Na dzisiejszej 3 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka oferowany był doskonały wybór monet i banknotów, ale także trochę ciekawych medali i innych pamiątek. Wśród nich moją uwagę zwrócił żeton do gry projektu Jana Filipa Holzhaeussera. Choć tego typu żetony nie są tematem szczególnie poszukiwanym przez numizmatyków, ten egzemplarz cechuje się pięknym stanem zachowania i wyraźnym, centrycznym biciem. To już są cechy bardzo poszukiwane przez numizmatyków i osoby w numizmatykę inwestujące. Dlatego zastanawiało mnie za ile ten przedmiot zostanie sprzedany. Tym bardziej, że w opisie aukcji podano archiwalne notowania dokładnie tego samego egzemplarza z 32 i 41 aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Pierwsza z nich odbyła się w dniu 11 czerwca 2005 roku i żeton oferowany w cenie 800 zł. nie znalazł swojego nabywcy. Następnie w dniu 14 listopada 2009 roku, licytowany był pod pozycją 981 i został sprzedany za 1.050 zł, czyli o jedno postąpienie ponad cenę wywoławczą. Wreszcie na wczorajszej aukcji GNDM został sprzedany za kwotę 2.025 zł., przy cenie wywoławczej 800 zł. Czyli przebicie było znaczne.
Gdyby przyjąć, że ceny uzyskane na wymienionych aukcjach odzwierciedlają prawdę o rynkowej wartości tego przedmiotu na dany moment, co przecież nie jest do końca prawdą, ale doskonale ułatwi nam analizę, to można postawić następujące tezy. W okresie od 2005 do 2009 roku wartość medalu wzrosła co najmniej o 31% czyli 250 zł. w liczbach bezwzględnych. W tym czasie inflacja zabrała łącznie 8% wartości pieniądza. Tak więc po potrąceniu inflacji, roczny wzrost wartości żetonu wyniósł nie mniej jak 5,75%. Od 2009 do 2017 roku wartość medalu wzrosła o 92,85%, czyli 975 zł. w liczbach bezwzględnych. Inflacja zabrała 20%, a po jej potrąceniu roczny wzrost wartości żetonu wyniósł dokładnie 9,1%. W całym badanym okresie od 2005 do 2017 roku wartość żetonu wzrosła o 225%, już po uwzględnieniu 28% spadku wartości pieniądza, wynikającego z inflacji. To już 18,75% rocznie. Niezależnie od tego czy skupić się na krótszym, czy na dłuższym okresie, wynik jest godny uwagi. Można więc powiedzieć, że pogląd o zasadności inwestowania w numizmatykę znajduje uzasadnienie. Przynajmniej w przypadku tego żeton.
Przykład tego żetonu jest istotny także z innego powodu. Poza wzrostem wartości ekonomicznej, jest on zwyczajnie ciekawy historycznie. W krótkiej biografii Jana Filipa Holzhaeussera autorstwa Adama Więcka, podaje on pod pozycjami 75 i 76 dwa srebrne żetony do gry o identyczny rewersie z napisem jetton au jeu. W moim przekonaniu mogą one być wynikiem jednego zamówienia na które składały się dwa rodzaje żetonów. Tak jak w warcabach mamy białe i czarne piony, tak tutaj mamy żetony z inicjałem i żetony z herbem. Wybicie dwóch awersów na jednym krążku może sugerować, że było to bicie mające na celu wypróbowanie matrycy. Tym bardziej, że krążek wykonany jest z innego metalu i wskazuje na dużą precyzję bicia. Ta hipoteza podważyła by także atrybucję Emeryka Hutten-Czapskiego, że żeton z herbem nałęcz zamówiony był przez Jacka Małachowskiego. W takim wypadku oba żetony musiały by powstać na zamówienie Adama Rzewuskiego.
Na marginesie można zwrócić uwagę na jeszcze jedną ciekawostkę związaną z tym żetonem. Na pierwszej aukcji WCN jego stan zachowania określony był na I-. Na drugiej aukcji WCN było to już I Uncirculated. Wreszcie na aukcji GNDM żeton był już w stanie I Mint State. Oczywiście można wątpić żeby medal wraz z upływem czasu poprawiał swoją jakość. To raczej domy aukcyjne zaniżają standardy, pragnąć oferować nam coraz więcej pięknych i idealnie zachowanych obiektów.
Ten weekend obfituje w ciekawe aukcje z polskimi pamiątkami. Jedną z nich jest licytacja jaka miała dziś miejsce w niemieckim domu aukcyjnym Hermann Historica München. Na 75. aukcji oferowane było “Muzeum polskich walk o niepodległość – kolekcja Zygmunta Stankiewicza“. Pochodził on z Białegostoku i był uczestnikiem kampanii wrześniowej, a następnie II Wojny Światowej. internowany w Szwajcarii, po zakończeniu wojny ożenił się z córką zamożnego finansisty i osiadł w pałacu w miejscowości Muri koło Berna. Oznacza to, że należał do szczęśliwego grona ludzi którzy nie tylko mają pasję, ale mają także czas i środki finansowe, żeby ją realizować. W konsekwencji Zygmunt Stankiewicz w piwnicach pałacowej oranżerii założył prywatne muzeum historii Polski. Na pierwszy rzut oka lokalizacja może zastanawiać i z pewnością nie będzie się jawić jako szczególnie prestiżowa. Spotkałem się już z podobnym wykorzystaniem elementów przestrzeni dawnych siedzib rodowych na terenie Francji. Urządzenie w oranżerii czy innych budynkach przynależnych do rezydencji prywatnego muzeum pozwala na udostępnienie ogrodów, czy rodzinnych pamiątek, bez konieczności zapraszania szerokiej publiczności do prywatnych przestrzeni pałacu. W przeciwieństwie do polskich warunków, na zachodzie wciąż może on stanowić przestrzeń domową.
Moim pierwszym odruchem po otrzymaniu ulotki informującej o aukcji, było wypełnienie formularza zamówienia katalogu aukcyjnego. Wstrzymałem się jednak z jego wysłaniem uznając, że warto najpierw zobaczyć elektroniczną wersję katalogu, zawierającą zdjęcia i opis tego za co miał bym zapłacić 40€ + przesyłka. Kiedy dom aukcyjny ujawnił katalog moje rozczarowanie było wielkie, a decyzja o wstrzymaniu się z zakupem okazała się słuszna. Oferta aukcyjna obejmowała około 20-30% z tego co zostało zgromadzone przez Zygmunta Stankiewicza. Powstaje więc pytanie, co stało się z pozostałymi pamiątkami? Postaram się poszukać na nie odpowiedzi w dalszej części wpisu, ponieważ główna część rozczarowania dotyczyła jakości oferowanych przedmiotów. Oczywiście znalazły się wśród nich rzeczy wybitne, jak choćby trzy kirysy husarskie z XVII wieku w pięknych stanach zachowania. Moją szczególną uwagę zwróciły trzy rzeczy. Pierwszą z nich był portret Jana III Sobieskiego namalowany na dębowej desce. Drugą był ryngraf oficerski, złocony ogniowo i datowany na około 1700 rok. Trzecią był pałasz oficerski marynarki wojennej z okresu międzywojennego. Wszystkie trzy są pamiątkami pięknymi i rzadkimi a życie potwierdziło, że także kosztownymi. Wyniki poszły w dziesiątki tysięcy złotych. Rekord należał jednak do pozycji 4861 pod którą krył się kompletny kirys husarski z szyszakiem. Nowemu właścicielowi przyszło za niego zapłacić około 175 tys. złotych.
Pamiętajmy jednak, że nie wszystko złoto co się świeci. Zasada ta jest szczególnie ważna w kolekcjonerstwie. Dlatego chciał bym napisać dwa słowa o przedmiocie który mnie zauroczył, pomimo wartości nieporównanie niższej niż w przypadku wymienionych wcześniej obiektów. Jest nim kordzik marynarki wojennej wykonany na prywatne zamówienie w pracownik Gabriela Borowskiego w Warszawie. Przypominała o tym sympatyczna kotwica wytrawiona na głowni. To co jednak najmilsze w tej pamiątce, to krzyż harcerski posadowiony w rękojeści kordzika. Widywałem już różne próby upiększania broni białej odznakami i w moim przekonaniu nie jest to łatwa sztuka, a przekroczyć granicę kiczu jest bardzo łatwo. W tym wypadku odznaka została umiejscowiona z dużym smakiem i doskonale komponuje się w całym projekcie kordzika. Stanowi także piękny smaczek historyczny, który został doceniony przez licytujących. Jest to bardzo pocieszające. Pomimo wyraźnych śladów korozji na głowni i wygięcia jednego z ramion jelca, kordzik został sprzedany za blisko 11 tys. złotych. Jest to cena, która zdecydowanie przewyższa średnie ceny kordzików marynarki wojennej z pracowni Gabriela Borowskiego.
Wracając jednak do tytułu wpisu i samych pamiątek po Zygmuncie Stankiewiczu. Byłem nimi rozczarowany, ponieważ znacznie ponad połowa oferowanego na aukcji materiału była mierna lub kiepska. Znalazło się też sporo falsyfikatów broni białej, które sprzedane zostały za niemałe kwoty i jak przypuszczam niedługo zasilą rodzimy rynek kolekcjonerski. Osobliwy rekord stanowi cena przeszło 16 tys. złotych za kopię klucza szambelańskiego z pogonią, której zdjęcie widać po lewej stronie. W tym wypadku spodziewam się, że będzie ona oferowana któremuś z muzeów w Litwie lub Białorusi. Pamiątka tym cenniejsza, że herb Litwy nie został tradycyjnie uzupełniony herbem korony. Ciekaw jestem tylko czy będzie oferowany z zaznaczeniem, że to falsyfikat. Oczywiście potrafię sobie tłumaczyć, że Zygmunt Stankiewicz kupował do swojego przydomowego muzeum falsyfikaty, ponieważ dla Szwajcarskich gości miały one taki sam walor ekspozycyjny jak oryginały z tą jednak różnicą, że były tańsze. Obawiam się jednak, że sympatyczny Pan zadowalany był kolejnymi eksponatami za które uiszczał we frankach ceny odpowiadające oryginałom.
Widziałem ostatnio ciekawy zestaw pamiątek po żołnierzu 12 Kompanii Geograficznej II Korpusu Polskiego, w skład którego wchodziła odznaka pamiątkowa wraz z legitymacją. Pomyślałem, że jest to dobry pretekst żeby przyjrzeć się tej odznace bliżej i uczynić ją tematem kolejnego wpisu. Odznaka ta została ustanowiona rozkazem Dowództwa II Korpusu Polskiego nr 96 pkt 557 z dnia 27 sierpnia 1946 roku. Tak więc podobnie do wielu innych odznak polskich sił zbrojnych na zachodzie, ustanowiona została już po zakończeniu II Wojny Światowej. Ta praktyka wydaje się jakoś zrozumiała, jeśli będziemy pamiętać, że są to odznaki pamiątkowe, a nie bojowe. Wojna się zakończyła, czas było wrócić do domu, ale nie należało zapominać ważnym w życiu każdego żołnierza epizodzie, jakim była walka w szeregach konkretnego oddziału. W konsekwencji w motywach podano, że odznakę ustanowiono “dla upamiętnienia wspólnej służby i przeżyć poprzez Irak, Palestynę, Egipt i kampanię Włoską oraz dla upamiętnienia przynależności żołnierskiej do tej Kompanii Geograficznej jako oddziału ewidencyjnego wszystkich jednostek Służby Geograficznej 2 Korpusu (dawniej Armii Polskiej na Wschodzie)“.
Mniej więcej miesiąc po ustanowieniu odznaki kompania została zaokrętowana w Neapolu na statek i popłynęła w drogę do Glasgow we Wielkiej Brytanii. Jest to informacja o tyle istotna, że odznaka została wykonana we Włoszech. Jej producentem był zakład Castelli e Gerosa S.A. z Mediolanu.Odpowiednia informacja została umieszczona na nakrętce odznaki. Jakość wykonania wskazuje, że nie była to firma prezentująca najwyższe umiejętności. Odznaka jest jednoczęściowa, relatywnie gruba i mało precyzyjnie wykonana. Jeśli porównać ją z
Legitymacje do odznak zaprojektowane zostały i wydrukowane bezpośrednio przez 12 Kompanię Geograficzną. Podobnie jak w przypadku odznak przypuszczam, że zostały wykonane we wrześniu 1946 roku we Włoszech. W tym czasie kompania dysponowała odpowiednim sprzętem drukarskim i bez wątpienia zaprzątnięta była kwestią wydania odznak. Legitymacja odznaki podzielona jest na dwie części. Okładka zawiera treści ściśle symboliczne. Na pierwszej stronie widać odwzorowanie odznaki oraz symbol II Korpusu Polskiego i 8. Armii. Całość przepasana jest polskimi barwami narodowymi i opatrzona nazwą jednostki. Poza nimi w dolnej części znajduje się odniesienie do szlaku bojowego: IRAK-PALESTYNA-EGIPT 1943 oraz ITALIA 1944-1946. Ostatnia strona okładki prezentuje oznakę kołnierzową 12 Kompanii Geograficznej.
Wewnętrzna strona legitymacji podzielona została na dwie części. Lewa stanowi generalną informację o odznace wraz z wyciągiem ze statutu. Prawa strona stanowi informację o odznaczonym i przy pewnej próbie statystycznej pozwalają wyciągnąć ciekawe informacje o samej odznace. Pierwsza z nich jest taka, że odznaka dzieliła się na pamiątkową i honorową. Dla każdej z nich zachowana była odrębna numeracja więc można przyjąć, że były to dwie różne odznaki o tożsamym wyglądzie. Ewentualnie, ze względu na wyraźnie położony akcent w formalnym rozkazie o ustanowieniu odznaki, który mówi o “odznace pamiątkowej“; można starać się przyjąć formułę, że druga z odznak też była pamiątkowa, lecz nadawana honorowo. W moim przekonaniu niewiele to zmienia, a próba jednoznacznego rozstrzygania tej kwestii stanowi dzielenie włosa na czworo. Na marginesie można tylko dodać, że nie było żadnej różnicy między odznakami wręczanymi oficerom, podoficerom i szeregowym. Różnice te nie występowały ani w nazewnictwie, ani w wyglądzie odznak i legitymacji. W ramach odznaki pamiątkowej zachowano też ciągłość numeracji.
Wszystkie odznaki, zarówno honorowe jak i pamiątkowe formalnie nadane były tylko raz, na podstawie rozkazu dowódcy 12 Kompanii Geograficznej nr 241 z dnia 22 października 1946 roku. Oznacza to, że nadanie odznak wyprodukowanych we Włoszech nastąpiło już w Glasgow na terenie Wielkiej Brytanii. Jest to o tyle zaskakujące, że porównując pismo ręczne na zachowanych egzemplarzach legitymacji można bez wątpienia stwierdzić, że były one wypisywane przez co najmniej trzy osoby. Przy czym jeden charakter pisma pojawia się na zdecydowanej większości legitymacji. Znane mi odstępstwa to po pierwsze legitymacja przedstawiona po lewej stronie. Jest ona wystawiona na tego samego żołnierza co legitymacja prezentowana przy poprzednim akapicie. Z tą jednak różnicą, że widnieje na niej inny numer nadania. Na pierwszej legitymacji jest to numer 116, a na drugiej 250. Druga istotna różnica to pieczątka Szefostwa Służby Geograficznej w dowództwie II Korpusu Polskiego obok podpisu majora Piesowicza. Jest to jedyna znana mi legitymacja, która posiada taką pieczątkę. Dokumenty pochodzą bezpośrednio ze spuścizny po zmarłym żołnierzu i ich autentyczność jest niekwestionowana. Dlatego wytłumaczenia zagadki podwójnej legitymacji należy szukać właśnie we wspomnianej pieczątce i odmiennym kroju pisma ręcznego. W moim przekonaniu druga z opisywanych legitymacji została wydana w późniejszym czasie, kiedy 12 Kompania Geograficzna została już rozformowana. Prawdopodobnie miał to być duplikat pierwotnego egzemplarza.
Wreszcie druga odmienność w czcionce pisanej ręcznie występuje na znanym mi egzemplarzu legitymacji odznaki honorowej. Jej skan widoczny jest po lewej stronie. Można sobie wytłumaczyć, że do wypisania legitymacji dla osób odznaczonych honorowo przeznaczono inną osobę. Kolejna różnica widoczna na legitymacji odznaki honorowej, to przydział podany pod nazwiskiem odznaczonego. W prezentowanym wypadku to szef oddziału operacyjnego dowództwa II Korpusu Polskiego. W tym kontekście warto się zastanowić nad ciągiem cyfr widocznym pod nazwiskami na legitymacjach osób odznaczonych odznakami pamiątkowymi. Pierwsze cztery cyfry to data urodzenia osoby odznaczonej. Po nich następuje ukośnik i ciąg dwóch lub trzech cyfr (być może także jednej), których znaczenia nie udało mi się ustalić. Później kolejny ukośnik i rzymska cyfra trzy lub arabska liczba sto jedenaście. Niepewność co do tej ostatniej kwestii wynika ze sposobu pisania cyfry 1 za pomocą prostej kreski. Można jedynie przypuszczać, że był to numer ewidencyjny osoby odznaczonej, który ujęty był w ramach dokumentacji 12 Kompanii Geograficznej.
Jak oszacować całkowitą liczbę nadań odznaki? Łączny etat 12 Kompanii Geograficznej wynosił ok. 150 osób. To wskazuje na pułap minimalnej liczby nadań. Najwyższy numer odznaki jak widziałem na legitymacji, to właśnie wspomniane 250 na opisywanym wyżej egzemplarzu. W katalogu Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie 1939-1947 B. Wojciechowskiego i Z. Sawickiego opublikowana jest legitymacja z numerem 327. Na podstawie widocznych w katalogu zdjęć nie ma podstaw do kwestionowania jej autentyczności. Przy uwzględnieniu rotacji jaka musiała mieć miejsce w jednostce, kursów organizowanych przez jednostkę oraz nadań honorowych można przyjąć, że ogólna liczba nadań oscylowała wokół 350. W tym kontekście należy zwrócić uwagę, że częściej pojawiają się w obrocie legitymacje niż same odznaki. W omawianym wyżej przypadku na jedną odznakę przypadły dwie legitymacje. Powstaje więc pytanie ile takich przypadków podwójnego nadania miało miejsce. Wreszcie nie jest pewne czy liczba wykonanych egzemplarzy odpowiadała liczbie nadanych odznak. Populacja odznak pojawiających się na rynku kolekcjonerskim może sugerować, że wykonano ich zdecydowanie mniej niż 350 sztuk.
Zainteresował mnie ostatnio medal zakładu urszulanek w Poznaniu za pilność i wychowanie, który we wrześniu wystawił w swojej ofercie sklep
Szczęśliwie okazało się, że informacja o omawianym medalu pojawiła się w “Berliner Blätter für Münz-, Siegel- und Wappenkunde“, w tomie drugim, wydanym w Berlinie w 1865 roku. Zaprezentowano go w kategorii nowe medaliony (neueste schaumünzen) pod pozycją 130. Informacja ta wskazuje, że najprawdopodobniej medal został wybity po raz pierwszy w 1865 roku. Nic nie wskazuje aby medal zakończono nadawać wcześniej niż nastąpiło przeniesienie zakładu do Krakowa. Tym bardziej, że przez cały okres jego działalności, dyrektorowała mu matka Bernarda Morawska. Była ona osobą o silnym charakterze i można przypuszczać, że nie zrezygnowała by z pomysłu nadawania medalu bez wyraźnej potrzeby. Dlatego można przyjąć założenie, że medal nadawany był przez dziesięć lat. Niestety, nawet gdyby przyjąć tą hipotezę za pewnik, nie można z całą pewnością powiedzieć, że wybito dokładnie dziesięć medali. Przede wszystkim dlatego, że pierwotne zamówienie mogło opiewać na większą ilość egzemplarzy. Nie wiadomo także, czy medal udzielany był co roku, czy też nieregularnie. Wreszcie nie wiadomo czy medal mogła otrzymać tylko jedna uczennica w danym roku, czy kilka z nich. Można jedynie przypuszczać, że ze względu na skromną sytuację finansową zakładu i wykonanie medalu w srebrze, jego nakład był niewielki.
Jednym z tematów, które mnie interesują są odznaki, oznaki i znaczki pamiątkowe związane z wymiarem sprawiedliwości. Swego czasu natrafiłem na allegro.pl na odznakę Związku Zawodowego Pracowników Prokuratury i Sądownictwa. Ponieważ nazwa jest długa, nie mogło mnie dziwić, że na odznace był tylko skrót ZZP PiS. Szybkie wyszukiwanie w Google ujawniło przede mną jeszcze kilka odznak z tym skrótem. Trochę mnie dziwiło, że pracownicy prokuratury i sądownictwa wybrali dla swojego związku symbolikę kłosa, młota i pióra. Z drugiej strony odznaka pochodziła z okresu Polski ludowej, w której symbolika chłopsko-robotnicza miała swoje ideologiczne uzasadnienie. Tak więc sojusz chłopów (kłosy), robotników (młot) z pracownikami prokuratury i sądownictwa, a więc urzędnikami reprezentowanymi przez pióro mógł mieć jakieś uzasadnienie.
Na wczorajszej aukcji domu aukcyjnego Ostoya pojawiło się pod
Wystarczy zwrócić uwagę na charakterystyczne zakończenie rękojeści kordzika w formie gałki bosmańskiej. Na sąsiednim rysunku przedstawiony jest wzór rękojeści kordzika z 1920 roku z taką właśnie ozdobą. Uwagę zwraca także rękojeść ozdobiona charakterystycznym wzorem imitującym ukośny splot linki. Jest to zapewne symboliczna pozostałość po oprawach rękojeści wykonanych za pomocą sznurka. Widoczną ilustrację celowo ograniczyłem do rękojeści, ponieważ tylko ten fragment kordzika widać na omawianym zdjęciu. (Na nasze nieszczęście zdjęcie zostało wykonane z prawego profilu, podczas kiedy kordzik przytroczony został do lewego boku.) Przy tej okazji warto też zwrócić uwagę na sam projekt rękojeści. Jest prosty i elegancki, a gałką bosmańska nawiązuje do tradycji marynistycznych. Kontrastuje z nim kiczowaty jelec. Leszek Zachuta w swojej książce “Kordziki w II Rzeczpospolitej”, wydanej w Warszawie w 1991 roku opisał go jako muszlę w otoczeniu dwóch delfinów. W moim przekonaniu może równie dobrze mogą to być koniki morskie lub fantazyjne stworzenia wodne.
Wreszcie warto zwrócić uwagę na ostatni ważny element zdjęcia, którym jest temblak zwisający poniżej kordzika. Ozdoba tego typu została wprowadzona została rozkazem Ministra Spraw Wojskowych K.M.W. 3117. Org. Mob., opublikowanym w Dzienniku Rozkazów Ministerstwa Spraw Wojskowych nr 46 z 22 listopada 1922 roku pod pozycją 647. Można więc postawić dość prawdopodobną hipotezę, że oferowane na aukcji zdjęcie wykonane zostało wcześniej niż wskazuje na to opis, a precyzyjniej w latach 1922-1926 w Warszawie. Należy też do rzadkiej grupy zdjęć prezentujących pierwszy kordzik oficerski polskiej Marynarki Wojennej.
Na zdjęciu obok przedstawiony jest dokument podpisany przez
Jednym z blogów, które regularnie śledziłem był blog
Są książki, które należy
To co umknęło uwadze Jacka Strzałkowskiego, to odmiana medalu polegająca na odmiennym rysunku rewersu. Widnieje na niej napis “AKADEMIA SZTUK PIĘKNYCH W KRAKOWIE ZASŁUŻONEMU”. Podobnie jak w pierwszym przypadku, w dalszej kolejności grawerowane było imię i nazwisko wyróżnionego oraz rok nadania. Ponieważ znany jest mi medal pierwszego wzoru z 1906 roku oraz medal nowego wzoru z 1908 roku należy stwierdzić, że zmiana w wyglądzie medalu nastąpiła w 1907 lub 1908 roku. Jednocześnie zmiany te nie zostały odnotowane w opisywanym katalogu. Najprawdopodobniej dlatego, że późniejszy medal nie by notowany w żadnym zbiorze publicznym, na podstawie których przygotowywany był katalog. Wreszcie nie mogę wykluczyć, że Jacek Strzałkowski tej różnicy nie zauważył, ponieważ sam jej początkowo nie zauważyłem. Być może zasugerowałem się katalogiem Strzałkowskiego. Po co miałem szukać różnic, skoro ktoś za mnie wcześniej dokonał kwerendę. Dlatego bądźmy czujni i nie polegajmy tylko na tym co przeczytamy.






Ponoć jedna z zasad netykiety głosi, że tytuł wpisu może być zwodzący, ale nie może być mylący. Zgodnie z tą regułą pozwoliłem sobie ogłosić sensacyjną wiadomość, że na aukcji w Polsce licytowany będzie obraz Jana Kupeckiego. Kto o nim nie słyszał, wiedzieć powinien, że to czołowy przedstawiciel środkowoeuropejskiego malarstwa późno barokowego, który dodatkowo specjalizował się w portretach. Z wyjątkowym wdziękiem posługiwał się on światłem, pozostawiając zazwyczaj swoje postacie w półmroku i eksponując ich twarze. Przypomina mi w tym względzie twórczość Caravaggia. Jednym z tego przykładów może być widoczny po lewej stronie autoportret sławnego malarza.
Jak by nie było, na 245 Aukcji Dzieł Sztuki i Antyków domu aukcyjnego Rempex pojawił się pod pozycją
Na aukcji
Jeszcze inne ciekawostki, kryją się na rewersie pocztówki. Jest to dość nietypowe i obszerne wyjaśnienie tego, jak powstała. Po pierwsze została wydana przez wydawnictwo dzieł sztuki “STELLA” w Bochni. Prowadził je Ludwik Stasiak, który był także artystą malarzem i uczeniem Jana Matejki. Być może jego wrażliwość kazała mu wybrać na temat pocztówki obraz ciekawszy niż typowe przedstawienie zamku, ratusza, czy któregoś z historycznych kościołów. Druga nietypowa dla mnie informacja to fakt, że wydana w Polsce pocztówka, przedstawiająca miejscowość w ówczesnej Czechosłowacji, drukowana była w Nancy we Francji. Dlaczego Ludwik Stasiak zdecydował się skorzystać z usług zakładu “Imprimeries Réunies”? Przypuszczalnie dlatego, że cenił jakość ich pracy. Ogromnie ciekawi mnie jak się o niej dowiedział. Czy korzystanie z tak odległej drukarni mogło się opłacać?
Napisał do mnie Pan Andrzej Woszczyk, przesyłając zdjęcie odznaki z napisem: PAŃSTWOWE KURSY MIERNICZE ● 1919 R. ● Według opisu właściciela wymiary odznaki wynoszą 24×34 mm. Ze zdjęcia wynika jeszcze, że odznaka jest wykonana w białym metalu lub posrebrzana i mocowana na słupek. Tyle widać na pierwszy rzut oka. Pytanie, czy z odznaki można wyczytać coś jeszcze? W szczególności Pana Andrzeja interesowało, komu i w jakich okolicznościach mogła być wręczana, a także czy mogła należeć do oficera 2 Dywizjonu Pomiarów Artyleryjskii z Torunia? Spróbujmy poszukać odpowiedzi na te pytania.
Andrzej Środek w książce pod tytułem “Historia Nauki Polskiej – Wiek XX”, Tom II Nauki Ścisłe wskazuje, że Państwową Szkołę Mierniczą w Łomży założono dokładnie w dniu 4 listopada 1919 roku, a zamknięto dziesięć lat później. W jej miejsce w dniu 16 maja 1928 roku miał powstać Wydział Mierniczy przy Państwowej Szkole Technicznej we Wilnie. Przypuszczam, że nie jest to informacja ścisła, ponieważ Zarządzenie Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w sprawie zmiany nazwy Państwowej Szkoły Mierniczej i Przemysłowo-Leśnej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łomży pochodzi dopiero z 16 kwietnia 1934 roku i było wydane właśnie w związku z likwidacją wydziału mierniczego. (Wcześniej w 1923 roku szkoła zmieniła nazwę na
Do napisania tego artykułu zainspirował mnie zestaw dokumentów po sędzim Władysławie Świąteckim, który udało mi się kupić w tym roku na Jarmarku Dominikańskim. Był on absolwentem wydziału prawno-ekonomicznego Uniwersytetu Poznańskiego, oficerem rezerwy i przedwojennym sędzią. Zestaw dokumentów zawiera szereg nominacji z kolejnych lat jego kariery. Z czasu wojny nie zachowały się po nim żadne dokumenty. Być może tak jak wielu innych pracowników wymiaru sprawiedliwości z terenu Generalnej Guberni, nie przerwał swojej kariery na czas wojny. Po wojnie było to bardzo niewygodne, więc dokumenty zniknęły. Mogło to być istotne także dlatego, że sędzia Świątecki zaangażował się w tworzenie ludowego wymiaru sprawiedliwości. W spuściźnie po nim znaleźć można kilka dokumentów, powierzających mu tworzenie kolejnych sądów. Być może jego kariera jeszcze by się rozwinęła, gdyby nie wczesna śmierć w 1948 roku. Wróćmy jednak do meritum wpisu. Jak już wspomniałem, omawiany zestaw zawiera kilka ciekawych i wczesnych dokumentów z okresu powojennego. W tym miejscu chcę się skupić tylko na pieczęciach, które na nich odbito.
Kolejny dokument ze spuścizny po Władysławie Świąteckim pochodzi z 17 maja 1945 roku. W całości napisany jest po rosyjsku pomimo tego, że wystawiono go w imieniu Ministra Sprawiedliwości. Napis na pieczęci brzmi: + MINISTERSTWO SPRAWIEDLIWOŚCI + RZECZPOSPOLITA POLSKA. W tym czasie, przynajmniej z nazwy, nie była jeszcze ludowa. W centralnym punkcie pieczęci znajduje się orzeł państwowy bez korony. Jego wizerunek zbliżony jest do tego, który ustanowiony został jeszcze przed wojną, według projektu Zygmunta Kamińskiego. Porównałem wizerunek orła z omawianej pieczęci z przedwojennymi odciskami pieczęci urzędowych i sądowych. Zasadnicza różnica widoczna jest w rysunku ramion orła. W pieczęciach powojennych podstawa ramion styka się z osią korpusu pod kątem prostym. W pieczęciach przedwojennych ramiona odchodzą od korpusu ku górze. Kolejna charakterystyczna różnica to brak dodatkowego okręgu otaczającego orła i jednocześnie oddzielającego go od napisu. Przedwojenne pieczęci były też większe i wykonane w metalu, a nie na gumie. Mogłem więc ze spokojem przyjąć, że druga pieczęć nie stanowi kolejnej przeróbki z przedwojennych zasobów.
Następne dwa dokumenty pochodzą odpowiednio z 14 i 15 lipca 1945 roku. Oba zostały wystawione w zastępstwie Prezesa Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu przez sędziego
Raz jeszcze przyjrzałem się ludowym pieczęciom pod lupą i zauważyłem, że widoczne na nich orły pierwotnie posiadały korony. Odcięto je najprawdopodobniej już po wytłoczeniu gumy na pieczątki. Wskazują na to różne ślady odcięcia. Widać to wyraźnie na obu odciskach, jeśli wyostrzy się szczegóły. W tym miejscu pojawił się kolejny szereg pytań, na które na razie nie znajduję odpowiedzi. Czy rzeczywiście wykorzystywano tą samą sztancę do wytłoczenia gum dla pieczęci kursu w Tel-Avivie i Ministerstwa Sprawiedliwości? Jeśli tak, to jak matryca dostała się do Warszawy? Jeśli nie jest to dokładnie ta sama matryca, to z pewnością autor jednej kopiował drugą. Jak i gdzie zdobył wzór? Czy był to Zygmunt Kamiński, czy może ktoś inny? Wreszcie bardzo mnie ciekawi, czy koronę ucięto zaraz po wytłoczeniu gumy na pieczęci, czy dopiero po jakimś czasie ich użytkowania?