Swego czasu opisywałem historię medalu Virtuti Militari, który pierwotnie oferowany był na aukcję Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, lecz nie został przyjęty jako późniejsza odbitka z przerobionych stempli. Później został sprzedany na aukcji w Niemczech za 10.500 euro, by ostatecznie osiągnąć cenę 750.000 CZK (ok. 160.000 PLN) w Aurea Numismatika. Nie zapominajmy, że uprzedziłem ten czeski dom aukcyjny jeszcze przed aukcją co tak naprawdę oferuje i słowem się nie zająknęli, że związek medalu z jego słynnym pierwowzorem jest jedynie luźny. Wtedy nazwałem ten medal gorącym kartoflem i zastanawiałem się co nabywca zrobi, kiedy dowie się co kupił. Najwyraźniej z tym gorącym kartoflem wiele się nie pomyliłem, ponieważ medal znów pojawił się na aukcji. Tym razem w Polsce w ofercie Antykwariatu Numizmatycznego Pawła Niemczyka. Jednak tym razem prawidłowo opisany i z adekwatną w moim przekonaniu ceną wywoławczą 2.000 PLN. Wygląda na to, że Paweł Niemczyk wyciągnął tego kartofla z ogniska. Być może dzięki temu zostanie wreszcie włączony do jakiegoś zbioru z adekwatnym opisem i za adekwatną cenę, co pozwoli mu zagościć tam na dłużej.
Tegoroczny Jarmark Dominikański stał dla mnie zdjęciami. Udało mi się kupić niecałe dziesięć fotografii, z których większość związana była z pomorskimi formacjami wojskowymi. Jedną z nich była fotografia przedstawiająca ułana z 18 Pułku Ułanów Pomorskich. Bardzo mi się spodobała. Zaprezentowany na niej żołnierz pozuje w pięknym mundurze kawalerii, właściwym dla Wojsk Wielkopolskich. Stoi oparty o szablę, za pasem ma kaburę z pistoletem, a pewność siebie podkreśla trzymanymi w dłońmi skórzanymi rękawiczkami. Przepiękne zdjęcie, które mogło być nie tylko pamiątką służby ochotniczej ale także dumą dla rodziców portretowanego młodzieńca. Niestety zdjęcie było nieopisane, więc nie znałem daty jego wykonania. Postanowiłem podjąć próbę dowiedzenia się czegoś więcej. Poza mundurem cechą charakterystyczną zdjęcia był wystrój studia. Założyłem, że jeśli fotografia nie będzie wykonana w Grudziądzu ale w jakimś studio na szlaku bojowym pułku, to uda mi się je w choćby przybliżony sposób datować. Poszukiwałem więc innych zdjęć wykonanych w tym samym wnętrzu. Nie było to trudne. Za plecami ułana widać charakterystyczny obraz z psem i okno z secesyjną, dekoracyjną framugą. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego kolekcjonera dowiedziałem się, że jest to dekoracja zakładu fotograficznego A. Szarmacha z Grudziądza.
Dzięki temu szybko znalazłem inne zdjęcia wykonane w tej pracowni. Ku mojemu zaskoczeniu za każdym razem prezentowały one ułanów z 18 Pułku Ułanów Pomorskich, z szablą, kaburą u pasa i skórzanymi rękawiczkami w dłoni. Co więcej, jedno z nich opisane było jako pamiątka po dziadku, który służył w piechocie. Doszedłem w konsekwencji do przekonania, że zakład dysponował własnymi mundurami lokalnej formacji wojskowej, które służyły za dekorację dla osób pragnących wykonać sobie zdjęcie. Mogę się jedynie domyślać, że były to mundury żołnierzy którzy odeszli do rezerwy, a którym pozwolono zabrać ze sobą umundurowanie, które następnie odsprzedali przedsiębiorczemu fotografowi. Tym oto sposobem piękne zdjęcie ułana zamieniło się w piękne zdjęcie kawaleryjskiego munduru.
W ostatnich dniach Damian Marciniak na kanale swojego domu aukcyjnego umieścił film, w którym na przykładzie banknotów Wolnego Miasta Gdańska opowiada o konieczności zachowania w świecie kolekcjonerskim dystansu do własnej wiedzy. Film linkuję na końcu tego wpisu. Warto go obejrzeć, bo sam kilkukrotnie miałem podobne refleksje. Niejednokrotnie decyzję o licytowaniu (lub nie) podejmowałem ostatecznie na podstawie intuicji, a nie twardej wiedzy.
Podobny kłopot miałem ostatnio z dokumentem wystawionym na aukcji szczecińskiego antykwariatu Wu-El. Zgodnie z tytułem aukcji miała to być “Przepustka na jednorazową podróż z Poznania do Kościerzyny dla emisariusza powstańczego Jana Filipowskiego na Kaszuby“. Brzmi sensacyjnie i przez to atrakcyjnie. Cena wywoławcza 120 zł. wydaje się zupełnie akceptowalna. Jeśli jednak przyjrzeć się skanowi samego dokumentu można zwrócić uwagę, że przepustka ma numer 1.721, czyli dość wysoki. Podróż miała być jednorazowa z Poznania do Kościerzyny i dotyczyła Polaka z Francji. Można więc założyć, że dotyczyła kogoś kto wraca do domu, a nie emisariusza powstańczego. Czy emisariusz jechał by do Kościerzyny “na stałe“, jak wynika z treści dokumentu?
Założyłem jednak, że być może czegoś nie wiem i standardowy druk, nawet jeśli jest uzupełniony o standardowe informacje, nie daje pełnego obrazu sytuacji. Być może sekret dokumentu i wyjaśnienie całej sytuacji kryje się w nazwisku osoby wskazanej na przepustce. Z zaskoczeniem zauważam, że w dokumencie figuruje Jan Flisikowski, a nie Jan Filipkowski, jak zostało to podane dwukrotnie w opisie. Sprawdzam za pomocą Google powstańca Jana Flisikowskiego i nic szczególnego, a w zasadzie w ogóle nic, nie jestem w stanie na jego temat odnaleźć.
Możliwe jednak, że nadal czegoś nie rozumiem, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem aukcji dokument licytowany jest już do kwoty mniejszych kilkuset złotych. Być może coś przeoczyłem. Być może Jan Flisikowski jest jakąś szczególnie ciekawą ale mało znaną postacią Powstania Wielkopolskiego, o której akurat internet milczy. Dzwonię do kolegi, który ma o powstaniu daleko większe pojęcie i proszę o pomoc w wyjaśnieniu zagadki. Dowiaduję się jednak, że “głupich nie sieją…”
Ostatecznie dokument został sprzedany za 1.200 zł. (1.320 zł. z prowizją domu aukcyjnego). Tak więc nadal pozostaję w niepewności czy ja czegoś nie rozumiem, czy faktycznie głupich nie sieją. Czy ktoś umie wyjaśnić taki wynik aukcji? Jestem szczerze zaciekawiony.
Część styczniowej aukcji Stack’s & Bowers stanowiła fascynująca kolekcja Antoniego J. Taraszki, do niedawna nieznanego miłośnika złotego mennictwa Polski i Stanów Zjednoczonych. Wspomniany dom aukcyjny w 2019 roku oferował kolekcję wczesnych amerykańskich złotych monet dziesięciodolarowych, która reklamowana była jako jedna z dwóch referencyjnych kolekcji tego typu. Jednocześnie na podstawie swojego zbioru w 1999 roku Antoni Taraszka opublikował jedyny jak dotąd wydany katalog tych monet. Aukcja przyniosła 3,2 mln dolarów, a wiec nieco mniej niż oferowana w styczniu polska część kolekcji. Przy czym plotki głoszą, że był to jedynie fragment polskiej części kolekcji. W tej grupie także kilka pięknych medali. Mnie jednak zainteresował najbrzydszy z nich i właśnie temu brzydkiemu kaczątku postanowiłem poświęcić dzisiejszy i pierwszy od dawna wpis.
Medal któremu postanowiłem poświęcić uwagę pochodzi z czasu panowania Władysława IV, ale poświęcony jest królewiczowi Janowi Kazimierzowi, a zarazem bratu króla. Jak zostało to zaakcentowane wcześniej, przykuł moją uwagę nie jakością wykonania, ale rzadkością i tajemniczością. W opisie Stack’s & Bowers znajduje się informacja, że jedyna wzmianka na temat medalu umieszczona jest w katalogu Raczyńskiego. Tam pod pozycją 129 przeczytać możemy szeroki opis młodzieńczych lat Jana Kazimierza oraz jego podróży do Genui w 1638 roku, z której udał się w rejs galerą. Ta w wyniku burzy rozbiła się u wybrzeży Francji, skazując królewicza na blisko dwuletnią niewolę w tym kraju. Brak jednak jednoznacznej konkluzji co do bezpośrednich powodów zlecenia medalu. Umieszczona na rewersie dewiza SIC CUSTODITA SORS NON AVOLAT (Tak strzeżony los nie ulatuje) może się odnosić zarówno do ocalenia z burzy, jak i francuskiej niewoli. Maria Stahr w Medale Wazów w Polsce 1587-1668, proponowała aby SORS rozumieć jako dziedzictwo lub przeznaczenie. To jednak nie zmieni zasadniczo rozumienia dewizy medalu, w kontekście życiorysu Jana Kazimierza. Inaczej treść medalu interpretował Jarosław Dutkowski w Złoto dynastii Wazów, który skupił się na słowie VIRTUS. Wskazywał na popularny w tamtym czasie motyw zwycięstwa cnoty nad fortuną. Prowadził go do interpretacji, zgodnie z którą medal miał sygnalizować objęcie w przyszłości tronu przez Jana Kazimierza, jako cnotliwego męża stanu. Zagadnienie to, jak i nietypowa symbolika medalu, będą zapewne przedmiotem dalszych badań historyków.
Wróćmy jednak do tego co najciekawsze z kolekcjonerskiego punktu widzenia, a więc do rzadkości medalu. Wedle opisu medal ten miał tylko jedno notowanie na aukcji kolekcji Adalberta von Lanna z Pragi, która miała miejsce w 1911 roku w domu aukcyjnym Rudolfa Lepke. (Przypuszczalnie celowo pominięta została 44 aukcja Schweizerischer Bankverein ze stycznia 1998 roku na której oferowany był medal z kolekcji A. Taraszki.) W katalogu z 1911 roku medal oferowany był pod pozycją 551 i jako jeden ze zdecydowanej mniejszości nie był ilustrowany. Zapewne opierając się na zbliżonej wadze i rzadkości obiektu Stack’s & Bowers sugeruje, że może to być ten sam egzemplarz. Jak widać w zamieszczonym poniżej fragmencie katalogu aukcyjnego z 1911 roku, medal tam oferowany ważył 35 g., a medal ze styczniowej aukcji był o 2,31 g. lżejszy. Wytłumaczeniem tej różnicy może być niedokładność pomiaru sprzed stu lat lub inne wytłumaczenie, o którym mowa będzie za chwilę.
Stack’s & Bowers zwraca uwagę, że katalog Raczyńskiego jest jedyną pozycją, która notuje omawiany medal. Jest to oczywisty błąd, bowiem medal wraz z obszerną bibliografią notowany jest w anglojęzycznym Złocie dynastii Wazów Jarosława Dutkowskiego, gdzie dodatkowo reprodukowany jest egzemplarz z kolekcji A. Taraszki. W istocie medal pojawia się także w innej literaturze, która być może nie jest tak popularna za oceanem. Poza wspomnianymi publikacjami, chodzi także o Spis medalów polskich lub z dziejami krainy polskiej stycznych Feliksa Bentkowskiego. Tam został wykazany w uzupełnieniach (co także świadczy o jego rzadkości) pod pozycją 138a. Podany został wymiar 17 x 21 linii “podług ryciny H. Ks. Lubomirskiego, ze zbioru w Puławach“. Reprodukcję zobaczyć można za to w klasycznej pracy Mariana Gumowskiego Medale Polskie pod pozycją 56, pomimo braku odwołania do niej w rozdziale dotyczącym medali wazów. Uwagę zwraca fakt, iż pomimo niewielkiej reprodukcji wyraźnie widać, że kołnierz kaftana nie jest zdobiony koronkami, tak jak widać to na bogato zdobionym medalu z kolekcji J. Taraszki. Gumowski przypisuje też medal Janowi Höhnowi, a więc łączy go z Mennicą Gdańską.
Co jednak ostatecznie przesądza o moim zainteresowaniu tym medalem, to praca Henryka Sadowskiego pod tytułem Ordery i oznaki zaszczytne w Polsce, w której reprodukuje on rysunek omawianego medalu z uchem. Jednocześnie wskazuje, że “kiedy Jan Kazimierz był jeszcze królewiczem, rozdawał niżej zamieszczony medal“. W jego ocenie medal miał mieć charakter podarunkowy. Tym sposobem Jan Kazimierz mógł sobie zjednywać stronników swojej przyszłej koronacji. Pokrywa się to z interpretacją Jarosława Dutkowskiego. Dlaczego jednak ciekawi mnie rysunek medalu z uchem?
Nie da się tego oczywiście nijak dowieść. Nie mniej jednak kolekcjonerskie serce pragnie wierzyć w możliwość podobnych scenariuszy. Być może medal, którego rysunek Sadowski opublikował w 1904 roku jest medalem z kolekcji Adalberta von Lanna, sprzedanej w 1911 roku. Za taką hipotezą przemawia kołnierz kaftana podobny na rysunku Sadowskiego i na zdjęciu z kolekcji J. Taraszki, a jednak odmienny od reprodukcji w pracy prof. Gumowskiego. Dodatkowo uwagę zwraca waga medalu, która w 1911 roku wynosiła 35 g. (z uchem) i 32,69 g. (bez ucha) w 2023 roku. Wreszcie należy zwrócić uwagę na niuans w opisie styczniowej aukcji: “PCGS notes repair work“. Stack’s & Bowers uważa, że firmie gradingowej mogło chodzić o naprawy stempla. Możliwe jednak, że chodzi o ślad po usuniętym uchu. Gdyby taka miła hipoteza okazała się prawdziwą, to medal zyskał by nową i piękną proweniencję. Potencjalna szansa na zgłębienie tego tematu i potwierdzenie proweniencji powoduje, że medal nawet po jego pozyskaniu do kolekcji wciąż pozostaje otwartym tematem. Jednocześnie wydaje się, że na początku XX wieku znane były dwa lub trzy egzemplarze omawianego medalu, to dziś można śmiało powiedzieć, że jest on unikatem. To właśnie z tych dwóch powodów najbrzydszy i najtańszy z medali w kolekcji Antoniego Taraszki wydaje mi się jednocześnie najciekawszy.
P.S. Warto się także zapoznać z krótkim filmem o amerykańskiej części kolekcji A. J. Taraszki, który wklejam poniżej.
Inspiracją dzisiejszego wpisu jest post, który został umieszczony na jednej z grup FB, dotyczących odznaczeń. Jeden z jej członków pochwalił się zakupem krzyża pamiątkowego 70-lecia Powstania Styczniowego z numerem 2. Został on niedawno zakupiony w antykwariacie Historicon Arkadiusza Pawłowskiego. Cena była w mojej ocenie bardzo wysoka, co jak w wielu innych przypadkach musiało wzbudzić środowiskowe poruszenie.
Choć sam nie zrozumiałem jego wpisu w taki sposób, to przez innych członków został on odebrany jako pochwalenie się faktem, że jest to krzyż szczególny, ze względu na niski numer. Oczywiście specyfika naszego hobby jest taka, że każdego ma prawo bawić co innego. Nie mam zamiaru się z tym spierać, póki nie dochodzi do niszczenia pamiątek historycznych. Jeśli kogoś szczególnie cieszą niskie numery wyróżnień, to życzę mu powodzenia w ich kompletowaniu. Zaciekawiła mnie jednak pewna wymiana zdań pod wspomnianym postem, którą ze względu na zamknięty charakter grupy anonimizowałem.
Faktem jest, że omawiane krzyże pamiątkowe otrzymać mieli co do zasady wszyscy żyjący weterani powstania styczniowego. Faktem jest także, że nie znamy listy wyróżnionych, a w konsekwencji także nazwiska przypisanego do numeru dwa. (Wojciech Stela podaje informację, że lista taka jest opublikowana jakimś wydawnictwie, które jest “białym krukiem”, ale nie podaje jej tytułu). Należy być jednak ostrożnym w ferowaniu wyroków, że numer w takim wypadku nie ma znaczenia. W dniu układania listy odznaczonych, znane były wszystkie nazwiska 258 weteranów, którzy mieli otrzymać wspomniany krzyż. Trzeba było więc przyjąć jakąś kolejność. Intuicyjnie można przyjąć że mogła to być np. kolejność alfabetyczna. Przemawia za tym poszlaka, którą jest krzyż dla weterana Aleksandra Uchnasta z numerem 214. Tak jak litera U znajduje w końcówce alfabetu, tak też numer znajduje się w końcówce puli. W takim wypadku numer faktycznie nie ma żadnego znaczenia. Należy jednak pamiętać, że tak jak dzisiaj niski numer robi wrażenie na “niewtajemniczonych”, tak też mógł robić wrażenie w okresie międzywojennym. Jednocześnie w numeracji przedwojennych wyróżnień panowała przypadkowość. Możliwe więc, że krzyżami o kilku najniższych numerach komitet chciał wyróżnić jakieś szczególnie zasłużone postacie. Dziś nie znamy ich nazwisk, ale być może zostaną one ujawnione w przyszłości. Tak więc dopłacenie za niski numer krzyża jest pewną formą kupienia losu na loterii.
Natomiast zupełnie nie rozumiem fascynacji faktem, że tylko jedna osoba będzie miała niższy numer krzyża. Nie chcę krytykować tej potrzeby. Po prostu sam jej nie rozumiem. Mogę tylko dodać, że jest to chyba jakaś siedząca głęboko w naturze człowieka potrzeba rywalizacji. Można ją obserwować także w notafilii i dążeniu do posiadania banknotów o jak najniższym numerze.
Na 11 aukcji domu aukcyjnego CoinsNet, poza kilkoma Krzyżami Walecznych, oferowany był także uszkodzony egzemplarz krzyża srebrnego Orderu Wojennego Virtuti Militari, wykonany na zlecenie rządu polskiego na uchodźstwie przez renomowaną londyńską firmę Spink and Son. Uszkodzenie polega na braku medalionów awersu i rewersu. Oferowany egzemplarz nie był przypisany do żadnej konkretnej osoby, więc biorąc pod uwagę skalę uszkodzenia nie widział bym potrzeby włączania go do kolekcji, gdybym chciał posiadać krzyż tej produkcji. Nie mniej jednak, skoro mleku już się rozlało i medalionów nie ma, warto zapisać sobie w pamięci zdjęcia tego krzyża. Jest to rzadka okazja, żeby zobaczyć jak wyglądał półprodukt takiego orderu i wyciągnąć wniosku na temat techniki produkcji samego krzyża.
Medaliony mocowane były do krzyża za pomocą kleju. Beczkowate zagłębienie na awersie miało zapewne dać im lepszą przyczepność i zmniejszyć szansę na przekręcenie centralnego elementu względem własnej osi. Otwór w środku być może pozwalał na połączenie obu elementów. Przypuszczenia ta zapewne łatwej byłoby potwierdzić, gdybyśmy dysponowali także zdjęciem medalionów. Niezależnie od powodu dla którego nie są już dzisiaj elementem samego krzyża szkoda, że jego właściciel nie zachował ich w komplecie. Być może wyciągnęli byśmy z tego jeszcze lepszą naukę.
Dzisiejszy wpis pragnę poświęcić wystawie wymienionej w tytule, która prezentowana jest w przestrzeni Muzeum Historycznego w Sanoku. Nie mogę jednak abstrahować od roli sympatycznych przypadków jakie zdarzają się w kolekcjonerstwie oraz samego miasta Sanoka. Urlop spędzałem w Bieszczadach, które w konfrontacji z romantycznymi o nich opowieściami wypadły bardzo blado. W konsekwencji postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, które jest bodaj najciekawszym skansenem w jakim dotychczas byłem. Spędzając tam większą część dnia nie byliśmy w stanie zobaczyć nawet połowy ekspozycji. Na imitowanym rynku galicyjskiego miasteczka podjęto próbę odtworzenia i ukazania faktycznej pracy w warsztatach garncarskich, krawieckich, fotograficznych itd. Jest to miejsce doskonałe do odwiedzenia przez rodziny z dziećmi i w mojej ocenie ciekawsze od najpopularniejszego polskiego skansenu we Wdzydzach Kiszewskich. W zasadzie powinno zasługiwać na swój oddzielny wpis. Podobało mi się na tyle, że ciekaw byłem kto jest autorem tego sukcesu. Okazał się nim p. Jerzy Ginalski, który wedle relacji prasowych został wysłany przez Zarząd Województwa na niechcianą emeryturę.
Po wizycie w skansenie, zmęczeni upałem, udaliśmy się na zasłużone lody. Tym razem na prawdziwy rynek w Sanoku. Tam w trakcie krótkiego spaceru, zauważyliśmy plakat informujący o wystawie zorganizowanej w 230. rocznicę ustanowienia orderu Virtuti Militari. Trudno sobie wyobrazić bardziej dopasowaną ofertę muzealną na wakacyjny wyjazd. Byłem przekonany, że chcę ją zobaczyć nie mniej niż można żona chce zobaczyć największą kolekcję prac Zdzisława Beksińskiego, znajdującą się w przestrzeniach tego samego muzeum. Wobec tego postanowiliśmy, że do Zamku Królewskiego w Sanoku wrócimy za kilka dni. Long story short – w ciągu tych kilku dni okazało się, że wystawę będę miał okazję zwiedzać w obecności właściciela kolekcji, stanowiącej podstawę ekspozycji. Jak się bowiem okazało, cała wystawa poza dwoma obrazami, stanowi własność jednego kolekcjonera. Świadomość tego faktu, czyni wystawę imponującą, choć zajmuje ona tylko jedną salę w murach zamku.
Sama wystawa podzielona jest chronologicznie na gabloty, w których prezentowane są okresy w historii naszego wyróżnienia: medalu i Księstwa Warszawskiego, Królestwa Polskiego przed powstaniem listopadowym i powstania listopadowego, okres międzywojenny oraz okres długiej Wojny Światowej. Osobną gablotę zajmują pamiątki związane z Polskim Znakiem Honorowym wydawanym przez Rosjan w związku z wojną Polsko-Rosyjską 1831 roku oraz orderem nadawanym pod dewizą Virtuti Militari w okresie PRL. Merytorycznie należy docenić, że te tematy zostały wydzielone na końcu, jako ciekawostki związane z polskim orderem, a nie jako jedna z ich kolejnych ewolucji.
Wśród minusów wystawy wymienić można niedostateczność opisów. Była ona świetna dla osoby mającej dobre pojęcie o naszym najwyższym orderze wojskowym, ale ma wrażenie, że może być niezbyt czytelna dla przeciętnego odbiorcy. Większość z zaprezentowanych eksponatów zasługiwała na samodzielne opisy, których brakowało. Szczególnie odczuwalne było to w przypadku licznych, choć nieopisanych krzyży XX wiecznych. Wszak każdy z nich to odrębna, warta opisania historia. Ekspozycja obejrzana w towarzystwie jej właściciela, z odpowiednim komentarzem, odsłoniła wiele ciekawostek niemożliwych do ustalenia bez takiego przewodnika. Wydaje się więc, że muzeum powinno zapewnić możliwość zapoznania się z takim komentarzem, choćby w formie papierowej.
Wracając jednak do tematu. Wystawa czynna jest do 31 października 2022 roku i warta jest tego, żeby przyjechać tylko po to, żeby ją zwiedzić. Szczególnie jeśli ktoś jest zainteresowany historią naszych wyróżnień wojskowych. Osobom którym nie wystarczy sama wystawa polecam wyjazd na weekend, połączony z odwiedzinami Sanockiego skansenu i aquaparku.
Jaki jest ostatni powód dla którego we wstępie nawiązałem do sympatycznych przypadków w życiu kolekcjonerskim? Jakiś czas temu kupiłem klasyczną pozycję dotyczącą najwyższego polskiego orderu wojskowego. Księgę pamiątkową w 50-letnią rocznicę powstania 1830 roku. Obejmuje ona spis wszystkich kawalerów Orderu Krzyża Wojskowego Polskiego z okresu insurekcji listopadowej. Egzemplarz który udało mi się pozyskać pochodzi z Biblioteki Wojskowej 2 Pułku Strzelców Podhalańskich i ofiarowany był burmistrzowi Sanoka.
Do niedawna byłem przekonany, że mam rozpoznane i umiem wymienić wszystkie oznaki związane z wymiarem sprawiedliwości z okresu PRL. Nie mam oczywiście na myśli wszystkich oznak okolicznościowych, czy związanych z licznymi rajdami turystycznymi. Chodzi mi o oznaki identyfikujące urzędników i osób sprawujących wymiar sprawiedliwości w tamtym okresie. Powinienem był mieć świadomość, że myśl taka jest zbyt zarozumiała żeby była prawdziwa i los mnie czymś zaskoczy. Tak też się stało mniej więcej dwa tygodnie temu, kiedy na allegro pojawiła się oznaka którą najprawdopodobniej przypisać można funkcjonariuszom więzienia w Barczewie. Dlaczego nie ma pewności co do jej przeznaczenia, ponieważ nie jest znany żaden przepis, który taką oznakę ustanawia. W konsekwencji nie jest znana także data jest stosowania. Osoba sprzedająca oznakę opisała ją jako pochodzącą z 1946 roku. W rozmowie telefonicznej nie umiała jednak wskazać precyzyjnie z czego takie datowanie ma wynikać. Przypuszczalnie może być to domysł wynikający z faktu, że w tym roku więzienie przeszło formalnie pod zarząd polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, choć już rok wcześniej na ziemiach tych pojawiła się armia czerwona. Tak więc faktycznie można przypuszczać, że datą graniczną od której można rozważać pojawienie się takiej oznaki jest 4 stycznia 1946 roku, kiedy naczelnikiem więzienia został pierwszy polski funkcjonariusz st. sierżant Filip Milkowski. Drugą datą graniczną, po której oznakę być może używano ale raczej nie wprowadzono by jej w takiej formie jest 1955 roku, kiedy omawiane więzienie uzyskało nazwę Centralne Więzienie w Barczewie. Na wczesne pochodzenie oznaki wskazuje także inicjał SW w sposób jednoznaczny nawiązujący do przedwojennych tradycji. Jest to motyw graficzny zaczerpnięty z przedwojennej oznaki na czapkę funkcjonariuszy Straży Więziennej. Podobne nawiązania pojawiały się jeszcze w symbolice wymiaru sprawiedliwości w latach czterdziestych. Dlatego też skłonny jestem przychylić się do poglądu, że oznaka pochodzi jeszcze z tego okresu.
Innym ciekawym, choć być może zupełnie przypadkowym nawiązaniem jest skórzana zawieszka na której zawieszona jest oznaka. Podobne skórzane zawieszki stosowano i spotkać można je niejednokrotnie przy oznakach za wzorową służbę w służbie penitencjarnej, zgodnie z wzorem stosowanym w latach 1960-1972. Najprawdopodobniej z jakiegoś powodu noszenie jej na zawieszce wpiętej pod guzikiem kieszonki munduru było wygodniejsze niż noszenie jej na słupku.
Egzemplarz omawianej oznaki, który prezentowany jest na zdjęciu powyżej wykonany jest metodą warsztatową w cienkiej blasze. Pomimo to w mojej ocenie nosi cechy wskazujące na powtarzalność wykonania. Dlatego skłaniam się do przekonania, że podobnych oznak musiało być więcej, nawet jeśli dzisiaj nie są znane. Jeśli ktoś posiada więcej informacji o podobnych oznakach lub ich historii będę wdzięczny za kontakt.
Dzisiejszy wpis po części będzie związany będzie z gdańskim Jarmarkiem Dominikańskim w 2022 roku. Jedną z pierwszych pamiątek jaką zobaczyłem po przyjechaniu na jarmark była niewielka (ok. 90 x 43 cm) bandera Marynarki Wojennej Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wyglądem identyczna z tą, która widoczna jest na zdjęciu po lewej stronie. Na pozór obiekt bardzo ciekawy, sygnowany jako pochodzący z Glasgow z 1942 roku. Przygodnego przechodnia dziwić może dlaczego taki obiekt znalazł się na stoisku oferującym wyłącznie broń białą, ale już cena 4.000 zł. mogła uspokajać, że mamy do czynienia z obiektem oryginalnym. Do negocjacji nie przystąpiłem, więc nie wiem za ile sprzedający skłonny był ją ostatecznie oddać. O oryginalność nie pytałem, żeby uniknąć żenującej sytuacji. Domyślam się, że miała o niej świadczyć wysoka cena. Ciekaw byłem jaki będzie los tej bandery i czy znajdzie się na nią chętny. Oglądałem ją w sobotę pierwszego dnia jarmarku.
Pewnie nie była by przedmiotem dzisiejszego wpisu, gdyby nie podpowiedź kolegi, że taka sama bandera oferowana była do 19 lipca 2022 roku na Allegro Lokalnie przez użytkownika Helonkil z Pabianic. Tamta bandera była czyściutka, jak świeżo wyprana. Na równoległej aukcji Helonkil oferował banderę lotnictwa PSZnZ z sygnaturami wskazującymi na pochodzenie z Londynu z 1942 roku. Tam cena każdej z bander wynosiła po 2.500 zł. Taniej i z jednoznacznym zapewnieniem, że chodzi o oryginalne przedmioty.
Kolejny zespół dostępny do kupienia w tym samym czasie pojawił się w domu aukcyjnym Wallis & Wallis z Wielkiej Brytanii. Licytacja zakończyła się w dniu 9 sierpnia 2022 roku. Cena wywoławcza wynosiła dla każdej z bander po 40 funtów brytyjskich, a szacunkowa o 25-35 funtów więcej. Dom aukcyjny nie zajął w opisie stanowiska w sprawie oryginalności, ale cena wywoławcza i szacunkowa mówią same za siebie. Nie należy liczyć na cuda. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do dwóch ofert wymienionych wcześniej, bandery wystawione na brytyjskiej aukcji nie zostały zaopatrzone w fałszywe sygnatury. Zaprezentowane zdjęcia pochodzą właśnie z tej aukcji. Co ciekawe wszystkie pięć fałszywych weksyliów pojawiło się na rynku niemal dokładnie w tym samym czasie. Wcześniej takiego fałszerstwa nie znałem. Być może dlatego, że akurat na nie nie trafiłem. Nie mniej jednak mam wrażenie, że jest to świeży tegoroczny wyrób. Tym milej będzie mi go zareklamować jako pierwszemu.
Zachęcony ostatnim zakupem z Jarmarku Dominikańskiego, postanowiłem rozejrzeć się za dodatkowymi informacjami na temat prof. Wacława Tokarza. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się, że Księgarnia Akademicka wydała w 2018 roku biografię tego słynnego historyka walk o niepodległość, której autorem jest Piotr Biliński. Przyznam się szczerze, że nie byłem do końca przekonany do tego aby ją kupować. Podtytuł sugerował, że będzie to biografia skupiona na ocenie dorobku naukowego prof. Tokarza, co przy objętości przeszło dwustu stron mogło być zbyt hermetyczne. Okazało się jednak, że moje obawy są zupełnie chybione i pierwszy dzień lektury zakończyłem o pierwszej w nocy. Jest to zasługa niezwykle klarownego wywodu i przyjemnej narracji autora, wciągającej w świat jednego z najciekawszych polskich historyków. Autor dokonał bardzo szerokiej kwerendy ukazują Tokarza nie tylko przez pryzmat oficjalnego życiorysu, ale także jego prywatnej korespondencji z żoną. Dzięki temu poznajemy szczere spojrzenie bohatera książki na wydarzenia z jego udziałem. Dodać przy tym należy, że był on postacią nietuzinkową pod względem osiągnięć naukowych, co zawdzięczał nie tylko swoim kompetencjom intelektualnym ale także dużej pracowitości. Niewątpliwie prof. Tokarz był też wierny wyznawanym przez siebie zasadom, co doprowadziło go do kilku zasadniczy sporów. Jego najsłynniejszym oponentem był Józef Piłsudski, któremu w imię prawdy historycznej prof. Tokarz nie uległ, w słynnym sporze o zasługi w prowadzeniu Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Publikacja opatrzona jest niewielkim wyborem fotografii. Bardzo gorąco ją polecam, szczególnie biorąc pod uwagę umiarkowaną cenę.
Jarmark Dominikański należy do tych wydarzeń kolekcjonerskich, które choć trwa miesiąc, bez większego błędu można ocenić już po pierwszym dniu. W tym roku obawiałem się nieco, że liczba wystawców i poszukujących będzie mniejsza niż w latach poprzednich. Być może było to wrażenie wywołane zeszłorocznymi doświadczeniami. Na szczęście obawy te okazały się nieuzasadnione. Udało mi się spotkać cały szereg osób, których dawno nie widziałem i na płaszczyźnie towarzyskiej czułem się całkowicie usatysfakcjonowany. Dość ciekawy i obszerny był też wybór pamiątek możliwych do pozyskania. Pomimo to udało mi się pozyskać tylko jedno zdjęcie.
Przedstawia ono prof. Wacława Tokarza wraz ze współpracownikami z wojskowej służby naukowo-oświatowej. Zostało wykonane w 1921 lub 1922 roku. Nie jest unikatowe. Znam je z innych źródeł, ale chciałem je pozyskać ze względu na sympatię do prac tego historyka. Jednak ostatecznie to nie on stał się bohaterem dnia na zakupionym zdjęciu. Został nim francuski oficer, kawaler Orderu Legii Honorowej, francuskiego krzyża wojennego (Croix de Guerre) oraz Orderu Virtuti Militari. Jeśli przyjrzeć się zdjęciu bliżej, to oficer ten został także wyróżniony Krzyżem Walecznych. Na mundurze widoczny jest poniżej pozostałych wyróżnień – pomiędzy krzyżem wojenny, a krzyżem Orderu Virtuti Militari. Jakie można wyciągać z tego wnioski? Być może sportretowany oficer uważał, że Krzyż Walecznych zgodnie ze starszeństwem powinien być zawieszony po francuskim medalu, a być może zwyczajnie dostał go w ostatniej kolejności i jako ostatni zawiesił na mundurze
Nie każdy ma wyobraźnię przestrzenną i nie każdy musi wiedzieć jak w szczegółach wyglądał typowy mundur żołnierski w epoce napoleońskiej. Z drugiej strony nawet strzępki takiego munduru potrafią być wartościową pamiątką historyczną, którą warto pokazać. Kolor, nawet jeśli po wielu latach wyblakł, być może da lepsze pojęcie o tym jak mógł wyglądać pierwotnie, niż barwnik wybrany z palety photoshopa. Materiał pozwala nam ocenić jak wyglądała faktura munduru. To może być szczególnie przydatne przy ocenie autentyczności innych materiałowych obiektów. Wprawne oko być może dostrzeże jeszcze inne ciekawe szczegóły. Dlatego w ogólnym rozrachunku uważam publikowanie takich materiałów za korzystne. Szczególnie, jeśli są łatwo dostępne w zasobach cyfrowych. Do tego francuskie Muzeum Armii zdecydowało się na prosty, ale jakże pomysłowy zabieg. Zdjęcie oryginalnej tkaniny opublikowało na szkicu munduru, który umieścił ją w konkretnym kontekście. Przynajmniej dla mnie stał się dzięki temu bardziej czytelny. Na pewno jest dzięki temu zabiegowi także bardziej chwytliwy dla oka i estetyczny. Dlatego zachęcam do przeglądania tego i innych obiektów na stronie muzeum, do której link widoczny jest powyżej w tekście.
Na jednej z ostatnich aukcji pojawiła się ciekawa pamiątka, będąca świadectwem napoleńskich sentymentów z XIX wieku. Była nią główka fajki wykonana w kształcie głowy ks. Józefa Poniatowskiego. Łącznik stanowiło popiersie ubrane w mundur marszałka napoleńskiego, za plecami którego było miejsce do mocowania cybucha. Całość była dość duża i miała 12 cm. wysokości. Widoczna na zdjęciu pamiątka stanowiła element fajki w stylu niemieckim, a więc z długim cybuchem. Posiadała oznaczenie producenta w postaci liter LF, którego dom aukcyjny nie umiał przypisać do konkretnej manufaktury. Być może dzięki niej udało by się rozszyfrować czy pochodziła z terenu zaboru pruskiego, czy też bardziej odległych zakątków świata. Jeśli ktoś posiada informacje o sygnaturach producentów fajek, będę zobowiązany za informacje pozwalające rozszerzyć ten wpis.
Był już pisuar Duchampa, teraz jest papier toaletowy rządu jej Królewskiej Mości. Okazuje się, że nie ma niczego czego nie dało by się sprzedać. Udowodnił to ostatnio dom aukcyjny Artessia, który na aukcji w dniu 22 czerwca 2022 roku zaoferował papier toaletowy z czasu II wojny światowej z nadrukiem Government Property. Oczywiście kontekst czyni z niego coś więcej niż tylko papier toaletowy. Wydaje się jednak, że nie na tyle aby uznać go za obiekt właściwy dla aukcji domu specjalizującego się w obrocie sztuką i estymować oczekiwaną cenę na poziomie 100-200 zł. Chyba, że chce się o nim myśleć nie jako o ciekawostce, ale jak o dziele sztuki, podobnie do pisuaru Duchampa 🙂
Na ostatniej aukcji WAG w dniu 13 lutego 2022 roku pod pozycją 208 oferowany był bardzo rzadki medal Gimnazjum Elbląskiego z 1595 roku. Medal wykonany był ręcznie, w sposób indywidualny. Z tego powodu ustalenie daty jego powstania i ocena oryginalności jest bardzo utrudniona. Autor opisu przygotowanego dla domu aukcyjnego nie miał jednak wątpliwości i najwyraźniej uznał obiekt za oryginalny, skoro nie zgłosił żadnych wątpliwości. Czy taka ocena jest prawidłowa?
Punktem wyjścia do udzielenia odpowiedzi na tak postawione pytanie powinien być wydany w Berlinie, w 1844 roku katalog Friedricha Augusta Vossberga pod tytułem “Münzgeschichte der Stadt Elbing“. Znajduje się w nim skrócony opis i rysunek medalu, takiego jak oferowany na aukcji. Trzeba sobie wobec tego zadać pytanie, czy jest to ten sam, czy taki sam medal. Szczegóły rysunku w katalogu różnią się nieco od tego co widać na oferowanym egzemplarzu. Można dopuścić, że było to pewne uproszczenie względem oryginału. Jeśli jednak przyjrzeć się obu wizerunkom, to paradoksalnie można odnieść wrażenie, że to medal jest uproszczeniem rysunku, a nie na odwrót. Co więcej, oba napisy różni jeszcze jeden szczegół. Jest nim brak litery D przed datą dzienną. Widoczna na rysunku Vossberga, znika w egzemplarzu oferowanym przez WAG. Uważam, że jest to różnica nakazująca sądzić, że Vossberg nie wykonał rysunku z tego egzemplarza. Podobne wrażenie odniósł zapewne autor opisu aukcyjnego który zaznaczył, że jest to najprawdopodobniej drugi znany egzemplarz.
Czy w takim razie możliwe jest, że powstały dwa ręcznie wykonane egzemplarze takiego medalu? Odpowiedź na tak postawione pytanie kryje się w mojej ocenie w treści samego medalu. M. Gizińska w artykule “Elbląskie szkolne medale nagrodowe od XVI do XXI wieku“, opublikowanym w Gdańskich Zeszytach Numizmatycznych (s. 41) tłumaczy napis rewersu jako: “Szkoła Elbląska … w akcji uwielbiania“. Kluczowym słowem, które brakuje w jej tłumaczeniu jest TRITAGONISTAE. Jest to pojęcie z zakresu teatru greckiego, oznaczające trzecią najważniejszą postać po protagoniście i deuteragoniście. Tak więc medal opisany przez Vossberga był zapewne nagrodą udzielaną dla ucznia Elbląskiego Gimnazjum, za najlepszą grę aktorską w roli tritagonisty. Takie rozumienie treści medalu popiera inny opisany przez Vossberga egzemplarz podobnego medalu z 1598 roku. Tym razem przeznaczony dla DEUTEROGONISTAE.
Ponieważ o samych medalach nie wiemy w zasadzie nic więcej ponad to, co przynosi nam katalog Vossberga, ja też zmuszony jestem operować domysłami, a nie twardymi faktami. Wydaje mi się jednak mało prawdopodobne aby w danym roku dwie osoby miały szansę zdobyć wyróżnienie za najlepszą rolę deuteragonisty, czy odpowiednio tritagonisty. Dlatego uważam, że najprawdopodobniej w danym roku nie było dwóch identycznych medali. Czym więc może być medal oferowany na aukcji WAG? Najprawdopodobniej to kopia (być może nawet dość dawna), wykonana na podstawie rysunku umieszczonego w katalogu Vossberga. Czy łatwo było to przegapić? Oczywiście. Sam nie zwróciłem uwagi na różnicę w napisie, dopóki nie zwrócił mi na nią uwagi kolega. Dopiero to było punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Tak więc każdego zachęcam do uważnego oglądania interesujących walorów. Może się bowiem okazać, że nie wszystko złoto co się świeci.
Ostatecznie wypada odnotować że medal oferowany na aukcji WAG został sprzedany za 1.100 euro + prowizja domu aukcyjnego. Wydaje się więc, że pewne zastrzeżenia co do tego obiektu musieli mieć także potencjalni kupujący.