
Na przedostatniej aukcji internetowej Warszawskiego Centrum Numizmatycznego oferowany był “krzyż srebrny Orderu Wojskowego Virtuti Militari“. Jest to w mojej ocenie doskonały przykład podsumowujący stan wiedzy o XIX wiecznych krzyżach tego orderu. Celowo posłużyłem się takim nieprecyzyjnym zwrotem, ponieważ powszechnie przyjmuje się jedno określenie Order Virtuti Militari na kilka różnych XIX wiecznych orderów. Nie jestem temu szczególnie przeciwny i sam potocznie stosowałem taki skrót w wielu rozmowach. Dlatego w tym miejscu, jedynie dla porządku, pozwolę sobie przypomnieć, że formalnie nazwa Order Virtuti Militari pojawiła się dopiero w 1919 roku, wraz z jego przywróceniem przez sejm odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej. W okresie Księstwa Warszawskiego funkcjonował Order Wojskowy Księstwa Warszawskiego. Pod taką nazwą występował on w statucie i na patentach nadania. Nieco inaczej było w okresie powstania listopadowego, kiedy nazywano go Krzyżem Wojskowym Polskim. Dlatego zastanawiam się czy stworzony przez WCN krzyż orderu wojskowego Virtuti Militari jest przypadkowy, czy też jest to celowa hybryda wszystkich trzech nazw. Za drugim przypadkiem przemawia trudność jaką dom aukcyjny miał z datowaniem krzyża. Choć w opisie powołuje się na katalog Wojciecha Steli, to jednak częściowo odrzuca jego datowanie wskazujące na okres po 1831 roku i podaje “najprawdopodobniej I połowa XIX wieku“. Nie podaje jednak jakie argumenty przemawiają za tym prawdopodobieństwem.

Szkoda, że dom aukcyjny nie podaje argumentów na poparcie swojego opisu w przypadku tak nietypowego egzemplarza. W moim przekonaniu za takim datowaniem nie przemawia w zasadzie żaden argument. Być może tylko ręcznie malowany orzeł na medalionie awersu. Nie zapominajmy jednak, że takie orły występują także na krzyżach wykonanych w drugiej połowie XIX wieku, na prywatne zamówienie członków Wielkiej Emigracji we Francji. Medalion na rewersie także wykonany jest w starym stylu. Tak więc gdyby patrzeć się na same medaliony, można by najwyżej snuć przypuszczenia, że jest to być może wykonanie XIX wieczne. Nie było by to jednak tak atrakcyjne jak krzyż z pierwszej połowy XIX wieku. Nie sposób nie zauważyć, że zdjęcie krzyża na stronie WCN zostało obcięte dokładnie poniżej dziury na samym środku wstążki. Jeśli ktoś chce się o niej dowiedzieć, musi krzyż obejrzeć osobiście lub poszukać zdjęcia w katalogu Wojciecha Steli. Z drugiej strony nie ma to większego znaczenia, ponieważ wstążka jest współcześnie dobierana i można ją wymienić na inną podobną już za 5 zł. w opcji kup teraz na allegro.pl. Moja żartobliwa uwaga wynika oczywiście nie tylko z próby ukrycia oczywistego uszkodzenia wstążki, ale właśnie głównie z nieumiejętności zidentyfikowania jej wtórnego charakteru.

Przejdźmy jednak do esencji, czyli powodu dla którego uważam ten krzyż za naśladownictwo XIX wiecznego egzemplarza, a nie jak chciał tego WCN “pięknie zachowany i bardzo rzadki” krzyż najprawdopodobniej z pierwszej połowy XIX wieku. Najłatwiej rozpoznać to po rewersie. Jeśli przyjrzeć się detalom jego wykonania, przypomina się cytat z książki Grzegorza Krogulca “Uwagi o orderze wojskowym Virtuti Militari” (Warszawa, 1987, s. 67): “Podobnie niestarannie wykonany został rewers. Nie posiadał emalii w okalającym ramiona kanałku. Zamiast niej nieudolnie imitowano XIX wieczne rycie zygzakowe”. Przykład takiej imitacji widać na zbliżeniu ramienia, którego zdjęcie znajduje się po lewej stronie. Uważam, że dla stworzenia tego naśladownictwa fałszerz posłużył się krzyżem wybitym z XX wiecznej matrycy. Być może pogłębił ręcznie napis VIR TUTI MILI TARI na awersie, że nadać mu nieco nieregularny kształt i następnie wypełnił go emalią. Nie umiem jednak na podstawie załączonych do opisu aukcji zdjęć ocenić czy rzeczywiście tak było. Dodatkowo wyrył ręcznie na rewersie inicjały S A R P i wypełnił je emalią. Ponieważ taki krzyż wyglądałby naiwnie, ostatnim działaniem była w mojej ocenie wymiana medalionów na takie, które nadadzą krzyżowi XIX wieczny charakter. Tutaj widać o wiele większą staranność w technice wykonania. Fałszerz zapomniał jednak o detalach i pozbawił orła korony. Zabrakło mu także wyczucia epoki i dobrał nietypowe proporcje między wieńcem i jego wypełnieniem (z jednej strony orłem, a z drugiej pogonią). Dlatego całość po prostu źle się odbiera i dlatego uważam ją za naśladownictwo (falsyfikat) wykonane na szkodę kolekcjonerów. O swoich wątpliwościach napisałem domowi aukcyjnemu, który wskazał na fakt, że krzyż jest pusty w środku. Choć w wynikało to wprost z odpowiedzi, można było wnioskować, że właśnie na tej przesłance bazowali dwaj anonimowi “kolekcjonerzy i fascynaci” tematu na których oparł się WCN oferując ten krzyż. Ostatecznie po wskazaniu, że w XX wieku także wykonywano tzw. dmuchane krzyże otrzymałem od WCN informację, że podobne wątpliwości zgłosiła jeszcze jedna osoba. Wobec powyższego dom aukcyjny zdecydował się wycofać obiekt ze swojej aukcji. Zachowanie to uważam za w pełni profesjonalne i pozytywnie wyróżniające się na tle polskiego rynku antykwarycznego. Tym bardziej, że w momencie wycofania krzyża licytowała go już jedna osoba, oferując 7.200 zł. + opłatę aukcyjną. Kwota nie mała, choć wciąż i tak o blisko połowę niższa od kwoty za którą dokładnie ten sam krzyż został sprzedany w 2010 roku na aukcji we Wiedniu. Ówczesny nabywca zdecydował się wyłożyć za krzyż 3.250 euro (ok. 14.000 zł.).
Na co w tym przypadku nabrali się anonimowi “kolekcjonerzy i fascynaci” współpracujący z WCN? W moim przekonaniu głównie na puste ramiona krzyża, które rzeczywiście rzadko spotyka się w XX wiecznych krzyżach, a nawet rzadko w falsyfikatach. Zwodnicze mogły być także malowane medaliony i ręcznie wykańczane litery. Nadały one krzyżowi pewien element ręcznego wykonania, który odróżnia go od krzyży wykonywanych maszynowo. Niestety nie można zapominać, że samo ręczne wykonanie krzyża nie świadczy o jego autentyczności. Należy zwracać uwagę na wszystkie szczegóły, ponieważ często w przypadku tak ciekawych pamiątek jak XIX wieczne ordery, widzimy nie to co powinniśmy ale to co chcemy. Przypuszczalnie właśnie na takiej powierzchowności wiedzy i życzeniowym spojrzeniu na obiekty bazują fałszerze.































Pod koniec 2017 roku odbyła się we Wiedniu aukcja militariów zawierająca szereg polskich pamiątek. W tym dwa większe zestawy tłoków i odcisków pieczęci. Wbrew nazwie aukcji były wśród nich nie tylko pieczęci wojskowe, ale także trzy związane z cywilnym wymiarem sprawiedliwości. Pierwsza z nich i jednocześnie najłatwiejsza do datowania jest pieczęć komornicza z okresu międzywojennego. Najprawdopodobniej powstała na przełomie 1928 i 1929 roku, a następnie była używana aż do wybuchu II Wojny Światowej. Druga to pieczęć C. i K. Sądu Powiatowego w Ulanowie. Można ją w miarę łatwo datować na drugą połowę XIX wieku lub początek XX. Datowanie zawężone do kilkudziesięciu lat nie jest szczególnie precyzyjne dla obiektów tak (relatywnie) młodych. Niestety w moim przekonaniu dalsze ograniczanie przedziału czasowego w którym mogła powstać pieczęć byłoby możliwe tylko w oparciu o styl lub sposób wykonania samej pieczęci. Na tym się niestety nie znam. Nie mam też odpowiedniej literatury ani materiałów porównawczych. W konsekwencji ten wpis poświęcony będzie wyłącznie trzeciemu tłokowi pieczętnemu, którego zdjęcie widać po lewej stronie. Ustalenie daty jego powstania i wykorzystania było dla mnie miłą zagadką historyczną, którą chciał bym się podzielić.
Zacznijmy od treści pieczęci. W tym celu wykonałem jej wirtualny odcisk, widoczny po lewej stronie. Pieczęć używana była w Wydziale Spornym Sądu Pokoju Okręgu Lubelskiego. Oznacza to, że wykonano ją przed 1876 rokiem, kiedy na terenach byłego Królestwa Polskiego weszła w życie reforma sądowa Aleksandra II. Razem z nią wprowadzono w Guberni Lubelskiej organizację sądów pokoju analogiczną do tej jaka funkcjonowała w Rosji. Wykonanie pieczęci po tej dacie wyklucza nie tylko zmiana organizacji sądownictwa, ale także wyeliminowanie z pieczęci języka polskiego. Wszystkich zainteresowanych bliżej tym tematem odsyłam do doskonałej książki prof. Artura Korobowicza pod tytułem “
Skoro wiemy już kiedy najpóźniej mogła powstać omawiana pieczęć, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie kiedy mogła powstać najwcześniej. Najdalszą perspektywę wyznacza oczywiście rok 1810, kiedy na wzór rozwiązań duńskich wprowadzono w Księstwie Warszawskim sądy pokoju. Jest to data oczywiście zbyt daleka na co wskazuje nie tylko szczególna nazwa sądu, ale przede wszystkim herb umieszczony na pieczęci. Ten ostatni może pochodzić najwcześniej z 1842 roku. Wtedy herbem Królestwa Polskiego został dwugłowy czarny orzeł z Orłem Białym na tarczy sercowej. W tym samym roku wprowadzono nową jednostkę administracyjną, jaką był okręg sądowy. Wikipedia podaje informację bez źródła, że godło to miało być zmienione w 1858 roku. Jednak banknoty 1 rublowe Królestwa Polskiego z 1864 i 1866 roku nadal posiadały taki sam herb jak banknoty emitowane w latach 1847-1858. Tak więc jeśli nawet informacja z Wikipedii jest prawdziwa, to rzekomej zmianie mogły się oprzeć nie tylko banknoty, ale także pieczęci sądowe.
Tytuł dzisiejszego wpisu jest dla mojej strony nietypowy, ponieważ nie wyjaśnia co będzie przedmiotem wpisu. Próbowałem wymyślić coś konkretnego, co jednocześnie nie będzie zbyt długie i całkowicie poległem. Dlatego teraz pozostawię wszystkich w napięciu i puentę tytułu ujawnię dopiero na końcu wpisu. Punktem wyjścia, czy też przedmiotem dzisiejszej notki będzie medal zaprojektowany przez Władysława Oleszczyńskiego dla upamiętnienia ostatniego burbona na tronie francuskim, czyli Ludwika Filipa I. Oczywiście to nie przynależność do słynnego rodu była pretekstem do wybicia tego medalu. Był on formą podziękowania za pomoc i opiekę jakich król Francji udzielał polakom z Wielkiej Emigracji. Świadczy o tym projekt rewersu medalu, na którym personifikacja Francji wyciąga rękę do uciekających polaków. Dewiza umieszczona w górnej części kompozycji, stanowi w zasadzie wyjaśnienie tej sceny: “Przyjdźcie do mnie moi starzy przyjaciele”. Medalu nie dało się uczynić bardziej czytelnym. Na koniec dodam jedynie, że poniżej dolnej cięciwy umieszczona jest data wybicia medalu w 1838 roku. Będzie to miało znaczenie dla późniejszych spostrzeżeń.
Odwracając medal na stronę portretową, zobaczymy na niej króla Francji z tytulaturą w umieszczoną wokół postaci. Takie ujęcie nie może budzić najmniejszego zaskoczenia w medalu nawiązującym do wzorów klasycystycznych. Dlatego w zasadzie nie chce się mu poświęcać żadnej uwagi. Gdyby nie zbieg okoliczności, pewnie tak by było również w moim przypadku. Przeglądając w ostatni weekend zbiór numizmatów francuskich zauważyłem awers medalu o którym pomyślałem, że należy do omawianego wyżej medalu. Okazało się jednak, że ma odmienny rewers. Pomyślałem więc, że musi to być rewers wykonany do tego samego awersu. Dopiero kiedy sięgnąłem po medal upamiętniający pomoc Francji dla Wielkiej Emigracji zauważyłem, że awers tych medali nie jest do końca identyczny. Na pierwszym medalu król miał wieniec laurowo-dębowy, a na drugim wieniec wyłącznie dębowy. Inny detal to wstążka spinająca włosy, która spadając na ramię króla raz jest dłuższa, a raz krótsza. Żeby dobrze pokazać brak znaczenia różnic pomiędzy poszczególnymi medalami poniżej przedstawiłem zdjęcia awersów dwóch medali nie tożsamych z projektem Oleszczyńskiego. W takiej skali są nie do odróżnienia.
Dziś pozwolę sobie zaprezentować dwa listy Ignacego Jana Paderewskiego wysłane do Louisa Barthou, byłego premiera Francji, trzynastokrotnego ministra, adwokata, jednego z bardziej znaczących francuskich polityków pierwszej połowy XX wieku i wieloletniego przyjaciela Ignacego Paderewskiego. Z drugiej strony postaci zupełnie anonimowej dla naszej historii, o której sam wcześniej nigdy nie słyszałem. Co ciekawe, oba listy zostały napisane własnoręcznie przez naszego wybitnego kompozytora.
List I. J. Paderewskiego do L. Barthou z 16.VII.1932 roku
Na ostatniej
Jak wynika z prezentowanego opisu medal został wybity na pamiątkę masakry polskich unitów w Polubiczach, Pratulinie i Drelowie. Dlaczego do niej doszło? Kościół unicki został utworzony na mocy unii brzeskiej z 1596 roku. Był to tak zwany polski kościół unicki, czyli odłam prawosławia poddany na podstawie umowy jurysdykcji papieża. W XIX wieku unici traktowani byli przez kościół prawosławny, tak mocno związany z władzą carską, jak zdrajcy. Natomiast sam kościół był tępiony przez władze carskie. Z tego powodu w 1873 roku doszło do zamknięcia kilku parafii unickich. Między innymi właśnie w Polubiczach, Pratulinie i Drelowie. Wspólnoty miały być zlikwidowane a budynki kościelne przekazane kościołowi prawosławnemu. Już samo to było dotkliwą karą dla tych społeczności, ale władze carskie postanowiły podkręcić jeszcze atmosferę i przejęcia dokonały w trakcie prawosławnych świąt Bożego Narodzenia. Głęboko wierzący chłopi bronili swojej wiary i budynków kościelnych. Kozacka sotnia pod dowództwem płk Steina nie miała skrupułów. W konsekwencji szereg wiernych, w tym wymienionych na pamiątkowym medalu, przypłaciło tą obronę życiem. Ciała złożono w zbiorowej anonimowej mogile, żeby pamięć o prostych lecz dzielnych ludziach się zatarła. Szczęściem w nieszczęściu ta sztuczka się nie udała. Ich nazwiska zostały zapisane na wieczną rzeczy pamiątkę na prezentowanym medalu, a później także na lokalnych pomnikach. Niezależnie od tego 18 maja 1990 roku ciała męczenników pomordowanych w Pratulinie zostały ekshumowane, a sześć lat później Jan Paweł II trzynaścioro z nich ogłosił błogosławionymi (tzw. męczennicy z Pratulina lub męczennicy z Drelowa). Skoro historia o nich pamiętała, może warto żeby PTN też o nich pamiętało.
Trafiłem ostatnio na bardzo ciekawą wzmiankę w Kurierze Litewskim nr 148 z 16 grudnia 1825 roku. Było to zaproszenie do otwartego konkursu, ogłoszonego przez widocznego po lewej stronie prof. Wacława Pelikana, pełniącego obowiązki rektora Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego. Przedmiotem konkursu było sporządzenie pracy pisemnej w języku rosyjskim, polskim, łacińskim, francuskim, niemieckim, angielskim lub włoskim. Praca mogła być ilustrowana lub opatrzona wykresami. Prace składano po ich uprzedniej anonimizacji. Oznaczało to, że każdą z prac należało opatrzyć dewizą. Analogiczna dewiza miała się znaleźć na zapieczętowanej kopercie, w której znajdowało się nazwisko autora. Taki komplet należało złożyć w biurze rektora Uniwersytetu. W konkursie nie mogli brać udziału profesorowie Rady Kolegialnej Uniwersytetu Wileńskiego, ponieważ jednocześnie mieli oni być jurorami konkursu. Praca zwycięzcy konkursu stawały się własnością Uniwersytetu i miały być ogłoszone drukiem. Możliwość taką przewidywano także w stosunku do innych prac, o ile autorzy by sobie tego życzyli. Jednak najważniejszą nagrodą dla pierwszego z proponowanych tematów było “rubli srebrnych trzysta lub tejże wartości medal“, a w przypadku drugiego z proponowanych tematów było “rubli dwieście lub tejże wartości medal“. Na napisanie prac wyznaczono sporo czasu, ponieważ może je było dostarczyć aż do 1 stycznia 1827 roku.