. Być może Jan Flisikowski jest jakąś szczególnie ciekawą ale mało znaną postacią Powstania Wielkopolskiego, o której akurat internet milczy. Dzwonię do kolegi, który ma o powstaniu daleko większe pojęcie i proszę o pomoc w wyjaśnieniu zagadki. Dowiaduję się jednak, że “głupich nie sieją…”
Ostatecznie dokument został sprzedany za 1.200 zł. (1.320 zł. z prowizją domu aukcyjnego). Tak więc nadal pozostaję w niepewności czy ja czegoś nie rozumiem, czy faktycznie głupich nie sieją. Czy ktoś umie wyjaśnić taki wynik aukcji? Jestem szczerze zaciekawiony.
W oku kamery
Dzisiejszy wpis będzie nieco luźniejszy. Zupełnie przypadkiem widziałem ostatnio teledysk Czesława Niemena do “Bema pamięci rapsodu żałobnego”. Moją uwagę zwrócił oczywiście urzędniczy lub sądowy łańcuch zawieszony na szyi wokalisty. Teledysk realizowany był przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych na zlecenie Telewizji Polskiej. Można więc przypuszczać, że łańcuch znajdował się wśród rekwizytów będących w zasobach wytwórni, a Niemenowi wpadł w oko, w jakimś zespole przedmiotów związanych z XIX wiekiem. Tego się już pewnie dokładnie nie dowiemy, ale trzeba przyznać, że łańcuch w nowej funkcji też nie wygląda najgorzej. Podobny los spotykało wiele innych pamiątek. Elementy umundurowania, szable i inne pamiątki wielokrotnie trafiały do teatrów (jak pokazuje doświadczenie zapewne także wytwórni filmowych) i służyły tam jako rekwizyty.
Cisza przed burzą
Ostatni wpis na stronie pochodzi z 26 czerwca 2020 roku, a więc sprzed blisko trzech miesięcy. Nie oznacza to jednak, że porzuciłem stronę na dobre i nie mam zamiaru nic więcej pisać. Wręcz przeciwnie – pisałem bardzo dużo. Tyle tylko, że poza stroną. Mniej więcej w czerwcu dowiedziałem się od Damiana Marciniaka, że na jego dwunastej aukcji oferowany będzie oryginalny medal Virtuti Militari z 1792 roku. Opowiedziałem mu o planie zebrania w jednej publikacji wszystkich znanych egzemplarzy, na wzór książki Dariusza Jaska o studukatówce Zygmunta III Wazy. Pomysł mu się spodobał i zaproponował żeby taką broszurkę dołączyć do katalogu, jako materiał towarzyszący aukcji. Czasu było mało, a nawet bardzo mało. Uznałem jednak, że warto spróbować. Ostatecznie udało się opublikować pracę na ok. 70 stron, która podzielona jest na trzy części. W pierwszej nakreślam tło historyczne medalu i okoliczności jego powstania. W drugiej próbuję zrekonstruować listę wyróżnionych medalem złotym i srebrnym. W trzeciej skupiam się na analizie znanych rysunkach awersu i rewersu oraz matrycach z kolekcji Mennicy Polskiej S.A. Wreszcie na zakończenie prezentuję dziewięć z jedenastu znanych mi egzemplarzy. Nie udało mi się jedynie pozyskać zdjęć z Państwowego Muzeum Ermitażu. Książka w ten wtorek książka trafiła na maszynę drukarską i jeszcze w tym miesiącu będzie kolportowana wraz z katalogiem 12 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Ja tym czasem wracam do pisania na stronę. Trzeba ją trochę ożywić po tej nieplanowanej przerwie.
Kradzież medalu na upamiętnienie utworzenia Księstwa Warszawskiego
Po spektakularnych wydarzeniach w Dreźnie doszło do kradzieży nieco mniejszego formatu. Na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego pojawiła się informacja o kradzieży medalu upamiętniającego utworzenie Księstwa Warszawskiego. Egzemplarz jest bardzo charakterystyczny, ze względu na swoje uszkodzenia. Szczególną uwagę zwraca utworzona przez jedno z uderzeń, blizna na twarzy Napoleona. Potępiając wszelkie kradzieże – te wielkie i te małe – wrzucam tutaj zdjęcia medalu, gdyby ktoś się na niego przypadkiem natknął. Kontakt do właściciela medalu można znaleźć przez stronę forum. Nie odpuszczajmy, zwróćmy uwagę, bo taka historia może spotkać każdego z nas.
Książki do pobrania
Muzeum Zamek Królewski w Warszawie udostępniło na swojej stronie internetowej kilka publikacji do pobrania w formie plików PDF. Wśród nich jest także dwutomowa pozycja na temat medali, która krótko po premierze recenzowana była na tej stronie. Publikacja jest rewelacyjna, więc warto ją pobrać i przeczytać. Zachęcam także do przejrzenia innych pozycji udostępnionych przez muzeum. Oczywiście cieszy, że książki zostały udostępnione do pobrania. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że są to publikacje przygotowywane i publikowane ze środków publicznych, a więc z naszych podatków. Jeśli tak, to uważam, że powinny być dostępne za darmo od samego początku.
W czasach szaleństwa
Każdy small talk zaczyna się dziś od jednego tematu. Sprawa jest na tyle emocjonująca, że wbrew wszelkiej logice poruszona zostanie także na tej stronie. Dlaczego? W ostatnich dniach otrzymuję z szeregu domów aukcyjnych i antykwariatów, gdzie subskrybowałem newslettery informacje związane z coronawirusem. Informacje dotyczą ograniczeń w udziale w aukcjach stacjonarnych, zasad oglądania obiektów i procedur dotyczących wysyłek. Dla przykładu największy polski dom aukcyjny DESA Unicum oferuje możliwość osobistego oglądania przedmiotów wyłącznie po uprzednim umówieniu się. Oferuje także możliwość nieodpłatnego przechowania wygranych przedmiotów, co jest sympatycznym ukłonem w stronę klientów. Domy aukcyjne niechętnie trzymają u siebie sprzedane obiekty, bo wiąże się to z ryzykiem ich uszkodzenia lub utraty. Poza tym zajmuje miejsce, które przecież kosztuje. Wreszcie ograniczono udział w aukcjach do nieosobistych kanałów komunikacji, a więc korespondencji, telefonu i internetu. Właśnie w tym miejscu dochodzimy do sedna dzisiejszego wpisu. Byłem przekonany, że współcześnie większość obrotu aukcyjnego realizowana jest właśnie tymi kanałami. Nie był to wynik jakichś badań, ale odczucia związanego z doświadczeniami własnymi i znajomych. Słuchając jednak ostatnio podcastu rozmowy Cezarego Łasiczki z dr hab. Wojciechem Szafrańskim dowiedziałem się, że jest wręcz przeciwnie. Okazuje się, że dominującą formą udziału w rynku sztuki (a więc nie tylko antyków) jest licytacja osobista. Wedle jego informacji szeroko rozumiany korespondencyjny udział w rynku zarezerwowany jest dla transakcji o mniejszych wartościach. Być może właśnie stąd moje wrażenie. Zawsze miałem wyobrażenie, że nabywcy drogich przedmiotów będą chcieli pozostać anonimowi. Wrażenie to popierały informacje o rekordach aukcyjnych, bitych przez anonimowych kolekcjonerów. Być może ta forma zarezerwowana jest dla absolutnie najdroższych obiektów i wypaczyła mój obraz. Nie wykluczam także scenariusza w którym nabywca jest łatwo rozpoznawalny dla osób zgromadzonych w sali aukcyjnej, jednak do powszechnej wiadomości podaje się, że jest anonimowym nabywcą. Nie ma co dywagować, dowiedziałem się nowej ciekawej informacji. Przy tej okazji, skoro czytającym ten wpis przyjdzie spędzić najbliższe dwa tygodnie w domu, gorąco polecam ten i inne podcasty Cezarego Łasiczki. Polecam także książkę Magdaleny Grochowskiej “W czasach szaleństwa”, z której zaczerpnąłem tytuł tego wpisu. Przeszło 600 stron solidnej lektury o życiu czterech osób i ich postawie wobec totalitaryzmów. Jak znalazł na najbliższy czas.
Gratulacje dla WCN!
Na jednej z tygodniowych z aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego pojawiło się ogniwo łańcucha komorniczego, przerobione na samodzielną odznakę. W dodatku opisane zupełnie bez jakiejkolwiek podstawy, jako odznaka członka sądu okręgowego po 1918 roku. Kiedyś takie fałszerstwo na szkodę kolekcjonerów opisywałem na swojej stronie. Dlatego kiedy zobaczyłem je ponownie na stronie WCN nie miałem już dostatecznego animuszu aby zgłosić sprawę. Kiedy w końcu się zebrałem, wszedłem jeszcze raz na stronę WCN i zobaczyłem z satysfakcją, że obiekt został wycofany. Co za miłe zaskoczenie. Obiekt wycofany i jednocześnie opisany jako przypuszczalne fałszerstwo. Sprawa wyjaśniona w ciągu około tygodnia, bez konieczności abym ją zgłaszał. Nie będę ukrywał, że czuję satysfakcję z dobrze rozwiązanego problemu. Tym bardziej, że dotychczas WCN raczej bronił swojego stanowiska w kwestii opisów. Nie pozostaje nic tylko pogratulować prawidłowej i szybkiej reakcji. W takich przypadkach poznaje się klasę domu aukcyjnego.
NUMISMATICA CENTROEUROPAEA IV
W czwartek 26 września 2019 roku zakończyła się czwarta edycja konferencji Numismatica Centroeuropaea ale pierwsza w której miałem okazję uczestniczyć. Według organizatorów konferencji łączna liczba uczestników przekroczyła 70 osób, a wygłoszonych referatów było około 50. Uczestnicy rzeczywiście reprezentowali większość krajów Europy środkowej, więc nazwa konferencji nie była na wyrost. Tematem konferencji była wojna i pokój w numizmatyce. Trzeba jednak przyznać, że wielu uczestników trzymało się go bardzo luźno lub wcale. Z powodów organizacyjnych mogłem uczestniczyć tylko w jednym dniu konferencji i z tej perspektywy mogę powiedzieć, że było to przedsięwzięcie bardzo dobrze zorganizowane. Z samego rana mieliśmy możliwość zwiedzenia mennicy w Kremnicy. Uczestników konferencji zaproszono do obejrzenia wszystkich etapów produkcji monet euro, włącznie z tymi które nie są dostępne dla zwiedzających. Tak więc widzieliśmy nie tylko etap produkcji, ale także projektowania i wykonywania stempli. Oprowadzono nas także po części historycznej. Co ciekawe, w Kremnicy do dziś eksploatowane są prasy wstawione do pomieszczeń mennicy w 1918 roku, a wyprodukowane przez firmę Vulcan jeszcze przed pierwszą Wojną Światową. Podobny wiek miała stara maszyna redukcyjna do wykonywania stempli.
W dalszej kolejności odbyły się wykłady. Moją szczególną uwagę zwrócił wykład prof. Romana Zaorala na temat stosunków cenowych w Czechach w XIII wieku. Nie tylko temat okazał się być ciekawy, ale także forma jego prezentacji. W tej sesji miał możliwość przedstawienia także swojego skromnego referatu, który być może pojawi się także jako wpis na tej stronie. Na razie jednak pierwszeństwo ma publikacja pokonferencyjna, która planowana jest na przyszły rok.
W drugiej połowie dnia mieliśmy okazję pojechać do Španiej Doliny. Jest to wieś w której tradycyjnie wydobywało się miedź. Z punktu widzenia dzisiejszych możliwości technicznych złoża ulokowane w tym miejscu nie są zbyt atrakcyjne, ale przez wieki było to miejsce w którym można było pozyskiwać miedź dość łatwo. Z tego względu były czas kiedy była to jedna z większych kopalni miedzy na świecie. Swój złoty okres przeżywała w XV i XVIII wieku, a więc już dość dawno temu. To właśnie tam powstawały miseczki habanów, o których pisałem kiedyś na tej stronie. Špania Dolina jest miejscem wyjątkowo urokliwym, do którego z pewnością będę chciał jeszcze kiedyś wrócić. Nie tylko ze względu na widoki i architekturę, które tylko w części są w stanie oddać (nawet całkiem udane) zdjęcia w Google Image. Jest tam także bardzo ciekawe muzeum prowadzone przez aktywne bractwo górnicze, które bardzo intensywnie gromadzi wszelkie pamiątki związane z historią lokalnego górnictwa. Co jednak ważniejsze, poza pamiątkami bractwo działa mocno w celu pozyskania wiedzy i promocji historii. Z ich inicjatywy powstał film o historii górnictwa i wykorzystania miedzi, który emitowany był w weekend po naszej wizycie przez słowacką telewizję publiczną. Muszę przyznać, że byłem pod dużym wrażeniem ich aktywności. W konsekwencji z wyjazdu wróciłem bardzo zadowolony i jeśli otrzymam zaproszenie na następną edycję konferencji, z pewnością się na nią wybiorę. Plotki głosiły, że ma się odbyć w Czechach.
Piłsudski – recenzja filmu
Z jednej strony nie planowałem na tej stronie recenzowania filmów, a z drugiej strony mogę pisać tutaj o czym zechcę. Dlatego umieszczam ten wpis na szybko, póki jestem pod pozytywnym wrażeniem obejrzanego właśnie “Piłsudskiego“. To co należy szczególnie docenić, także właśnie z punktu widzenia tematyki tej strony, to doskonała scenografia. Wnętrza i klimat przełomu XIX i XX wieku pod zaborami zostały w moim przekonaniu oddane z najwyższą starannością. Detale wystroju, szyldy, a nawet napisy na murach pozwalały poczuć klimat tamtej epoki. Widać, że w tą część filmu włożono wielki wysiłek. Chciałem nawet wymienić tutaj osoby które za to odpowiadały, ale wedle dostępnych w internecie informacji jest ich może nawet kilkadziesiąt. Bardzo udany był także pomysł na scenariusz, który przedstawia życie Józefa Piłsudskiego od 1901 roku do momentu wybuchu pierwszej Wojny Światowej. (Późniejsze sceny z 1918 roku traktuję w zasadzie już jako zakończenie filmu.) Dzięki temu widz otrzymuje film o tym okresie życia Piłsudskiego, którego praktycznie nie zna ze szkolnych podręczników. Tak więc przeciętny odbiorca nie ma uprzedzeń ani wyobrażeń na temat tego co powinien zobaczyć. Być może nawet dowie się czegoś nowego, czego wcześniej nie wiedział. Pomimo takiego zawężenia do zaledwie kilkunastu lat z życia bohatera, akcja filmu toczy się wartko i sam byłem zaskoczony kiedy się skończyło się zdefiniowane przez producenta 108 minut.
Film nie jest ani pomnikiem w tylu Józef Piłsudski wielkim człowiekiem był, ani modnym w ostatnim czasie sposobem na odbrązowienie pomnika. Autor scenariusza (Michał Rosa) po prostu napisał dobry film o ciekawej postaci. Dzięki któremu Piłsudski dla obecnej w kinie młodzieży nie musi być postacią z podręcznika, ale nośnikiem ciekawej historii. To nie łatwe zadanie w przypadku osoby tak mocno zaszufladkowanej jak Piłsudski. Podobnie na wysokości zadania stanął Borys Szyc, który w tym filmie nie jest Borysem Szycem tylko Piłsudskim. Nie umiem powiedzieć czy to dzięki charakteryzacji, czy dzięki grze aktorskiej, ale osobę wcielającą się główną postać byłem w stanie rozpoznać tylko po głosie. W tym miejscu powinienem wspomnieć o jedynym chyba niedociągnięciu jakie zwróciło moją uwagę, a więc o czystej polszczyźnie jaką posługiwał się główny bohater. Powszechnie wiadomo, że Józef Piłsudski pochodził z Wilna i kolokwialnie rzecz ujmując zaciągał. Doskonale słychać to na archiwalnym nagraniu jego przemówienia radiowego. Jego dostępność i wiedza o nim jest tak powszechna, że przypuszczam iż brak akcentu jest świadomym zabiegiem Borysa Szyca lub reżysera, który polecił mu z niego zrezygnować. Podsumowując, bardzo gorąco polecam wybranie się do kina na najnowszy film Michała Rosy.
Jarmark Dominikański 2019
Czego oczekuje się od imprezy, która szczyci się tym, że organizowana jest po raz 759? Na pewno nie zmian. Tym czasem wielka zmiana w giełdzie staroci Jarmarku Dominikańskiego zapowiadana była już od zeszłego roku. Chodziło o przeniesienie stoisk ze starociami w nowe miejsce. Początkowo plotki mówiły o parkingu przy Operze Bałtyckiej. Ostatecznie stanęło na Nowych Ogrodach. Szedłem tam ze starej lokalizacji, ponieważ informacja o zmianie jakoś do mnie nie dotarła. Przyznam, że początkowo nie miałem zbyt przychylnego nastawienia do tego pomysłu. Nie mniej jednak szybko zmieniłem zdanie. Jarmark został przeniesiony do odtwarzanej i ożywianej części starówki. Głównym atutem nowej lokalizacji jest to, że stoiska znajdują się w jednym, długim i szerokim ciągu. Komunikacja jest znacznie swobodniejsza i stoiska nie stoją już na zadeptanych trawnikach. Nie umiem powiedzieć czy stoisk było w tym roku więcej, czy tylko miałem takie wrażenie dzięki temu że były zgromadzone w jednym ciągu. Wyjątek stanowiły stoiska amatorskie, które ustawiały się wzdłuż Motławy przy Stągwiach Mlecznych. Dużym atutem nowej lokalizacji jest także większa ilość kawiarni znajdujących się w pobliżu jarmarku i to, że są bezpośrednio na zapleczu stoisk. Dzięki temu można wygodniej odejść na chwilę porozmawiać przy stoliku z kawą. Pomimo tego numizmatycy dali wyraz sile przyzwyczajenia i jak zawsze można ich było spotkać na tarasie odległej obecnie Tawerny Dominikańskiej.
Podstawowym zarzutem jaki co roku spotykam w stosunku do Jarmarku, jest brak ciekawych pamiątek. W tym roku z pewnością nie było tyle pamiątek co 20-30 lat temu, a ceny na pewno poszły w górę. Nie uważam jednak, żeby można było kategorycznie narzekać na brak pamiątek do kupienia lub obejrzenia. Na publicznie dostępnych stoiskach widziałem dwa zestawy złożone ze zgodnego krzyża Virtuti Militari, raz z dyplomem nadania, a raz z legitymacją. Był ciekawy dyplom do krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, którego zdjęcie widać obok. Nie jest najlepszej jakości, ponieważ było wykonane w mocnym słońcu. Było także kilka odznak pułkowych i cały szereg innych nieoczywistych pamiątek. Czyli dokładnie tak, jak na Jarmarku być powinno. Do tego oczywiście możliwość spotkania się z kolekcjonerami i handlarzami, którzy przyjechali z całej Polski. To jeden z ważniejszych, jeśli nie najważniejszy punkt Jarmarku. W tym roku nie zawiódł i poza stałymi bywalcami spotkałem także kilka osób które odwiedzają tą giełdę nieregularnie. Zaskoczyło mnie tylko, że większość osób przyjechała wyłącznie na pierwszy dzień, wracając już w sobotę wieczorem. Pomimo tego Jarmark uważam po raz kolejny za udany.
Dziurawe medale
Tytuł dzisiejszego wpisu jest bezpośrednim nawiązaniem do opublikowanego wczoraj filmiku Damiana Marciniaka, który wklejam na końcu tego akapitu i do obejrzenia którego zachęcam przed przeczytaniem dalszej części tego wpisu. W nawiązaniu do grupy monet oferowanych na swojej aukcji, Damian Marciniak opowiada o powodach dziurawienia monet i tym jak kolekcjoner powinien patrzeć na takie obiekty. W tym co mówi jest wiele prawdy, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach i pozwala czepiać się tym, których najbardziej interesują wyjątki. W moim przekonaniu twierdzenia zawarte w filmiku są całkowicie prawidłowe i poprawne chyba tylko dla monet przedziurawionych bezmyślnie. Nieważne czy w epoce, czy później. Ważne, że bezmyślnie. Co mam przez to na myśli? Uważam, że monety przedziurawione jako element islamskiej sukni są doskonałym świadectwem swojej epoki i kręgu kulturowego. Nie można zapominać, że monety poza funkcją płatniczą, pełniły także funkcję tezauryzacyjną, czyli sposobu na gromadzenie oszczędności. Przedziurawienie monety świadczyło o nietypowej przewadze drugiej z wymienionych funkcji. Poza tym monetę taką można wpisać w określony kontekst kulturowy i historyczny. Czy to nie są doskonałe powody dla włączenia takiej monety do własnej kolekcji. Jeśli ktoś chce dokumentować historię trojaków, to niech ma w swoim zbiorze przykład tego, jak z nich korzystano.
W filmie pada stwierdzenie: “ciężko sobie wyobrazić, żeby stan był gorszy niż dziurawy“. Dokonam tutaj pewnego nadużycia, za co mam nadzieję pan Damian się na mnie nie obrazi i rozszerzę to twierdzenie z monet na szeroko rozumiane numizmaty, a więc także medale. Robię to dlatego, że obserwuję u numizmatyków fetysz stanu zachowania, który często prowadzi do mniej lub bardziej udolnych prób jego poprawiania. Przykład takiej poprawki widoczny jest na załączonym wyżej zdjęciu. Jest to nagrodowy medalik szkolny z czasów panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. W dniu 22 czerwca 2017 roku został sprzedany na tygodniowej aukcji WCN za stosunkowo niewielką kwotę 410 zł. Stan zachowania oceniono na III-, a w opisie zawarto informację, że medal został “przedziurawiony i zanitowany“. Można się oczywiście domyślać, że został zanitowany żeby poprawić złe wrażenie jakie na przeciętnym numizmatyku wywołuje dziura. Pomijając jakość tej naprawy, która sama w sobie może budzić pewne zastrzeżenia natury estetycznej uważam, że musiała być wykonana przez kogoś bez rzeczywistych ambicji numizmatycznych i bez odpowiedniej wiedzy. Jeśli przyjrzeć się bliżej źródłom dotyczącym medalu okaże się bowiem, że Stanisław August Poniatowski w zamówieniach do Mennicy Warszawskiej wskazywał wyraźnie aby część medali diligentiae była dziurowana. Tym samym okazuje się, że w imię walki o ulepszenie numizmatu doszło do jego faktycznego zdewastowania. Jednocześnie okazuje się, że okaz z dziurą jest tak samo wartościowy jak okaz bez dziury, a jego stan zachowania może być określony jako stan pierwszy. W szerszej perspektywie okazuje się także, co w sumie dość oczywiste, że tej samej miary nie można przykładać do monet i medali, choć wszystkie są numizmatami.
Czy w takim razie każdy medal z dziurą zasługuje na zainteresowani na równi z medalami takiej dziury pozbawionymi? Oczywiście, że nie. Świetnym tego przykładem może być złoty medal Merentibus z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego oferowany na 19 aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka pod pozycją 351. Z dziurą czy bez dziury, złote medale z czasów przedrozbiorowych to ogromna rzadkość. Tutaj w dodatku z bardzo dobrą proweniencją. Przedmiot broni się sam dlatego uważam, że zupełnie niepotrzebnie dom aukcyjny opatrzył go nieco przesadzonym opisem. Wskazał w nim, że “wystawiony [medal] zasługuje na szczególną uwagę. Ma bowiem otwór na gadzinie 12:00 przez który przechodziła oryginalna wstęga do noszenia w formie medalionu na piersi, niestety wstęga nie dotrwała do dziś w zbiorze“. Wedle mojej najlepszej wiedzy katalog ANMN jest pierwszym miejsce, w którym pojawia się koncepcja wieszania medali Merentibus z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego na wstędze. Pogląd ten nie był dotychczas prezentowany ani w literaturze, ani w nie znam takiej relacji historycznej. Poza tym otwór jest za mały do przewleczenia wstęgi i w najlepszym wypadku mógł służyć do przewleczenia koluszka dla wstęgi. Takie koluszko mogło jeszcze jakoś wyglądać przy małym medaliku diligentiae (który w epoce nazywano wręcz żetonem), ale w tak pięknym medalu było by estetyczną zbrodnią. Wreszcie stan zachowania rewersu medalu nie wskazuje aby miał się on ocierać na o czyjeś ubranie, zawieszony wcześniej na wstędze. Dlatego koncepcję medalu na wstędze uważam za nieudaną próbę uratowania tego egzemplarza przed porażką wizerunkową, wynikającą z wykonanej w nim dziury. Dlaczego renomowany dom aukcyjny podjął się takiej próby? Ponieważ wie jak przedziurawione numizmaty postrzegane są przez numizmatyków.
Dlatego zachęcam wszystkich do samodzielnego myślenia i samodzielnego oceniania każdego z numizmatów, niezależnie od tego czy są to monety, czy medale. Szukania odpowiedzi na pytanie czy wykonana w nich dziura jest umotywowana historycznie i kulturowo. Czy mówi nam coś o monecie, historii pieniądza, relacji gospodarczych lub innych wydarzeniach. Może się bowiem okazać, że dzięki odkryciu takiego kontekstu wzbogacimy nasz zbiór o bardzo ciekawą i dzięki niewiedzy innych niedrogą pamiątkę. Jak bowiem mówi Damian Marciniak – w numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz. I tej dewizy należy się konsekwentnie trzymać.
Medal nagrodowy VI Zjazdu Lekarzy i Przyrodników w Krakowie w 1891 roku
Dzisiejszy i kolejny wpis będą poruszały kwestie stanów zachowania i ich znaczenia dla budowania własnego zbioru. Pretekstem do tego konkretnego wpisu jest medal nagrodowy wydany z okazji VI Zjazdu Lekarzy Polskich i Przyrodników w Krakowie w 1891 roku, który oferowany był na aukcji Warszawskiego Domu Aukcyjnego Mariusza Walendzika i antykwariatu Monety i Medale Romualda Sawicza. Pierwszy ze wskazanych antykwariuszy znany jest z oferty numizmatów w możliwie najlepszych stanach zachowania. Dominująca część pozycji na jego aukcjach jest po gradingu. Z opisów poszczególnych monet wynika, że celuje w klientów poszukujących pamiątek z maksymalnymi notami. Powód dla którego podkreślam tą okoliczność wyjaśni się później. Drugiego z antykwariuszy kojarzę z ciekawej oferty medali jaką regularnie prezentował na allegro, aż do czasu przejścia na onebid. Być może jest to wrażenie subiektywne, ale marka Monety i Medale od zawsze dobrze mi się kojarzy. Dobrym pomysłem wydaje mi się także połączenie sił dwóch niezależnych podmiotów w celu zaprezentowania jednej dobrej oferty, niż robienie dwóch aukcji średniej jakości. Widząc jak wielu jest indywidualistów w branży antykwarycznej miło jest zobaczyć, że panowie potrafią zgodnie współpracować przy kolejnej już aukcji.
Wracając jednak do oferowanego medalu, zwrócił on moją uwagę, ponieważ pamiętam go z aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, która skończyła się w dniu 1 lutego 2018 roku. Był to dokładnie ten sam medal w dokładnie tym samym pudełku. Podkreślam to dlatego, że bez przyglądania się szczegółom pośpieszny czytelnik może się poważnie zdziwić. Podczas kiedy rok temu medal pokryty był elegancką naturalną patyną, dziś błyszczy się na wszystkie strony. Różnica jest także w cenie. Rok temu medal został sprzedany za 330 zł. Obecnie za 750 zł. Muszę przyznać, że w mojej subiektywnej ocenie pierwsza z osiągniętych cen była oczywiście okazyjna. Uważam tak nie tylko ze względu na doskonały stan zachowania monety, ale także ze względu na fakt dołączenia do niego oryginalnego pudełka z epoki. Takie przyjemne zestawy nie zdarzają się często. Osiągnięto niedawno cenę 750 zł. uważam za odpowiadającą wartości tego zestawu. Myślę, że rynek wycenił go prawidłowo. Warto na marginesie zwrócić uwagę, że estymacja domu aukcyjnego sięgała nawet kwoty 1.800 zł. Jak się okazało mocno przeszacowanej. Dlatego warto zauważyć, że rynek nie dał premii za “nabłyszczenie” monety. Posłużyłem tym terminem w cudzysłowie, ponieważ mam wrażenie, że moneta została poddana nie tylko ingerencji chemicznej, ale także graficznej. W moim odczuciu zdjęcie zostało rozjaśnione tak, aby sprawiało wrażenie, że moneta się błyszczy pięknym srebrem. Uzyskany w efekcie tego zabiegu kolor jest nienaturalny i w moim przekonaniu wygląda kiepsko. Tak więc być może właśnie to dążenie do nienaturalnej perfekcji skutkowało sprzedażą monety poniżej estymacji domu aukcyjnego?
Nie pisałem, ale nie próżnowałem
Przez pierwsze pół roku całkiem nieźle wywiązywałem się z postanowienia noworocznego, żeby umieszczać na stronie jeden wpis tygodniowo. Może nie w stu procentach, ale wyjątków od reguły było naprawdę niewiele. Od końcówki lipca nie pojawił się na stronie żaden wpis co nie znaczy, że zmieniłem zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Było co najmniej kilka ciekawych wydarzeń, które chciałem tu opisać dając sobie pretekst do powrotu. Wreszcie postanowiłem wrócić bez wyraźnego pretekstu, trochę dlatego że mam wolny wieczór. Wznawiam postanowienie umieszczania na stronie jednego postu w tygodniu – dokładnie w każdy piątek w samo południe. Zobaczymy czy tym razem uda się utrzymać ten rytm dłużej niż poprzednie pół roku. Mam w zanadrzu kilka zaległych tematów, więc być może się uda. Pierwszy merytoryczny wpis już jutro 🙂