Skip to content
  • kolekcjonowanie
    • o kolekcjonowaniu
    • aktualności
    • książki
    • blogi
  • pamiątki
    • ordery i odznaczenia
    • odznaki i oznaki
    • medale
    • dokumenty
    • pozostałe
  • Słowacja
    • Kežmarok
    • Polska – Słowacja
    • XIX wiek
  • o mnie
    • o stronie
    • czego szukam?
skelnik.pl

pamiątki

historia ukryta w przedmiotach

Articles from September 2017

Published 30 September 2017

dzień odznaki Dywizjonu Huzarów Śmierci

Śmiało można powiedzieć, że dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem emocji związanych z odznaką pamiątkową Dywizjonu Huzarów Śmierci. Jest to jednak z rzadszych i na pewno bardzo poszukiwana odznaka z okresu wojny polsko-bolszewickiej. Na aukcjach pojawia się sporadycznie. Pierwsze notowanie jakie udało mi się znaleźć pochodzi z aukcji krakowskiej DESY nr 136 z 28 czerwca 2014 roku. O ile dobrze pamiętam, stanowiło ozdobę tamtej aukcji. Cena sprzedaży osiągnęła zaś zawrotną sumę 21.000 zł. Niezależnie od tego czy do sumy tej była doliczana opłata aukcyjna, czy też mieści się już ona w podanym wyniku, przekroczenie progu 20 tys. za jedną odznakę jest czymś co zasługuje na uwagę.

Kolejna odznaka Dywizjonu Huzarów Śmierci została sprzedana w dniu 2 marca 2015 roku na aukcji antykwariatu Niemczyk, oferowanej za pośrednictwem serwisu allegro.pl. Już na pierwszy rzut oka widać istotną różnicę w wykonaniu czaszek obu odznak. Najbardziej charakterystyczna różnica to szerokość zębów. Na odznace oferowanej przez DESĘ, są one wąskie, a na odznace oferowanej przez Niemczyka szerokie. Odznaka została sprzedana za 8.478 zł.

Po raz trzeci odznaka oferowana była właśnie dzisiaj, czyli 30 września 2017 roku. Co szczególne, dzisiaj można było wylicytować aż dwie odznaki Dywizjonu Huzarów Śmierci. Pierwsza z nich oferowana była na 163 aukcji w krakowskiej DESIE. Był to dokładnie ten sam egzemplarz, który pojawił się na aukcji DESY nieco ponad 3 lata temu. Jednak tym razem cena sprzedaży była o wiele niższa i opiewała na kwotę 12.000 zł, która była jednocześnie ceną wywoławczą.

Drugi, o wiele ciekawszy egzemplarz, oferowany był na aukcji niemieckiego domu aukcyjnego Oberursel. Pochodził on z zespołu pamiątek po Stefanie Meyerze (ps. “Larissa”), co pozwalało przypisać odznakę do konkretnej osoby. Jednocześnie, elementem zestawu oferowanych pamiątek było zdjęcie portretowe z odznaką Dywizjonu Huzarów Śmierci. Ciekawych i rzadkich pamiątek w oferowanym zespole było więcej. Moją sympatię zdobyła strażacka odznaka “Za ratowanie ginących”, ale uwadze kolekcjonerów nie mogły ujść także inne pamiątki takie jak Krzyż Śląski I stopnia z miniaturą, Gwiazda Śląska w rzadkim wykonaniu, krzyż Litwy Środkowej z numerem, krzyż pamiątkowy gen. Bułak-Bałachowicza, czy zwarty i spójny zespół odznaczeń strażackich. Jednak największym atutem tego zestawu był fakt, że pochodził od jednej osoby. (Na marginesie można tylko zaznaczyć, że z pewnością był uzupełniony także o kilka innych pamiątek nie związanych ze Stefanem Meyerem). Całość osiągnęła cenę 3.600 euro, co po dodaniu prowizji domu aukcyjnego daje ok. 19.000 zł. Jeśli przyjąć, że wartość rynkowa pamiątek wchodzących z skład tego zestawy, po wyłączeniu odznaki Dywizjonu Huzarów Śmierci, wynosi ok. 10.000 zł., to można pogratulować zwycięzcy. Za ok. 9 tys. nabył on moim zdaniem najlepszą z oferowanych odznak, bo posiadającą ustaloną i pewną proweniencję po konkretnej osobie. Dodatkowo pozyskał do kolekcji piękny zestaw po jednej osobie.

Odznaka po Stefanie Meyerze zbieżna jest wykonaniem z odznaką oferowaną przez antykwariat Niemczyk. Jednak obie odznaki miały różne nakrętki. Ta od Niemczyka posiadała nakrętkę Gustawa Sosnowskiego z Warszawy, a odznaka ze spuścizny po Stefanie Meyerze posiadała nakrętkę Jana Walenty z Krakowa. Dodatkowo na rewersie odznaki z domu Oberursel widniała cyfra “5”. Jeśli był to kolejny numer odznaki, to musiał go nanieść najwyżej sam odznaczony. Tym bardziej, że cyfra została umieszczona na górnym ramieniu – do góry nogami. Tytułem uzupełnienia można dodać, że odznaka z aukcji DESY oferowana była z nakrętką Zjednoczonych Grawerów z Warszawy.

Odznaka z DESY jest także przyczynkiem do dyskusji nad twierdzeniem, że na najlepszych rzeczach nigdy się nie traci. Co do zasady podzielam ten pogląd. Jeśli jednak odznaka była wystawiona przez tego samego człowiek, który kupił ją w 2014 roku, to przy uwzględnieniu prowizji domu aukcyjnego za sprzedaż, musiał na niej stracić przeszło 10.000 zł., a w konsekwencji połowę zapłaconej przez siebie ceny. To już przekracza granicę dopuszczalnego błędu. Dlatego można by dodać, że na najlepszych rzeczach nigdy się nie traci, o ile kupuje się je z głową.

DESA (aukcja 163)
DESA (aukcja 163)
Niemczyk (allegro 2015)
Niemczyk (allegro 2015)
Stefan Meyer “Larissa”
Stefan Meyer “Larissa”
Published 25 September 2017

Kupecký na aukcji w Polsce

Ponoć jedna z zasad netykiety głosi, że tytuł wpisu może być zwodzący, ale nie może być mylący. Zgodnie z tą regułą pozwoliłem sobie ogłosić sensacyjną wiadomość, że na aukcji w Polsce licytowany będzie obraz Jana Kupeckiego. Kto o nim nie słyszał, wiedzieć powinien, że to czołowy przedstawiciel środkowoeuropejskiego malarstwa późno barokowego, który dodatkowo specjalizował się w portretach. Z wyjątkowym wdziękiem posługiwał się on światłem, pozostawiając zazwyczaj swoje postacie w półmroku i eksponując ich twarze. Przypomina mi w tym względzie twórczość Caravaggia. Jednym z tego przykładów może być widoczny po lewej stronie autoportret sławnego malarza.

Powód dla którego praca Kupeckiego zwróciła moją uwagę wynika z faktu, że uważany jest on za malarza Słowackiego. Jest to pogląd nieco naciągany, ponieważ w czasie kiedy Kupecký żył i tworzył, Słowacji jako państwa narodowego jeszcze nie było. To co łączy go z tym krajem, to przede wszystkim miejsce urodzenia, czyli Pezinok koło Bratysławy. Trudniejsze w interpretacji mogą być jego podpisy na obrazach Mahler aus Böhmen lub Pictor boemus. W czasach mu współczesnych mogły oznaczać raczej poczucie przynależności do miejsca pochodzenia, niż związek określonym narodem. Przy takiej interpretacji można Kupeckiego śmiało nazywać Słowakiem. Pamiętajmy jednak, że państwo narodowe to pomysł w zasadzie XIX wieczny. Skąd biedny Kupecký miał przypuszczać, że ktoś kiedyś będzie się spierał o jego poczucie przynależności narodowej.

Jak by nie było, na 245 Aukcji Dzieł Sztuki i Antyków domu aukcyjnego Rempex pojawił się pod pozycją 1138 portret Alexandra von Hohenlohe. Zaskoczyła mnie oczywista rozbieżność między tytułem pozycji, wskazującym na anonimowego śląskiego malarza, a opisem na odwrocie obrazu: “No 6. / Fu¨rst / Alexander / von / Hohenloh / Kupetzki / pinxit / Constatt 40 : 24”. Oczywiście moją uwagę zwrócił fragment wskazujący na rzekome autorsto, czyli Kupetzki pinxit. Nieco zmieniona pisownia nazwiska mnie nie dziwiła, a nawet mogła stanowić pośrednie potwierdzenie autentyczności. W języku niemieckim właśnie tak pisze się nazwisko omawianego malarza. Przypuszczałem, że nie może być aż tak kolorowo, żeby renomowany dom aukcyjny pomimo wyraźnej wskazówki przegapił autorstwo Kupeckiego i nie wyeksponował szerzej tej informacji. Szczególnie, że cena wywoławcza na poziomie 3.000 zł. i estymacja na kwotę maksymalnie dwukrotnie wyższą były by w takim wypadku jak wygrana w toto-lotka. Można jeszcze do tego dodać, że obraz stylistycznie nieco nie trzymał Kupeckiego, ale coś mi kazało sprawdzić czy przypadkiem nie mamy do czynienia z sensacyjnym odkryciem. W końcu autentyczne prace Kupeckiego pojawiają się na aukcjach raz na kilka lat, a według mojej wiedzy w Polsce nie był jeszcze notowany.

Niestety najprostsze wyszukanie w Google przyniosło brutalną odpowiedź. Książę Alexander von Hohenlohe urodził się 17 sierpnia 1794 roku w Kupferzell, a więc 54 lata po śmierci Jana Kupeckiego. Tym samym opis Rempexu wskazujący na nieznanego autora jest jak najbardziej prawidłowy. Żałując, że eksperci domu aukcyjnego nie dali mi szansy na sensacyjne odkrycie, mogę zarzucić ich opisowi tylko jedną nieścisłość. Obraz nie mógł powstać w XVIII wieku, jak zostało to dopuszczone w opisie, ponieważ sportretowany uzyskał święcenia kapłańskie w 1815 roku. Dlatego przy uwzględnieniu stylistyki należy obraz datować jednoznacznie na XIX wiek.

Published 18 September 2017

Krzysztof Jurko – vlog numizmatyczny

Od jakiegoś czasu chciałem uzupełnić stronę o nowy dział, który stanowić będzie odesłanie do ciekawych blogów lub wpisów w internecie. W końcu nie wszystko co ciekawe i wartościowe, publikowane jest tylko w książkach i artykułach. Zupełnie spontanicznie pierwszy wpis zdecydowałem się poświęcić vlogowi Krzysztofa Jurko. Przedstawia się on jako doradca inwestycyjny w zakresie zakupu numizmatów i antykwariusz współpracujący z Antykwariatem Dawida Janasa. Rzeczywiście te dwie tożsamości wyraźnie widać w jego filmikach. Opowiadając o różnych zagadnieniach dotyczących numizmatyki wskazuje na walory ekonomiczne, związane z zakupem antyków i często prezentuje obiekty z oferty zaprzyjaźnionego antykwariatu.

Dlaczego zdecydowałem się na rozpoczęcie tego cyklu właśnie od filmów Krzysztofa Jurko? Ponieważ zaciekawiła mnie krótka wymiana zdań pod jednym z jego filmów, którą prowadził z Marcinem Żmudzinem. Dotyczyła ona dopływu nowych osób do światka kolekcjonerskiego i potrzeby zmiany pokoleniowej. Jest to temat który przewija się także przez inne dyscypliny kolekcjonerskie. Niezawodnie podnoszone są głosy, że brak jest świeżej krwi i jeśli nic się nie zmieni, to kolekcjonerstwo umrze. W moim przekonaniu jest to błędne przekonanie. Doświadczenie wskazuje, że pomimo wątpliwości podnoszonych przez kolejne pokolenia, kolekcjonerów nadal nie brakuje. Najwyraźniej zbieranie odpowiada na jakąś wewnętrzną potrzebę człowieka i z tego względu jestem przekonany, że nigdy nie zaniknie. Nawet jeśli będzie się wyrażało w mniej szlachetnych niż numizmatyka formach zbierania. Myślę, że można uspokoić tych którzy są zaniepokojeni rychłym wymarciem kolekcjonerstwa. W moim przekonaniu ma ono swoją specyfikę, która polega na tym, że zbierać zaczyna się albo bardzo młodo albo w wieku dojrzałym. W pierwszym wypadku są to osoby, które zbierania ktoś zapalił. W drugim wypadku są to osoby które do zbierania dojrzały same. Przy czym do zbierania często nie dojrzewa się zbyt szybko, ponieważ wymaga ono sporo czasu, a najlepiej także stabilnych nakładów finansowych. Nie każdy może sobie na to pozwolić w młodym wieku kiedy zwyczajnie brakuje czasu i pieniędzy na takie osobliwości. W moim przekonaniu właśnie dlatego powstaje wyrwa między młodym, a dojrzałym pokolenie zbieraczy czy kolekcjonerów, która może powodować wrażenie ryzyka braku zastępowalności.

Wracając jednak do vloga – filmiki podzielone są na kilka kategorii, które przygotowane są z myślą o początkujących zbieraczach. Można tu wymienić serię poświęconą literaturze numizmatycznej, ciekawym pamiątkom historycznym, szczególnym numizmatom, czy też podstawowym poradom kolekcjonerskim. Najnowsza seria polega na omawianiu oferty ze zbliżających się aukcji. Zawartość kanału prezentuje głównie wiedzę najbardziej podstawową, ale w dobrym tego pojęcia rozumieniu. W końcu gdzieś i kiedyś trzeba ją nabyć. Sam internet nie wystarczy do nabycia wiedzy praktycznej ale nie ulega wątpliwości, że może ją uzupełnić. Dlatego polecam vlog Krzysztofa Jurko osobom zaczynającym myśleć o zbieraniu. Dla przykładu linkuję jeden z jego filmów.

Published 12 September 2017

Zaułek w Kežmarku

Na aukcji Delcampe pojawiła się ostatnio pocztówka, która zawróciła mi w głowie. Pocztówki są ciekawym źródłem historycznym, ale rzadko zdarza się, żeby były dla mnie fascynujące. Najczęściej przedstawiają ogólne widoki miejscowości, charakterystyczne budynki lub popularne miejsca. Na tej pocztówce pokazany został zaułek. Miejsce zupełnie nietypowe, z obdrapanym murem i wyłamaną bramą. Na pierwszym planie chłopak, który na pewno nie jest przypadkowy. Ubrany jest dość elegancko jak na to miejsce i czas. Jego pojawienie się na zdjęciu, które miało stać się pocztówką, musiało być wyróżnieniem. Może ktoś wpłynął na fotografa, może był to jego syn lub krewny, może chłopak oprowadzał fotografa po mieście?

Starałem się odgadnąć, gdzie znajduje się tytułowy zaułek w Kežmarku, ale niestety sam nie dałem rady. Miejsce jest dość nietypowe. Na pierwszym planie widać piętrowy mur ze sporą bramą. Nad nią być może widać herb, który jest na skanie umieszczonym w internecie na tyle nieczytelny, że nie ma możliwości jego rozpoznania. W tle widać piętrowy budynek z antresolą. Przed wojną, kiedy powstało zdjęcie, musiała to być rozpoznawalna budowla. Ponieważ nie udało mi się jej zidentyfikować, poprosiłem o pomoc mamę. Okazało się, że doskonale znała to miejsce. Był to dom rodziny Šterbák przy obecnej ulicy Nižná brána, który w późniejszym czasie został zburzony.

Jeszcze inne ciekawostki, kryją się na rewersie pocztówki. Jest to dość nietypowe i obszerne wyjaśnienie tego, jak powstała. Po pierwsze została wydana przez wydawnictwo dzieł sztuki “STELLA” w Bochni. Prowadził je Ludwik Stasiak, który był także artystą malarzem i uczeniem Jana Matejki. Być może jego wrażliwość kazała mu wybrać na temat pocztówki obraz ciekawszy niż typowe przedstawienie zamku, ratusza, czy któregoś z historycznych kościołów. Druga nietypowa dla mnie informacja to fakt, że wydana w Polsce pocztówka, przedstawiająca miejscowość w ówczesnej Czechosłowacji, drukowana była w Nancy we Francji. Dlaczego Ludwik Stasiak zdecydował się skorzystać z usług zakładu “Imprimeries Réunies”? Przypuszczalnie dlatego, że cenił jakość ich pracy. Ogromnie ciekawi mnie jak się o niej dowiedział. Czy korzystanie z tak odległej drukarni mogło się opłacać?

Ostatnia adnotacja umieszczona na pocztówce głosi: “wszelkie prawa zastrzeżone“. Jest to konsekwencja art. 3 ustawy o prawie autorskim z 29 marca 1926 roku. Zgodnie z nim odbitki fotografii i ich reprodukcje podlegały ochronie prawno-autorskiej tylko w przypadku gdy “zastrzeżenie wyraźne uwidoczniono na odbitkach“. Widać, że Ludwik Stasiak miał świadomość jakości swojej pracy i dbał o to, aby nie była powielana przez osoby nieuprawnione. Choć zastrzeżenia takie widywałem już na przedwojennych fotografiach i pocztówkach, to z pewnością umieszczanie ich nie było powszechną praktyką.

Published 7 September 2017

odznaka Państwowych Kursów Mierniczych

Napisał do mnie Pan Andrzej Woszczyk, przesyłając zdjęcie odznaki z napisem: PAŃSTWOWE KURSY MIERNICZE ● 1919 R. ● Według opisu właściciela wymiary odznaki wynoszą 24×34 mm. Ze zdjęcia wynika jeszcze, że odznaka jest wykonana w białym metalu lub posrebrzana i mocowana na słupek. Tyle widać na pierwszy rzut oka. Pytanie, czy z odznaki można wyczytać coś jeszcze? W szczególności Pana Andrzeja interesowało, komu i w jakich okolicznościach mogła być wręczana, a także czy mogła należeć do oficera 2 Dywizjonu Pomiarów Artyleryjskii z Torunia? Spróbujmy poszukać odpowiedzi na te pytania.

Tradycja wręczania żetonów i znaczków (odznak) upamiętniających ukończenie szkół, czy kursów bardzo silnie związana jest z Rosją, a więc także z zaborem rosyjskim. Myślę, że bez większego błędu można założyć, że była to właśnie tego typu pamiątka, związana z ukończeniem Państwowych Kursów Mierniczych. Wbrew temu jak dzisiaj mogli byśmy rozumieć ta nazwę, nie były to centralnie organizowane kursy państwowe, lecz nazwa poziomu w edukacji zawodowej. Tak więc nazwa państwowe kursy znaczyła tyle co np. miernicza szkoła zawodowa. Podaję przykładowo, ponieważ w różnych latach szkoły te zmieniały swoje nazwy. Były to kursy, szkoły, czy licea. Jak napisał Józef Mąsio w książce pod tytułem “Szkoły zawodowe w Polsce w latach 1918-1939: ich rozwój, organizacja i funkcje społeczne”:

Ważną pozycję w dziale szkolnictwa przemysłowego zajmowały licea budowlane, drogowe, miernicze i wodno-melioracyjne. Licea budowlane dawały przygotowanie do organizowania i prowadzenia robót budowlanych oraz do ich projektowania. Absolwenci mieli perspektywy pracy w biurach architektonicznych i budowlanych, w zakładach przemysłu budowlanego oraz w państwowej i samorządowej służbie technicznej.

Spis nauczycieli z 1924 roku pod redakcją Zygmunta Zagórowskiego wskazuje, że w 1924 roku funkcjonowały w Polsce tylko cztery szkoły zawodowe, kształcące mierniczych. Były to Państwowa Szkoła Miernicza i Drogowa w Kowlu (powstała dopiero w 1921 roku), Państwowa Szkoła Przemysłowa we Lwowie (w ramach której od 1912 roku funkcjonował wydział o nazwie Szkoła Miernicza), Państwowa Szkoła Miernicza w Łomży (otworzona w 1919 roku) oraz Państwowa Szkoła Miernicza w Warszawie (otworzona w 1916 roku). Lista jest na tyle krótka, że daje satysfakcjonujący punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Niestety nie można zapominać, że jest to lista z 1924 roku, a informacji o odznace szukać należy w okolicach 1919 roku.

Z pomocą przychodzi “Sprawozdanie z działalności Głównego Urzędu Ziemskiego” wydane w Warszawie w 1923 roku. Dowiadujemy się z niego, że wiosną 1919 roku Główna Komisja Ziemska złożyła wniosek o powołanie trzech szkół mierniczych w Łomży, Kielcach i Lublinie. O tym, że szkoła Łomżyńska powstała w 1919 roku wiemy z pewnością z przywołanego wcześniej spisu nauczycieli. Potwierdza to także omawiane sprawozdanie. Szkół w Kielcach i Lublinie ostatecznie nie utworzono.

Co ciekawe, wszystkie wymienione dotychczas szkoły położone były na terenie dawnego zaboru rosyjskiego. Być może w pozostałych zaborach wykształcenie tego rodzaju zastrzeżone były dla szkół wyższych. Natomiast te powstałe po odzyskaniu niepodległości (Łomża i Kowel), utworzone zostały z inicjatywy Głównej Komisji Ziemskiej, związanej z terenami kongresówki.

Podpowiedzi, którą z czterech szkół typować należy na emitenta odznaki tylko częściowo można szukać w dacie na niej umieszczonej. Z pewnością nie była to szkoła w Kowlu, utworzona w 1921 roku. Szkoła w Łomży została utworzona w 1919 roku, więc data mogła by oznaczać powstanie szkoły. Państwowa Szkoła Miernicza w Warszawie zainaugurowała swoją działalność w dniu 1 listopada 1917 roku, pod nazwą Kursów Mierniczych. Przy trzyletnim programie nauczenia, pierwszy rocznik opuścił szkołę w 1919 roku, co może być wytłumaczeniem daty na odznace. (Gdzie indziej znalazłem informację, że kurs był dwuletni lecz przedłużony ze względu na wojnę.) Podobnego uzasadnienia nie można także wykluczyć przy szkole Lwowskiej. Skoro rozpoczęła nauczanie mierniczych w 1912 roku, to zapewne któryś z roczników kończył naukę w 1919 roku. Pomimo tego, że data na odznace może oznaczać zarówno datę otworzenia szkoły, jak też datę ukończenia kursu, za bardziej prawdopodobne uważam, że odnosi się ona do tej pierwszej. W przeciwnym wypadku konieczne było by tworzenie odrębnej matrycy dla każdego kolejnego kursu. Wydaje się, że w takim wypadku na odznace znalazło by się także odniesienie do numeru kursu lub oznaczenie: “kurs 1919 r.”.

Andrzej Środek w książce pod tytułem “Historia Nauki Polskiej – Wiek XX”, Tom II Nauki Ścisłe wskazuje, że Państwową Szkołę Mierniczą w Łomży założono dokładnie w dniu 4 listopada 1919 roku, a zamknięto dziesięć lat później. W jej miejsce w dniu 16 maja 1928 roku miał powstać Wydział Mierniczy przy Państwowej Szkole Technicznej we Wilnie. Przypuszczam, że nie jest to informacja ścisła, ponieważ Zarządzenie Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w sprawie zmiany nazwy Państwowej Szkoły Mierniczej i Przemysłowo-Leśnej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łomży pochodzi dopiero z 16 kwietnia 1934 roku i było wydane właśnie w związku z likwidacją wydziału mierniczego. (Wcześniej w 1923 roku szkoła zmieniła nazwę na Państwowa Szkoła Miernicza i Leśna w Łomży.) Tym samym można wątpić także w informację Andrzeja Środka o tym, że łomżyńską szkołę mierniczą ukończyło 120 osób. Przez cały czas siedzibą szkoły był Dom Ludowy, widoczny na zdjęciu obok.

W kontekście omawianego wpisu nie można zignorować także podanej przez Andrzeja Środka informacji o utworzeniu wiosną 1919 roku trzech kursów dla pomocniczych mierniczych w Warszawie, Kielcach i Siedlcach. Ich celem było zwiększenie kadry pracowników mierniczych w urzędach ziemskich. O tym, że kursy te faktycznie się odbyły przypomina biogram jednego z ich uczestników, umieszczony w XXXV tomie Wojskowego Przeglądu Historycznego. Choć mówi on o ukończeniu Państwowych Kursów Mierniczych w Kielcach, należy to uznać za pewne uproszczenie, które raczej nie powinno mieć miejsca na odznace współczesnej czasom kursu. Dlatego też za najbardziej prawdopodobne uważam, że prezentowana odznaka była przeznaczona dla absolwentów Państwowej Szkoły Mierniczej w Łomży.

Drugie pytanie dotyczyło tego, czy oznaka mogła być nadana oficerowi 2 Dywizjonu Pomiarów Artylerii. Pytanie to związane jest ze źródłem pochodzenia odznaki. Odpowiedź na nie jest w moim przekonaniu jeszcze prostsza, niż odpowiedź na pierwsze pytanie. W końcu odznaka mogła należeć do kogokolwiek, kto ukończył kurs. Osoba taka, mogła później zostać oficerem w 2 DPA. Z równym powodzeniem mógł to być podoficer tego oddziału lub oficer czy podoficer dowolnego innego pułku. W moim przekonaniu nie należy wiązać pomiarów geodezyjnych i artyleryjskich aż tak ściśle. Oczywiście wykształcenie techniczne mogło być dobrym wskazaniem do służby w artylerii, ale niekoniecznie w pomiarach artyleryjskich. Ponieważ odznaka nie jest numerowana obawiam się, że nazwiska jej właściciela nie uda nam się tak łatwo poznać.

Jeśli ktoś z Państwa ma podobne zagadki lub pytania jak Pan Andrzej Woszczyk, proszę śmiało pisać w komentarza lub przez formularz kontaktowy w zakładce o stronie.

Published 3 September 2017

Pierwsze pieczęcie ludowego wymiaru sprawiedliwości

Do napisania tego artykułu zainspirował mnie zestaw dokumentów po sędzim Władysławie Świąteckim, który udało mi się kupić w tym roku na Jarmarku Dominikańskim. Był on absolwentem wydziału prawno-ekonomicznego Uniwersytetu Poznańskiego, oficerem rezerwy i przedwojennym sędzią. Zestaw dokumentów zawiera szereg nominacji z kolejnych lat jego kariery. Z czasu wojny nie zachowały się po nim żadne dokumenty. Być może tak jak wielu innych pracowników wymiaru sprawiedliwości z terenu Generalnej Guberni, nie przerwał swojej kariery na czas wojny. Po wojnie było to bardzo niewygodne, więc dokumenty zniknęły. Mogło to być istotne także dlatego, że sędzia Świątecki zaangażował się w tworzenie ludowego wymiaru sprawiedliwości. W spuściźnie po nim znaleźć można kilka dokumentów, powierzających mu tworzenie kolejnych sądów. Być może jego kariera jeszcze by się rozwinęła, gdyby nie wczesna śmierć w 1948 roku. Wróćmy jednak do meritum wpisu. Jak już wspomniałem, omawiany zestaw zawiera kilka ciekawych i wczesnych dokumentów z okresu powojennego. W tym miejscu chcę się skupić tylko na pieczęciach, które na nich odbito.

Pierwsza z nich pochodzi z dokumentu wystawionego w dniu 24 stycznia 1945 przez naczelnego sekretarza Sądu Okręgowego w Łodzi. Dokument informuje o zarządzeniu Ministra Sprawiedliwości, powołującym sędziego Świąteckiego do czynności związanych z organizacją tego sądu. Był to zupełnie początkowy okres funkcjonowania nowej administracji w tym mieście. Wojska Radzieckie wkroczyły do Łodzi zaledwie pięć dni wcześniej. Jeśli nie był to pierwszy dzień funkcjonowania sądu, to na pewno jeden z pierwszych.

Przyglądając się temu dokumentowi zauważyłem wczesną datę i bez powodzenia próbowałem odczytać niewyraźny napis na obrzeżu pieczęci. Dopiero przy drugim podejściu zdałem sobie sprawę z tego, że widoczny w centralnym punkcie orzeł nijak nie mógł być wykonany dla pieczęci z 1945 roku. Orły tego typu początkowo widoczne były na pieczęciach Rady Regencyjnej, a po 1918 roku także na pieczęciach administracji państwowej. W tym także Ministerstwa Sprawiedliwości i sądów. W tych ostatnich przynajmniej do 1921 roku. Moją uwagę zwróciła także różnica między jakością odbicia orła i napisu wokół niego. Uświadomiłem sobie, że kiepskie odbicie tekstu nie jest konsekwencją złego wytłoczenia napisu na dokumencie, ale jego celowego usunięcia z pieczęci. Dlaczego tak się stało? W moim przekonaniu kilka dni, które minęły od zajęcia miasta nie wystarczyły na wykonanie pieczęci. Mentalność sowiecka wymagała jednak autorytetu bumagi z pieczątką. Nieważne, że nie było widać na niej napisu lub wcale go nie było. Ważne, że była pieczątka! Najprawdopodobniej ktoś znalazł starą pieczęć z początków II Rzeczpospolitej i usunął z niej napis. Otrzymał w ten sposób pieczęć, która doskonale nadawała się do przystawienia na dowolnym dokumencie.

Kolejny dokument ze spuścizny po Władysławie Świąteckim pochodzi z 17 maja 1945 roku. W całości napisany jest po rosyjsku pomimo tego, że wystawiono go w imieniu Ministra Sprawiedliwości. Napis na pieczęci brzmi: + MINISTERSTWO SPRAWIEDLIWOŚCI + RZECZPOSPOLITA POLSKA. W tym czasie, przynajmniej z nazwy, nie była jeszcze ludowa. W centralnym punkcie pieczęci znajduje się orzeł państwowy bez korony. Jego wizerunek zbliżony jest do tego, który ustanowiony został jeszcze przed wojną, według projektu Zygmunta Kamińskiego. Porównałem wizerunek orła z omawianej pieczęci z przedwojennymi odciskami pieczęci urzędowych i sądowych. Zasadnicza różnica widoczna jest w rysunku ramion orła. W pieczęciach powojennych podstawa ramion styka się z osią korpusu pod kątem prostym. W pieczęciach przedwojennych ramiona odchodzą od korpusu ku górze. Kolejna charakterystyczna różnica to brak dodatkowego okręgu otaczającego orła i jednocześnie oddzielającego go od napisu. Przedwojenne pieczęci były też większe i wykonane w metalu, a nie na gumie. Mogłem więc ze spokojem przyjąć, że druga pieczęć nie stanowi kolejnej przeróbki z przedwojennych zasobów.

Następne dwa dokumenty pochodzą odpowiednio z 14 i 15 lipca 1945 roku. Oba zostały wystawione w zastępstwie Prezesa Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu przez sędziego Antoniego Olbromskiego. Postać bardzo ciekawą. Przed wojną był sędzią i Naczelnikiem Związku Harcerstwa Polskiego w latach 1931-1936. Według opisu z Wikipedii zasłynął kierowaniem ZHP ze szczególna dbałością o niezależność polityczną. Najwyraźniej po wojnie idea niezależności politycznej w nim zaginęła. Porównanie obu pieczęci wykazało, że orzeł na nich został wykonany z tej samej sztancy. Porównałem szczegóły pod lupą oraz nałożyłem na siebie oba dokumenty pod światło. (Oczywista różnica widoczna jest tylko w kroju liter i znakach oddzielających.) Być może obie pieczęci były wykonane jeszcze w Mennicy Polskiej, ponieważ została ona zniszczona dopiero 12 września 1944 roku. Bardzo podobny orzeł, choć mniejszy został umieszczony w nagłówku pisma jako godło rzeczpospolitej. Oznacza to, że jeszcze 1944 roku ktoś dokonał adaptacji orła państwowego do nowej rzeczywistości. Podobieństwo z przedwojennym orłem państwowym wskazuje, że mógł tego dokonać sam Zygmunt Kamiński.

Byłem bardzo zaskoczony, kiedy niemal identycznego orła zauważyłem na świadectwie ukończenia sześciomiesięcznego kursu przygotowującego do pracy w administracji publicznej, które zostało wystawione w dniu 20 kwietnia 1944 roku w Tel-Avivie. Przy szczegółowym porównaniu odbitek orła z dokumentów ludowego wymiaru sprawiedliwości i orła z dokumentu Ministerstwo Obrony Narodowej rządu emigracyjnego byłem zaskoczony tym, jak bardzo są podobne. Powiem więcej, w moim przekonaniu różnice wynikają wyłącznie z jakości odbitki na papierze, a orły na wszystkich trzech pieczęciach były wykonane z tej samej sztancy. Drugą oczywistą różnicą był brak korony na pieczęciach ludowych. Nieco mnie to zastanowiło, ponieważ w wymiarze sprawiedliwości nie od razu zrezygnowano z łańcuchów sądowych z orłem w koronie.

Raz jeszcze przyjrzałem się ludowym pieczęciom pod lupą i zauważyłem, że widoczne na nich orły pierwotnie posiadały korony. Odcięto je najprawdopodobniej już po wytłoczeniu gumy na pieczątki. Wskazują na to różne ślady odcięcia. Widać to wyraźnie na obu odciskach, jeśli wyostrzy się szczegóły. W tym miejscu pojawił się kolejny szereg pytań, na które na razie nie znajduję odpowiedzi. Czy rzeczywiście wykorzystywano tą samą sztancę do wytłoczenia gum dla pieczęci kursu w Tel-Avivie i Ministerstwa Sprawiedliwości? Jeśli tak, to jak matryca dostała się do Warszawy? Jeśli nie jest to dokładnie ta sama matryca, to z pewnością autor jednej kopiował drugą. Jak i gdzie zdobył wzór? Czy był to Zygmunt Kamiński, czy może ktoś inny? Wreszcie bardzo mnie ciekawi, czy koronę ucięto zaraz po wytłoczeniu gumy na pieczęci, czy dopiero po jakimś czasie ich użytkowania?

Search for:

Najnowsze wpisy

  • Z twarzy podobny zupełnie do nikogo
  • W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz
  • Medal Towarzystwa Jabłonowskiego
  • Kartofel wrócił
  • Wszystko jest iluzją

Najnowsze komentarze

  • Lucyna on Wszystko jest iluzją
  • Sławek on Wszystko jest iluzją
  • Kartofel wrócił – skelnik.pl on Gorący kartofel za 160.000 PLN
  • Kartofel wrócił – skelnik.pl on Jak stracić 10.000 euro przez nieuwagę?
  • Na naszej Aukcji X – Falerystyka | on Odznaka pamiątkowa Szkoły Podchorążych Piechoty

Archiwum wpisów

  • June 2024 (1)
  • February 2024 (2)
  • August 2023 (1)
  • July 2023 (1)
  • June 2023 (1)
  • January 2023 (1)
  • September 2022 (2)
  • August 2022 (4)
  • July 2022 (3)
  • June 2022 (1)
  • February 2022 (2)
  • January 2022 (4)
  • December 2021 (3)
  • November 2021 (1)
  • April 2021 (3)
  • February 2021 (1)
  • January 2021 (3)
  • September 2020 (1)
  • June 2020 (4)
  • May 2020 (5)
  • April 2020 (6)
  • March 2020 (4)
  • February 2020 (1)
  • January 2020 (3)
  • December 2019 (1)
  • November 2019 (1)
  • October 2019 (3)
  • September 2019 (4)
  • August 2019 (1)
  • July 2019 (2)
  • May 2019 (4)
  • April 2019 (3)
  • March 2019 (2)
  • February 2019 (2)
  • December 2018 (2)
  • July 2018 (3)
  • June 2018 (3)
  • May 2018 (4)
  • April 2018 (6)
  • March 2018 (5)
  • February 2018 (5)
  • January 2018 (5)
  • December 2017 (4)
  • November 2017 (5)
  • October 2017 (6)
  • September 2017 (6)
  • August 2017 (4)
  • July 2017 (3)
  • June 2017 (9)
  • May 2017 (1)
  • April 2017 (1)
  • January 2017 (4)
  • December 2016 (6)
  • November 2016 (4)
  • October 2016 (1)
  • September 2016 (2)
  • August 2016 (1)
  • July 2016 (7)
  • May 2016 (6)
  • April 2016 (7)
  • March 2016 (12)
Copyright © 2025 Julian M. Skelnik. All rights reserved.