Skip to content
  • kolekcjonowanie
    • o kolekcjonowaniu
    • aktualności
    • książki
    • blogi
  • pamiątki
    • ordery i odznaczenia
    • odznaki i oznaki
    • medale
    • dokumenty
    • pozostałe
  • Słowacja
    • Kežmarok
    • Polska – Słowacja
    • XIX wiek
  • o mnie
    • o stronie
    • czego szukam?
skelnik.pl

pamiątki

historia ukryta w przedmiotach
Published 12 November 2017

Czy na numizmatyce można stracić?

Na dzisiejszej 3 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka oferowany był doskonały wybór monet i banknotów, ale także trochę ciekawych medali i innych pamiątek. Wśród nich moją uwagę zwrócił żeton do gry projektu Jana Filipa Holzhaeussera. Choć tego typu żetony nie są tematem szczególnie poszukiwanym przez numizmatyków, ten egzemplarz cechuje się pięknym stanem zachowania i wyraźnym, centrycznym biciem. To już są cechy bardzo poszukiwane przez numizmatyków i osoby w numizmatykę inwestujące. Dlatego zastanawiało mnie za ile ten przedmiot zostanie sprzedany. Tym bardziej, że w opisie aukcji podano archiwalne notowania dokładnie tego samego egzemplarza z 32 i 41 aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Pierwsza z nich odbyła się w dniu 11 czerwca 2005 roku i żeton oferowany w cenie 800 zł. nie znalazł swojego nabywcy. Następnie w dniu 14 listopada 2009 roku, licytowany był pod pozycją 981 i został sprzedany za 1.050 zł, czyli o jedno postąpienie ponad cenę wywoławczą. Wreszcie na wczorajszej aukcji GNDM został sprzedany za kwotę 2.025 zł., przy cenie wywoławczej 800 zł. Czyli przebicie było znaczne.

Gdyby przyjąć, że ceny uzyskane na wymienionych aukcjach odzwierciedlają prawdę o rynkowej wartości tego przedmiotu na dany moment, co przecież nie jest do końca prawdą, ale doskonale ułatwi nam analizę, to można postawić następujące tezy. W okresie od 2005 do 2009 roku wartość medalu wzrosła co najmniej o 31% czyli 250 zł. w liczbach bezwzględnych. W tym czasie inflacja zabrała łącznie 8% wartości pieniądza. Tak więc po potrąceniu inflacji, roczny wzrost wartości żetonu wyniósł nie mniej jak 5,75%. Od 2009 do 2017 roku wartość medalu wzrosła o 92,85%, czyli 975 zł. w liczbach bezwzględnych. Inflacja zabrała 20%, a po jej potrąceniu roczny wzrost wartości żetonu wyniósł dokładnie 9,1%. W całym badanym okresie od 2005 do 2017 roku wartość żetonu wzrosła o 225%, już po uwzględnieniu 28% spadku wartości pieniądza, wynikającego z inflacji. To już 18,75% rocznie. Niezależnie od tego czy skupić się na krótszym, czy na dłuższym okresie, wynik jest godny uwagi. Można więc powiedzieć, że pogląd o zasadności inwestowania w numizmatykę znajduje uzasadnienie. Przynajmniej w przypadku tego żeton.

Przykład tego żetonu jest istotny także z innego powodu. Poza wzrostem wartości ekonomicznej, jest on zwyczajnie ciekawy historycznie. W krótkiej biografii Jana Filipa Holzhaeussera autorstwa Adama Więcka, podaje on pod pozycjami 75 i 76 dwa srebrne żetony do gry o identyczny rewersie z napisem jetton au jeu. W moim przekonaniu mogą one być wynikiem jednego zamówienia na które składały się dwa rodzaje żetonów. Tak jak w warcabach mamy białe i czarne piony, tak tutaj mamy żetony z inicjałem i żetony z herbem. Wybicie dwóch awersów na jednym krążku może sugerować, że było to bicie mające na celu wypróbowanie matrycy. Tym bardziej, że krążek wykonany jest z innego metalu i wskazuje na dużą precyzję bicia. Ta hipoteza podważyła by także atrybucję Emeryka Hutten-Czapskiego, że żeton z herbem nałęcz zamówiony był przez Jacka Małachowskiego. W takim wypadku oba żetony musiały by powstać na zamówienie Adama Rzewuskiego.

Na marginesie można zwrócić uwagę na jeszcze jedną ciekawostkę związaną z tym żetonem. Na pierwszej aukcji WCN jego stan zachowania określony był na I-. Na drugiej aukcji WCN było to już I Uncirculated. Wreszcie na aukcji GNDM żeton był już w stanie I Mint State. Oczywiście można wątpić żeby medal wraz z upływem czasu poprawiał swoją jakość. To raczej domy aukcyjne zaniżają standardy, pragnąć oferować nam coraz więcej pięknych i idealnie zachowanych obiektów.

Published 11 November 2017

Kolekcja czy też zbiór Zygmunta Stankiewicza

Ten weekend obfituje w ciekawe aukcje z polskimi pamiątkami. Jedną z nich jest licytacja jaka miała dziś miejsce w niemieckim domu aukcyjnym Hermann Historica München. Na 75. aukcji oferowane było “Muzeum polskich walk o niepodległość – kolekcja Zygmunta Stankiewicza“. Pochodził on z Białegostoku i był uczestnikiem kampanii wrześniowej, a następnie II Wojny Światowej. internowany w Szwajcarii, po zakończeniu wojny ożenił się z córką zamożnego finansisty i osiadł w pałacu w miejscowości Muri koło Berna. Oznacza to, że należał do szczęśliwego grona ludzi którzy nie tylko mają pasję, ale mają także czas i środki finansowe, żeby ją realizować. W konsekwencji Zygmunt Stankiewicz w piwnicach pałacowej oranżerii założył prywatne muzeum historii Polski. Na pierwszy rzut oka lokalizacja może zastanawiać i z pewnością nie będzie się jawić jako szczególnie prestiżowa. Spotkałem się już z podobnym wykorzystaniem elementów przestrzeni dawnych siedzib rodowych na terenie Francji. Urządzenie w oranżerii czy innych budynkach przynależnych do rezydencji prywatnego muzeum pozwala na udostępnienie ogrodów, czy rodzinnych pamiątek, bez konieczności zapraszania szerokiej publiczności do prywatnych przestrzeni pałacu. W przeciwieństwie do polskich warunków, na zachodzie wciąż może on stanowić przestrzeń domową.

Moim pierwszym odruchem po otrzymaniu ulotki informującej o aukcji, było wypełnienie formularza zamówienia katalogu aukcyjnego. Wstrzymałem się jednak z jego wysłaniem uznając, że warto najpierw zobaczyć elektroniczną wersję katalogu, zawierającą zdjęcia i opis tego za co miał bym zapłacić 40€ + przesyłka. Kiedy dom aukcyjny ujawnił katalog moje rozczarowanie było wielkie, a decyzja o wstrzymaniu się z zakupem okazała się słuszna. Oferta aukcyjna obejmowała około 20-30% z tego co zostało zgromadzone przez Zygmunta Stankiewicza. Powstaje więc pytanie, co stało się z pozostałymi pamiątkami? Postaram się poszukać na nie odpowiedzi w dalszej części wpisu, ponieważ główna część rozczarowania dotyczyła jakości oferowanych przedmiotów. Oczywiście znalazły się wśród nich rzeczy wybitne, jak choćby trzy kirysy husarskie z XVII wieku w pięknych stanach zachowania. Moją szczególną uwagę zwróciły trzy rzeczy. Pierwszą z nich był portret Jana III Sobieskiego namalowany na dębowej desce. Drugą był ryngraf oficerski, złocony ogniowo i datowany na około 1700 rok. Trzecią był pałasz oficerski marynarki wojennej z okresu międzywojennego. Wszystkie trzy są pamiątkami pięknymi i rzadkimi a życie potwierdziło, że także kosztownymi. Wyniki poszły w dziesiątki tysięcy złotych. Rekord należał jednak do pozycji 4861 pod którą krył się kompletny kirys husarski z szyszakiem. Nowemu właścicielowi przyszło za niego zapłacić około 175 tys. złotych.

Pamiętajmy jednak, że nie wszystko złoto co się świeci. Zasada ta jest szczególnie ważna w kolekcjonerstwie. Dlatego chciał bym napisać dwa słowa o przedmiocie który mnie zauroczył, pomimo wartości nieporównanie niższej niż w przypadku wymienionych wcześniej obiektów. Jest nim kordzik marynarki wojennej wykonany na prywatne zamówienie w pracownik Gabriela Borowskiego w Warszawie. Przypominała o tym sympatyczna kotwica wytrawiona na głowni. To co jednak najmilsze w tej pamiątce, to krzyż harcerski posadowiony w rękojeści kordzika. Widywałem już różne próby upiększania broni białej odznakami i w moim przekonaniu nie jest to łatwa sztuka, a przekroczyć granicę kiczu jest bardzo łatwo. W tym wypadku odznaka została umiejscowiona z dużym smakiem i doskonale komponuje się w całym projekcie kordzika. Stanowi także piękny smaczek historyczny, który został doceniony przez licytujących. Jest to bardzo pocieszające. Pomimo wyraźnych śladów korozji na głowni i wygięcia jednego z ramion jelca, kordzik został sprzedany za blisko 11 tys. złotych. Jest to cena, która zdecydowanie przewyższa średnie ceny kordzików marynarki wojennej z pracowni Gabriela Borowskiego.

Wracając jednak do tytułu wpisu i samych pamiątek po Zygmuncie Stankiewiczu. Byłem nimi rozczarowany, ponieważ znacznie ponad połowa oferowanego na aukcji materiału była mierna lub kiepska. Znalazło się też sporo falsyfikatów broni białej, które sprzedane zostały za niemałe kwoty i jak przypuszczam niedługo zasilą rodzimy rynek kolekcjonerski. Osobliwy rekord stanowi cena przeszło 16 tys. złotych za kopię klucza szambelańskiego z pogonią, której zdjęcie widać po lewej stronie. W tym wypadku spodziewam się, że będzie ona oferowana któremuś z muzeów w Litwie lub Białorusi. Pamiątka tym cenniejsza, że herb Litwy nie został tradycyjnie uzupełniony herbem korony. Ciekaw jestem tylko czy będzie oferowany z zaznaczeniem, że to falsyfikat. Oczywiście potrafię sobie tłumaczyć, że Zygmunt Stankiewicz kupował do swojego przydomowego muzeum falsyfikaty, ponieważ dla Szwajcarskich gości miały one taki sam walor ekspozycyjny jak oryginały z tą jednak różnicą, że były tańsze. Obawiam się jednak, że sympatyczny Pan zadowalany był kolejnymi eksponatami za które uiszczał we frankach ceny odpowiadające oryginałom.

Kolejny powód mojego rozczarowania to stan zachowania oferowanych pamiątek. Większość obiektów metalowych pokryta jest rdzą. Zdjęcie pałasza marynarki wojennej celowo dobrałem tak, żeby pokazać jak pleśń zjadła istotny fragment temblaka. Wyraźnie widać, że obiekty były długotrwale narażone na działanie wilgoci. Przypuszczam, że tą zasługę można raczej przypisać spadkobiercom Zygmunta Stankiewicza. Czy jednak muzeum zdeponowane w piwnicy oranżerii było ogrzewane bez przerwy także za jego życia, tego nie wiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że dopuszczono się w tym zakresie daleko idącego zaniedbania.

Wreszcie ostatnia sprawa to określenie całości mianem kolekcji. W moim przekonaniu nie jest to kolekcja, ale zwyczajny zbiór pamiątek gromadzonych raczej przypadkowo. Nie widać w nim żadnego bliższego klucza jak tylko szeroko rozumiane odniesienie do historii Polski. Pomiędzy pamiątkami wybitnymi znajdują się także obiekty kompletnie mierne, jak choćby medal X lecia PRL, czy odznaka zasłużonego pracownika handlu. Co łączy te obiekty z portretem króla Sobieskiego? W moim przekonaniu niewiele więcej jak to, że Zygmunt Stankiewicz na jakimś etapie swojego życia miał okazję kupić zarówno jedno jak i drugie.

Próbując w tym miejscu odpowiedzieć na postawione w drugim akapicie pytanie; być może aukcja obejmuje tylko część pamiątek ponieważ pozostałe nie były warte oferowania w domu o renomie Hermann Historica. Doceniając intencje i wysiłek jakie Zygmunt Stankiewicz włożył w budowanie swojego zbioru, tworzenie muzeum i upamiętnianie historii Polski mam wrażenie, że zmarnował swój potencjał. Proszę mnie w tym twierdzeniu źle nie zrozumieć. Nie wymieniam całej listy moich pozytywnych wrażeń i sympatii związanych z projektem Zygmunta Stankiewicza, ponieważ jest dla mnie oczywiste, że czytelnicy tej strony myślą podobnie jak ja i są one dla nas wspólne i oczywiste.

Published 3 November 2017

Odznaka pamiątkowa 12 Kompanii Geograficznej

Widziałem ostatnio ciekawy zestaw pamiątek po żołnierzu 12 Kompanii Geograficznej II Korpusu Polskiego, w skład którego wchodziła odznaka pamiątkowa wraz z legitymacją. Pomyślałem, że jest to dobry pretekst żeby przyjrzeć się tej odznace bliżej i uczynić ją tematem kolejnego wpisu. Odznaka ta została ustanowiona rozkazem Dowództwa II Korpusu Polskiego nr 96 pkt 557 z dnia 27 sierpnia 1946 roku. Tak więc podobnie do wielu innych odznak polskich sił zbrojnych na zachodzie, ustanowiona została już po zakończeniu II Wojny Światowej. Ta praktyka wydaje się jakoś zrozumiała, jeśli będziemy pamiętać, że są to odznaki pamiątkowe, a nie bojowe. Wojna się zakończyła, czas było wrócić do domu, ale nie należało zapominać ważnym w życiu każdego żołnierza epizodzie, jakim była walka w szeregach konkretnego oddziału. W konsekwencji w motywach podano, że odznakę ustanowiono “dla upamiętnienia wspólnej służby i przeżyć poprzez Irak, Palestynę, Egipt i kampanię Włoską oraz dla upamiętnienia przynależności żołnierskiej do tej Kompanii Geograficznej jako oddziału ewidencyjnego wszystkich jednostek Służby Geograficznej 2 Korpusu (dawniej Armii Polskiej na Wschodzie)“.

W moim przekonaniu projekt odznaki oparty został na odznace honorowej Oficerskiej Szkoły Mierniczej. Wskazuje na to krzyż maltański z czarnymi ramionami. Choć pierwowzór posiadał ramiona emaliowane na granatowo, to projekt zakładał, że miały być czarne. Dodać też należy, że czarna barwa była właściwa dla służby geograficznej. Globus został przekręcony o 45° w lewo. Pomiędzy ramionami krzyża zostały umieszczone promienie słoneczne. Po siedem między każdym ramieniem. Może to być odniesienie kampanii wojennej 12 Kompanii Geograficznej, która sformowana została w Iraku, a wojnę zakończyła we Włoszech. Te dwa miejsca wyjaśniają także napisy IRAK i ITALIA na poziomych ramionach krzyża. Syrenka na górnym ramieniu stanowi czytelne odniesienie do symbolu II Korpusu Polskiego. Liczba 12 to oczywiście numer kompanii. Odznaka wykonana została w tombaku i została cienko posrebrzona.

Mniej więcej miesiąc po ustanowieniu odznaki kompania została zaokrętowana w Neapolu na statek i popłynęła w drogę do Glasgow we Wielkiej Brytanii. Jest to informacja o tyle istotna, że odznaka została wykonana we Włoszech. Jej producentem był zakład Castelli e Gerosa S.A. z Mediolanu.Odpowiednia informacja została umieszczona na nakrętce odznaki. Jakość wykonania wskazuje, że nie była to firma prezentująca najwyższe umiejętności. Odznaka jest jednoczęściowa, relatywnie gruba i mało precyzyjnie wykonana. Jeśli porównać ją z odznaką honorową Oficerskiej Szkoły Mierniczej, na której w moim przekonaniu była wzorowana, to włoskie wykonanie można określić co najmniej jako prymitywne. Jeśli dodać, że miejsce zakwaterowania 12 Kompanii Geograficznej oddalone było od Mediolanu o blisko dwieście kilometrów to łatwo sobie wyobrazić, że decydującym argumentem za wyborem grawera mogła być niska cena oferowanych przez niego usług. Tym bardziej, że w Mediolanie i oddalonej mniej więcej tak samo daleko Florencji, działali w tym czasie bardzo dobrzy grawerzy. Nie wykluczone też, że Panowie Castelli i Gerota byli by w stanie sami wykonać lepsze odznaki w wyższej cenie. Wracając jednak do istoty sprawy można przyjąć, że odznaka została wykonana we wrześniu 1946 roku, ponieważ później 12 Kompania Geograficzna została odesłana do Wielkiej Brytanii.

Ponieważ wykonanie odznaki było prymitywne, a ilość egzemplarzy ograniczona, naturalnie można się spodziewać falsyfikatów na szkodę kolekcjonerów. Udało mi się w internecie znaleźć przynajmniej dwa wykonania takich falsyfikatów. Najłatwiej rozpoznać je po kroju liczby 12 na dolnym ramieniu. Po prawej stronie prezentuję zestawieni obejmujące krój oryginalnej liczby (w środku) oraz falsyfikatów (ilustracje skrajne). Oba falsyfikaty wyróżnia cieńszy krój cyfr i jedynka której daszek jest prosty, a nie zaoblony jak w oryginalne. Dodatkowe różnice widać w kroju cyfry dwa. Dolna kreska cyfry dwa w falsyfikacie widocznym po lewej stronie kończy się wyraźnie wcześniej niż biegła by linia wyprowadzona pionowo od rantu brzuszka. Z kolei cyfra dwa w falsyfikacie pokazanym na prawo jest wyraźnie cieńsza. Istotne różnice widać także w wykonaniu detali rewersu. Warto zwrócić uwagę na te niuanse, ponieważ prymitywne wykonanie powoduje, że fałszerstwa bardzo łatwo pomylić z oryginałami. Szczególnie jeśli mamy do czynienia wyłącznie ze zdjęciami odznak, a nie mamy pod ręką oryginału do porównania. W konsekwencji są one szczególnie niebezpieczne dla kolekcjonerów.

Legitymacje do odznak zaprojektowane zostały i wydrukowane bezpośrednio przez 12 Kompanię Geograficzną. Podobnie jak w przypadku odznak przypuszczam, że zostały wykonane we wrześniu 1946 roku we Włoszech. W tym czasie kompania dysponowała odpowiednim sprzętem drukarskim i bez wątpienia zaprzątnięta była kwestią wydania odznak. Legitymacja odznaki podzielona jest na dwie części. Okładka zawiera treści ściśle symboliczne. Na pierwszej stronie widać odwzorowanie odznaki oraz symbol II Korpusu Polskiego i 8. Armii. Całość przepasana jest polskimi barwami narodowymi i opatrzona nazwą jednostki. Poza nimi w dolnej części znajduje się odniesienie do szlaku bojowego: IRAK-PALESTYNA-EGIPT 1943 oraz ITALIA 1944-1946. Ostatnia strona okładki prezentuje oznakę kołnierzową 12 Kompanii Geograficznej.

Wewnętrzna strona legitymacji podzielona została na dwie części. Lewa stanowi generalną informację o odznace wraz z wyciągiem ze statutu. Prawa strona stanowi informację o odznaczonym i przy pewnej próbie statystycznej pozwalają wyciągnąć ciekawe informacje o samej odznace. Pierwsza z nich jest taka, że odznaka dzieliła się na pamiątkową i honorową. Dla każdej z nich zachowana była odrębna numeracja więc można przyjąć, że były to dwie różne odznaki o tożsamym wyglądzie. Ewentualnie, ze względu na wyraźnie położony akcent w formalnym rozkazie o ustanowieniu odznaki, który mówi o “odznace pamiątkowej“; można starać się przyjąć formułę, że druga z odznak też była pamiątkowa, lecz nadawana honorowo. W moim przekonaniu niewiele to zmienia, a próba jednoznacznego rozstrzygania tej kwestii stanowi dzielenie włosa na czworo. Na marginesie można tylko dodać, że nie było żadnej różnicy między odznakami wręczanymi oficerom, podoficerom i szeregowym. Różnice te nie występowały ani w nazewnictwie, ani w wyglądzie odznak i legitymacji. W ramach odznaki pamiątkowej zachowano też ciągłość numeracji.

Wszystkie odznaki, zarówno honorowe jak i pamiątkowe formalnie nadane były tylko raz, na podstawie rozkazu dowódcy 12 Kompanii Geograficznej nr 241 z dnia 22 października 1946 roku. Oznacza to, że nadanie odznak wyprodukowanych we Włoszech nastąpiło już w Glasgow na terenie Wielkiej Brytanii. Jest to o tyle zaskakujące, że porównując pismo ręczne na zachowanych egzemplarzach legitymacji można bez wątpienia stwierdzić, że były one wypisywane przez co najmniej trzy osoby. Przy czym jeden charakter pisma pojawia się na zdecydowanej większości legitymacji. Znane mi odstępstwa to po pierwsze legitymacja przedstawiona po lewej stronie. Jest ona wystawiona na tego samego żołnierza co legitymacja prezentowana przy poprzednim akapicie. Z tą jednak różnicą, że widnieje na niej inny numer nadania. Na pierwszej legitymacji jest to numer 116, a na drugiej 250. Druga istotna różnica to pieczątka Szefostwa Służby Geograficznej w dowództwie II Korpusu Polskiego obok podpisu majora Piesowicza. Jest to jedyna znana mi legitymacja, która posiada taką pieczątkę. Dokumenty pochodzą bezpośrednio ze spuścizny po zmarłym żołnierzu i ich autentyczność jest niekwestionowana. Dlatego wytłumaczenia zagadki podwójnej legitymacji należy szukać właśnie we wspomnianej pieczątce i odmiennym kroju pisma ręcznego. W moim przekonaniu druga z opisywanych legitymacji została wydana w późniejszym czasie, kiedy 12 Kompania Geograficzna została już rozformowana. Prawdopodobnie miał to być duplikat pierwotnego egzemplarza.

Wreszcie druga odmienność w czcionce pisanej ręcznie występuje na znanym mi egzemplarzu legitymacji odznaki honorowej. Jej skan widoczny jest po lewej stronie. Można sobie wytłumaczyć, że do wypisania legitymacji dla osób odznaczonych honorowo przeznaczono inną osobę. Kolejna różnica widoczna na legitymacji odznaki honorowej, to przydział podany pod nazwiskiem odznaczonego. W prezentowanym wypadku to szef oddziału operacyjnego dowództwa II Korpusu Polskiego. W tym kontekście warto się zastanowić nad ciągiem cyfr widocznym pod nazwiskami na legitymacjach osób odznaczonych odznakami pamiątkowymi. Pierwsze cztery cyfry to data urodzenia osoby odznaczonej. Po nich następuje ukośnik i ciąg dwóch lub trzech cyfr (być może także jednej), których znaczenia nie udało mi się ustalić. Później kolejny ukośnik i rzymska cyfra trzy lub arabska liczba sto jedenaście. Niepewność co do tej ostatniej kwestii wynika ze sposobu pisania cyfry 1 za pomocą prostej kreski. Można jedynie przypuszczać, że był to numer ewidencyjny osoby odznaczonej, który ujęty był w ramach dokumentacji 12 Kompanii Geograficznej.

Jak oszacować całkowitą liczbę nadań odznaki? Łączny etat 12 Kompanii Geograficznej wynosił ok. 150 osób. To wskazuje na pułap minimalnej liczby nadań. Najwyższy numer odznaki jak widziałem na legitymacji, to właśnie wspomniane 250 na opisywanym wyżej egzemplarzu. W katalogu Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie 1939-1947 B. Wojciechowskiego i Z. Sawickiego opublikowana jest legitymacja z numerem 327. Na podstawie widocznych w katalogu zdjęć nie ma podstaw do kwestionowania jej autentyczności. Przy uwzględnieniu rotacji jaka musiała mieć miejsce w jednostce, kursów organizowanych przez jednostkę oraz nadań honorowych można przyjąć, że ogólna liczba nadań oscylowała wokół 350. W tym kontekście należy zwrócić uwagę, że częściej pojawiają się w obrocie legitymacje niż same odznaki. W omawianym wyżej przypadku na jedną odznakę przypadły dwie legitymacje. Powstaje więc pytanie ile takich przypadków podwójnego nadania miało miejsce. Wreszcie nie jest pewne czy liczba wykonanych egzemplarzy odpowiadała liczbie nadanych odznak. Populacja odznak pojawiających się na rynku kolekcjonerskim może sugerować, że wykonano ich zdecydowanie mniej niż 350 sztuk.

Published 28 October 2017

Medal zakładu urszulanek w Poznaniu za pilność i wychowanie

Zainteresował mnie ostatnio medal zakładu urszulanek w Poznaniu za pilność i wychowanie, który we wrześniu wystawił w swojej ofercie sklep Kolekcje_AP. Ten drobiazg o wymiarach 25,5 x 29,5 mm. (mierzony bez ucha) wybity był w srebrze i najprawdopodobniej wręczany wyróżniającym się uczennicom poznańskiej pensji urszulanek. W sumie nie ma w tym nic szczególnego, a podobnych medali było jeszcze kilka. Moją uwagę zwrócił jednak ascetyczny projekt, który nawiązuje raczej do stylistyki medali XVIII wiecznych niż drugiej połowy XIX wieku, kiedy faktycznie powstał. Ze względu na owalny kształt, uwypuklony rant i czcionkę z szeryfami, moje pierwsze skojarzenie nawiązało do medalu Virtuti Militari według wzoru z 1792 roku. Dlatego też sądziłem, że medal może pochodzić z okresu przed powstaniem listopadowym. Dopiero opis oferty rozwiał wątpliwości. Okazało się bowiem, że zakład urszulanek działał w latach 1857-1875.

Szukając bliższych informacji na temat medalu natrafiłem na interesujący artykuł Beatrix Banaś pod tytułem “Urszulanki Polskie w dobie ‘kulturkampfu’ (1871-1877)“, opublikowany w tomie VII “Naszej Przeszłości” z 1958 roku. Opisuje on działalność zakładu urszulanek w Poznaniu i Gnieźnie. Pierwszy z nich, zgodnie z twierdzeniem opisu aukcji otworzony został w 1857 roku. Działały w nim: szkoła elementarna, wyższa szkoła żeńska (podzielona na dwa oddziały: pensjonat i eksternat) oraz roczne seminarium nauczycielek (tzw. selekta). W latach 70-tych XIX wieku, w związku z sekularyzacją i germanizacją szkolnictwa niemieckiego, nakazano zamknięcie zakładu i przeniesienie uczennic do innych szkół. Ponieważ dalsze działanie klasztoru bez możliwości prowadzenia szkoły utraciło sens, siostry podjęły decyzję o przeniesieniu się do Krakowa, gdzie otworzyły nową szkolę. Zakończenie roku szkolnego po raz ostatni miało miejsce w Poznaniu w dniu 18 czerwca 1875 roku. W trakcie tej uroczystości wręczone zostały świadectwa i nagrody. Niestety nie udało mi się ustalić, czy wśród nagród znajdowały się także omawiane medale.

Szczęśliwie okazało się, że informacja o omawianym medalu pojawiła się w “Berliner Blätter für Münz-, Siegel- und Wappenkunde“, w tomie drugim, wydanym w Berlinie w 1865 roku. Zaprezentowano go w kategorii nowe medaliony (neueste schaumünzen) pod pozycją 130. Informacja ta wskazuje, że najprawdopodobniej medal został wybity po raz pierwszy w 1865 roku. Nic nie wskazuje aby medal zakończono nadawać wcześniej niż nastąpiło przeniesienie zakładu do Krakowa. Tym bardziej, że przez cały okres jego działalności, dyrektorowała mu matka Bernarda Morawska. Była ona osobą o silnym charakterze i można przypuszczać, że nie zrezygnowała by z pomysłu nadawania medalu bez wyraźnej potrzeby. Dlatego można przyjąć założenie, że medal nadawany był przez dziesięć lat. Niestety, nawet gdyby przyjąć tą hipotezę za pewnik, nie można z całą pewnością powiedzieć, że wybito dokładnie dziesięć medali. Przede wszystkim dlatego, że pierwotne zamówienie mogło opiewać na większą ilość egzemplarzy. Nie wiadomo także, czy medal udzielany był co roku, czy też nieregularnie. Wreszcie nie wiadomo czy medal mogła otrzymać tylko jedna uczennica w danym roku, czy kilka z nich. Można jedynie przypuszczać, że ze względu na skromną sytuację finansową zakładu i wykonanie medalu w srebrze, jego nakład był niewielki.

W książce J. Fedorowicz i J. Konopińska “Marianna i róże: życie codzienne w Wielkopolsce w latach 1890-1914 z tradycji rodzinnej” dowiadujemy się, że medale nagrodowe udzielane były także uczennicom zakładu urszulanek we Wrocławiu. Z przekazu tego wiemy się, że medal był przynajmniej dwustopniowy – złoty i srebrny. Kontekst informacji nie wyklucza jednak, że mógł istnieć także medal brązowy. Otwiera to pytanie o ewentualną wielostopniowość medalu poznańskiego.

Dzięki uprzejmości Archiwum Domu Krakowskiego Sióstr Urszulanek otrzymałem informację, że zachowały się szczątkowe dane na temat wręczania w zakładzie krakowskim złotych medali za postępy w nauce i koleżeńskość. Były to przynajmniej dwa przypadki wręczenia medalu przed wybuchem wojny światowej. Znów nie wiadomo, czy te dwa ustalone przypadki wyczerpują całość nadań. Ciekawe są jednak motywy ich wręczenia które wskazują, że medal wręczany był po zakończeniu całego czteroletniego cyklu nauki. Być może podobna reguła dotyczyła medalu zakładu sióstr urszulanek w Poznaniu.

Zgodnie z otrzymanym przeze mnie zapewnieniem w Archiwum Domu Krakowskiego (które przejęło dokumentację zakładu w Poznaniu) nie zachowały się dokumenty wskazujące na osoby odznaczone prezentowanym medalem zakładu Poznańskiego, ani dokumenty księgowe pozwalające ustalić czas jego nadawania i wielkość nakładu. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak skończyć ten wpis większą ilością pytań niż odpowiedzi.

Published 23 October 2017

ZZP PiS czyli jak się nabrałem

Jednym z tematów, które mnie interesują są odznaki, oznaki i znaczki pamiątkowe związane z wymiarem sprawiedliwości. Swego czasu natrafiłem na allegro.pl na odznakę Związku Zawodowego Pracowników Prokuratury i Sądownictwa. Ponieważ nazwa jest długa, nie mogło mnie dziwić, że na odznace był tylko skrót ZZP PiS. Szybkie wyszukiwanie w Google ujawniło przede mną jeszcze kilka odznak z tym skrótem. Trochę mnie dziwiło, że pracownicy prokuratury i sądownictwa wybrali dla swojego związku symbolikę kłosa, młota i pióra. Z drugiej strony odznaka pochodziła z okresu Polski ludowej, w której symbolika chłopsko-robotnicza miała swoje ideologiczne uzasadnienie. Tak więc sojusz chłopów (kłosy), robotników (młot) z pracownikami prokuratury i sądownictwa, a więc urzędnikami reprezentowanymi przez pióro mógł mieć jakieś uzasadnienie.

Ponieważ temat pamiątek związanych z wymiarem sprawiedliwości jest obszerny i staram się go w miarę możliwości opracowywać chronologicznie, nie wszystkie zagadnienia z okresu PRL mam jeszcze rozpracowane. Nie przeszkodziło mi to jednak kupić kilka kolejnych odznak tego związku. W końcu za każdą z nich zapłaciłem mniej jak 10 zł. Ostatecznie ze znanych mi obiektów brakowała mi tylko odznaka zlotu aktywu ZZP PiS województwa poznańskiego w Zbąszyniu z 1974 roku. Sukces na miarę naszych możliwości, jakim było by zgromadzenie wszystkich odznak ZZP PiS był na tyle blisko, że zacząłem intensywnie przeczesywać internet. Choć brakującej odznaki nie znalazłem, to jednak odkryłem coś co mimo wszystko wpłynęło na moją kolekcję.

Okazało się, że ZZP PiS to nie jest Związek Zawodowy Pracowników Prokuratury i Sądownictwa, ale Związkiem Zawodowym Pracowników Państwowych i Społecznych. Tym samym okazało się, że posiadam sześć kompletnie nie interesujących mnie odznak. Pozostaje się tylko cieszyć, że nie zainwestowałem w tą przygodę żadnych większych środków finansowych.

Published 22 October 2017

Kordzik Marynarki Wojennej wz. 1920 na zdjęciu

Na wczorajszej aukcji domu aukcyjnego Ostoya pojawiło się pod pozycją 76 zdjęcie anonimowego porucznika Marynarki Wojennej. Fotografia została wykonana w atelier Stanisława Drzewińskiego przy ul. Nowy Świat 15 w Warszawie. Przez autora opisu aukcji zostało datowane w przybliżeniu na 1930 rok. W moim przekonaniu zdjęcie zostało wykonane najpóźniej w 1926 roku. Dlaczego tak uważam? W Dzienniku Rozkazów Ministra Spraw Wojskowych nr 1 z 12 stycznia 1926 roku opublikowany został pod pozycją 10 rozkaz tego ministra K.M.W.20217.25.Org.Mob. Zmieniał on przepisy mundurowe dla Marynarki Wojennej w zakresie jaki dotyczył sztyletów, czyli kordzików. Nakazywał oficerom Marynarki Wojennej zamienić kordziki wprowadzone Przepisami ubioru Marynarki z 1920 roku na analogiczne do tych, jakie noszone były w “korpusie aeronautyki i formacyi czołgów“. W praktyce oznaczało to wprowadzenie najsłynniejszego przedwojennego kordzika wz. 1924 dla oficerów Marynarki Wojennej. Wyparł on jeden z najbardziej tajemniczych i poszukiwanych kordzików przedwojennych, jakim jest kordzik Marynarki Wojennej wz. 1920. To właśnie on widoczny jest na omawianym zdjęciu.

Wystarczy zwrócić uwagę na charakterystyczne zakończenie rękojeści kordzika w formie gałki bosmańskiej. Na sąsiednim rysunku przedstawiony jest wzór rękojeści kordzika z 1920 roku z taką właśnie ozdobą. Uwagę zwraca także rękojeść ozdobiona charakterystycznym wzorem imitującym ukośny splot linki. Jest to zapewne symboliczna pozostałość po oprawach rękojeści wykonanych za pomocą sznurka. Widoczną ilustrację celowo ograniczyłem do rękojeści, ponieważ tylko ten fragment kordzika widać na omawianym zdjęciu. (Na nasze nieszczęście zdjęcie zostało wykonane z prawego profilu, podczas kiedy kordzik przytroczony został do lewego boku.) Przy tej okazji warto też zwrócić uwagę na sam projekt rękojeści. Jest prosty i elegancki, a gałką bosmańska nawiązuje do tradycji marynistycznych. Kontrastuje z nim kiczowaty jelec. Leszek Zachuta w swojej książce “Kordziki w II Rzeczpospolitej”, wydanej w Warszawie w 1991 roku opisał go jako muszlę w otoczeniu dwóch delfinów. W moim przekonaniu może równie dobrze mogą to być koniki morskie lub fantazyjne stworzenia wodne.

Wreszcie warto zwrócić uwagę na ostatni ważny element zdjęcia, którym jest temblak zwisający poniżej kordzika. Ozdoba tego typu została wprowadzona została rozkazem Ministra Spraw Wojskowych K.M.W. 3117. Org. Mob., opublikowanym w Dzienniku Rozkazów Ministerstwa Spraw Wojskowych nr 46 z 22 listopada 1922 roku pod pozycją 647. Można więc postawić dość prawdopodobną hipotezę, że oferowane na aukcji zdjęcie wykonane zostało wcześniej niż wskazuje na to opis, a precyzyjniej w latach 1922-1926 w Warszawie. Należy też do rzadkiej grupy zdjęć prezentujących pierwszy kordzik oficerski polskiej Marynarki Wojennej.

Published 13 October 2017

Spotkanie Paderewskiego z Churchilem

Na zdjęciu obok przedstawiony jest dokument podpisany przez Edwarda Marscha, adiutanta Winstona Churchila na papierze firmowym admiralicji. Informuje w nim, że “Winston będzie zaszczycony, że on i Clementine [żona W. Churchila] będą mogli dać swoje imiona [patronat] dla funduszu p. Paderewskiego. Co za czarujący człowiek. Dziękujemy Ci za możliwość poznania go. Marsch E.”. Dokument pochodzi z 1914 lub 1915 roku i sporządzony został na papierze firmowym admiralicji.

Dokument odnosi się do Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny, który Paderewski założył razem z Henrykiem Sienkiewiczem. Jego celem było uzyskanie w państwach zachodu pomocy humanitarnej dla ludności polskiej na terenach objętych wojną światową. W tym celu pozyskiwali patronaty wybitnych osobistości poszczególnych państw. Dokument stanowi wyrażenie zgody ze strony Winstona Churchila na objęcie patronatem działań komitetu na terenie Wielkiej Brytanii. Choć w trakcie pierwszej wojny światowej Churchil już był postacią rozpoznawalną w Brytyjskiej polityce, to nie tak znaczącą jak w trakcie drugiej wojny światowej. Zabiegi Ignacego Paderewskiego o pozyskanie go dla sprawy Polskiej wskazują na jego dalekowzroczność.

Published 10 October 2017

ZbieraczStaroci.pl

Jednym z blogów, które regularnie śledziłem był blog ZbieraczStaroci.pl. Był on (a liczę, że nadal będzie) poświęcony szkłu prasowanemu i lampom z okresu międzywojennego. Są to tematy, które kolekcjonersko w zasadzie w ogóle mnie nie interesują, a jednak wpisy zredagowane są tak, że każdy z nich czytałem z zaciekawieniem. Myślę, że właśnie forma stylistyczna i dociekliwość autora powodowały, że zawsze czytałem wpisy z zaciekawieniem i dużym uznaniem wiedzy dla ich autora.

Z przyjemnością śledziłem wpisy poświęcone renowacji i rekonstrukcji przedmiotów zasilających kolekcję ZbieraczaStaroci. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie determinacja w rekonstrukcji lampy sufitowej produkcji Antoniego Marciniaka nr 3714 opisana w trzech odrębnych wpisach. Nie psuć puenty zanim będą mieli Państwo okazji przeczytać całą historię sami. Jestem jednak przekonany, że tak wiele wysiłku w rekonstrukcję przedmiotu może włożyć tylko ktoś, dla kogo jest to rzeczywistą pasją. Dlatego po cichu liczę, że autor bloga wznowi swoją działalność i w najbliższym czasie będziemy mieli okazję przeczytać o jego kolejnych przygodach ze szkłem, lampami i innymi bibelotami.

Published 1 October 2017

medal Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych

Są książki, które należy krytykować i takie, które należy czytać krytycznie. Do grona tych drugich niewątpliwie należą “Medale Polskie 1901-1944” autorstwa Jacka Strzałkowskiego. Książka została wydana w 1981 roku i na swój czas była przełomowa. Do dzisiaj jest jedną z klasycznych i podstawowych pozycji w biblioteczce każdego kolekcjonera medali. Przełomowy i odważny był także pomysł opisania wszystkich medali wyemitowanych w wybranych czasie. Zawsze żałowałem, że nikt nie odważył się opracować analogicznej pozycji dla XIX wieku, choć Jacek Strzałkowski zapowiadał, że jest na ukończeniu prac nad taką pozycją, a większość z nich znajduje się w katalogu Emeryka Hutten-Czapskiego. Dlatego też nie będzie ujmą dla jej autora jeśli powiem, że książka się nieco zdezaktualizowała i wymaga od czytelników krytycznej analizy. W czasie kiedy była pisana, dostęp do źródeł publicznych i prywatnych był bardziej ograniczony niż dzisiaj. Także możliwość przetwarzania danych była nieporównywalna, co w szczególności dotyczy możliwości wykonywania i reprodukowania zdjęć. W konsekwencji wiemy dziś o medalach więcej, niż w latach 80-tych i powinniśmy z tej wiedzy korzystać. Dowodem na to, jest przedmiot dzisiejszego wpisu, czyli medal nagrodowy krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Wedle wspomnianego katalogu Jacka Strzałkowskiego medal (poz. 70) po raz pierwszy był nadany w 1888 roku. Stempel rytował Stefan Czaplicki, czego potwierdzenie znajduje się pod popiersiem cesarza Franciszka I na awersie medalu. Na rewersie umieszczony był napis “SZKOŁA KRAKOWSKA SZTUK PIĘKNYCH ZASŁUŻONEMU”. W dalszej części grawerowane było imię i nazwisko wyróżnionego oraz rok nadania wyróżnienia.

To co umknęło uwadze Jacka Strzałkowskiego, to odmiana medalu polegająca na odmiennym rysunku rewersu. Widnieje na niej napis “AKADEMIA SZTUK PIĘKNYCH W KRAKOWIE ZASŁUŻONEMU”. Podobnie jak w pierwszym przypadku, w dalszej kolejności grawerowane było imię i nazwisko wyróżnionego oraz rok nadania. Ponieważ znany jest mi medal pierwszego wzoru z 1906 roku oraz medal nowego wzoru z 1908 roku należy stwierdzić, że zmiana w wyglądzie medalu nastąpiła w 1907 lub 1908 roku. Jednocześnie zmiany te nie zostały odnotowane w opisywanym katalogu. Najprawdopodobniej dlatego, że późniejszy medal nie by notowany w żadnym zbiorze publicznym, na podstawie których przygotowywany był katalog. Wreszcie nie mogę wykluczyć, że Jacek Strzałkowski tej różnicy nie zauważył, ponieważ sam jej początkowo nie zauważyłem. Być może zasugerowałem się katalogiem Strzałkowskiego. Po co miałem szukać różnic, skoro ktoś za mnie wcześniej dokonał kwerendę. Dlatego bądźmy czujni i nie polegajmy tylko na tym co przeczytamy.

Published 30 September 2017

dzień odznaki Dywizjonu Huzarów Śmierci

Śmiało można powiedzieć, że dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem emocji związanych z odznaką pamiątkową Dywizjonu Huzarów Śmierci. Jest to jednak z rzadszych i na pewno bardzo poszukiwana odznaka z okresu wojny polsko-bolszewickiej. Na aukcjach pojawia się sporadycznie. Pierwsze notowanie jakie udało mi się znaleźć pochodzi z aukcji krakowskiej DESY nr 136 z 28 czerwca 2014 roku. O ile dobrze pamiętam, stanowiło ozdobę tamtej aukcji. Cena sprzedaży osiągnęła zaś zawrotną sumę 21.000 zł. Niezależnie od tego czy do sumy tej była doliczana opłata aukcyjna, czy też mieści się już ona w podanym wyniku, przekroczenie progu 20 tys. za jedną odznakę jest czymś co zasługuje na uwagę.

Kolejna odznaka Dywizjonu Huzarów Śmierci została sprzedana w dniu 2 marca 2015 roku na aukcji antykwariatu Niemczyk, oferowanej za pośrednictwem serwisu allegro.pl. Już na pierwszy rzut oka widać istotną różnicę w wykonaniu czaszek obu odznak. Najbardziej charakterystyczna różnica to szerokość zębów. Na odznace oferowanej przez DESĘ, są one wąskie, a na odznace oferowanej przez Niemczyka szerokie. Odznaka została sprzedana za 8.478 zł.

Po raz trzeci odznaka oferowana była właśnie dzisiaj, czyli 30 września 2017 roku. Co szczególne, dzisiaj można było wylicytować aż dwie odznaki Dywizjonu Huzarów Śmierci. Pierwsza z nich oferowana była na 163 aukcji w krakowskiej DESIE. Był to dokładnie ten sam egzemplarz, który pojawił się na aukcji DESY nieco ponad 3 lata temu. Jednak tym razem cena sprzedaży była o wiele niższa i opiewała na kwotę 12.000 zł, która była jednocześnie ceną wywoławczą.

Drugi, o wiele ciekawszy egzemplarz, oferowany był na aukcji niemieckiego domu aukcyjnego Oberursel. Pochodził on z zespołu pamiątek po Stefanie Meyerze (ps. “Larissa”), co pozwalało przypisać odznakę do konkretnej osoby. Jednocześnie, elementem zestawu oferowanych pamiątek było zdjęcie portretowe z odznaką Dywizjonu Huzarów Śmierci. Ciekawych i rzadkich pamiątek w oferowanym zespole było więcej. Moją sympatię zdobyła strażacka odznaka “Za ratowanie ginących”, ale uwadze kolekcjonerów nie mogły ujść także inne pamiątki takie jak Krzyż Śląski I stopnia z miniaturą, Gwiazda Śląska w rzadkim wykonaniu, krzyż Litwy Środkowej z numerem, krzyż pamiątkowy gen. Bułak-Bałachowicza, czy zwarty i spójny zespół odznaczeń strażackich. Jednak największym atutem tego zestawu był fakt, że pochodził od jednej osoby. (Na marginesie można tylko zaznaczyć, że z pewnością był uzupełniony także o kilka innych pamiątek nie związanych ze Stefanem Meyerem). Całość osiągnęła cenę 3.600 euro, co po dodaniu prowizji domu aukcyjnego daje ok. 19.000 zł. Jeśli przyjąć, że wartość rynkowa pamiątek wchodzących z skład tego zestawy, po wyłączeniu odznaki Dywizjonu Huzarów Śmierci, wynosi ok. 10.000 zł., to można pogratulować zwycięzcy. Za ok. 9 tys. nabył on moim zdaniem najlepszą z oferowanych odznak, bo posiadającą ustaloną i pewną proweniencję po konkretnej osobie. Dodatkowo pozyskał do kolekcji piękny zestaw po jednej osobie.

Odznaka po Stefanie Meyerze zbieżna jest wykonaniem z odznaką oferowaną przez antykwariat Niemczyk. Jednak obie odznaki miały różne nakrętki. Ta od Niemczyka posiadała nakrętkę Gustawa Sosnowskiego z Warszawy, a odznaka ze spuścizny po Stefanie Meyerze posiadała nakrętkę Jana Walenty z Krakowa. Dodatkowo na rewersie odznaki z domu Oberursel widniała cyfra “5”. Jeśli był to kolejny numer odznaki, to musiał go nanieść najwyżej sam odznaczony. Tym bardziej, że cyfra została umieszczona na górnym ramieniu – do góry nogami. Tytułem uzupełnienia można dodać, że odznaka z aukcji DESY oferowana była z nakrętką Zjednoczonych Grawerów z Warszawy.

Odznaka z DESY jest także przyczynkiem do dyskusji nad twierdzeniem, że na najlepszych rzeczach nigdy się nie traci. Co do zasady podzielam ten pogląd. Jeśli jednak odznaka była wystawiona przez tego samego człowiek, który kupił ją w 2014 roku, to przy uwzględnieniu prowizji domu aukcyjnego za sprzedaż, musiał na niej stracić przeszło 10.000 zł., a w konsekwencji połowę zapłaconej przez siebie ceny. To już przekracza granicę dopuszczalnego błędu. Dlatego można by dodać, że na najlepszych rzeczach nigdy się nie traci, o ile kupuje się je z głową.

DESA (aukcja 163)
DESA (aukcja 163)
Niemczyk (allegro 2015)
Niemczyk (allegro 2015)
Stefan Meyer “Larissa”
Stefan Meyer “Larissa”
Published 25 September 2017

Kupecký na aukcji w Polsce

Ponoć jedna z zasad netykiety głosi, że tytuł wpisu może być zwodzący, ale nie może być mylący. Zgodnie z tą regułą pozwoliłem sobie ogłosić sensacyjną wiadomość, że na aukcji w Polsce licytowany będzie obraz Jana Kupeckiego. Kto o nim nie słyszał, wiedzieć powinien, że to czołowy przedstawiciel środkowoeuropejskiego malarstwa późno barokowego, który dodatkowo specjalizował się w portretach. Z wyjątkowym wdziękiem posługiwał się on światłem, pozostawiając zazwyczaj swoje postacie w półmroku i eksponując ich twarze. Przypomina mi w tym względzie twórczość Caravaggia. Jednym z tego przykładów może być widoczny po lewej stronie autoportret sławnego malarza.

Powód dla którego praca Kupeckiego zwróciła moją uwagę wynika z faktu, że uważany jest on za malarza Słowackiego. Jest to pogląd nieco naciągany, ponieważ w czasie kiedy Kupecký żył i tworzył, Słowacji jako państwa narodowego jeszcze nie było. To co łączy go z tym krajem, to przede wszystkim miejsce urodzenia, czyli Pezinok koło Bratysławy. Trudniejsze w interpretacji mogą być jego podpisy na obrazach Mahler aus Böhmen lub Pictor boemus. W czasach mu współczesnych mogły oznaczać raczej poczucie przynależności do miejsca pochodzenia, niż związek określonym narodem. Przy takiej interpretacji można Kupeckiego śmiało nazywać Słowakiem. Pamiętajmy jednak, że państwo narodowe to pomysł w zasadzie XIX wieczny. Skąd biedny Kupecký miał przypuszczać, że ktoś kiedyś będzie się spierał o jego poczucie przynależności narodowej.

Jak by nie było, na 245 Aukcji Dzieł Sztuki i Antyków domu aukcyjnego Rempex pojawił się pod pozycją 1138 portret Alexandra von Hohenlohe. Zaskoczyła mnie oczywista rozbieżność między tytułem pozycji, wskazującym na anonimowego śląskiego malarza, a opisem na odwrocie obrazu: “No 6. / Fu¨rst / Alexander / von / Hohenloh / Kupetzki / pinxit / Constatt 40 : 24”. Oczywiście moją uwagę zwrócił fragment wskazujący na rzekome autorsto, czyli Kupetzki pinxit. Nieco zmieniona pisownia nazwiska mnie nie dziwiła, a nawet mogła stanowić pośrednie potwierdzenie autentyczności. W języku niemieckim właśnie tak pisze się nazwisko omawianego malarza. Przypuszczałem, że nie może być aż tak kolorowo, żeby renomowany dom aukcyjny pomimo wyraźnej wskazówki przegapił autorstwo Kupeckiego i nie wyeksponował szerzej tej informacji. Szczególnie, że cena wywoławcza na poziomie 3.000 zł. i estymacja na kwotę maksymalnie dwukrotnie wyższą były by w takim wypadku jak wygrana w toto-lotka. Można jeszcze do tego dodać, że obraz stylistycznie nieco nie trzymał Kupeckiego, ale coś mi kazało sprawdzić czy przypadkiem nie mamy do czynienia z sensacyjnym odkryciem. W końcu autentyczne prace Kupeckiego pojawiają się na aukcjach raz na kilka lat, a według mojej wiedzy w Polsce nie był jeszcze notowany.

Niestety najprostsze wyszukanie w Google przyniosło brutalną odpowiedź. Książę Alexander von Hohenlohe urodził się 17 sierpnia 1794 roku w Kupferzell, a więc 54 lata po śmierci Jana Kupeckiego. Tym samym opis Rempexu wskazujący na nieznanego autora jest jak najbardziej prawidłowy. Żałując, że eksperci domu aukcyjnego nie dali mi szansy na sensacyjne odkrycie, mogę zarzucić ich opisowi tylko jedną nieścisłość. Obraz nie mógł powstać w XVIII wieku, jak zostało to dopuszczone w opisie, ponieważ sportretowany uzyskał święcenia kapłańskie w 1815 roku. Dlatego przy uwzględnieniu stylistyki należy obraz datować jednoznacznie na XIX wiek.

Published 18 September 2017

Krzysztof Jurko – vlog numizmatyczny

Od jakiegoś czasu chciałem uzupełnić stronę o nowy dział, który stanowić będzie odesłanie do ciekawych blogów lub wpisów w internecie. W końcu nie wszystko co ciekawe i wartościowe, publikowane jest tylko w książkach i artykułach. Zupełnie spontanicznie pierwszy wpis zdecydowałem się poświęcić vlogowi Krzysztofa Jurko. Przedstawia się on jako doradca inwestycyjny w zakresie zakupu numizmatów i antykwariusz współpracujący z Antykwariatem Dawida Janasa. Rzeczywiście te dwie tożsamości wyraźnie widać w jego filmikach. Opowiadając o różnych zagadnieniach dotyczących numizmatyki wskazuje na walory ekonomiczne, związane z zakupem antyków i często prezentuje obiekty z oferty zaprzyjaźnionego antykwariatu.

Dlaczego zdecydowałem się na rozpoczęcie tego cyklu właśnie od filmów Krzysztofa Jurko? Ponieważ zaciekawiła mnie krótka wymiana zdań pod jednym z jego filmów, którą prowadził z Marcinem Żmudzinem. Dotyczyła ona dopływu nowych osób do światka kolekcjonerskiego i potrzeby zmiany pokoleniowej. Jest to temat który przewija się także przez inne dyscypliny kolekcjonerskie. Niezawodnie podnoszone są głosy, że brak jest świeżej krwi i jeśli nic się nie zmieni, to kolekcjonerstwo umrze. W moim przekonaniu jest to błędne przekonanie. Doświadczenie wskazuje, że pomimo wątpliwości podnoszonych przez kolejne pokolenia, kolekcjonerów nadal nie brakuje. Najwyraźniej zbieranie odpowiada na jakąś wewnętrzną potrzebę człowieka i z tego względu jestem przekonany, że nigdy nie zaniknie. Nawet jeśli będzie się wyrażało w mniej szlachetnych niż numizmatyka formach zbierania. Myślę, że można uspokoić tych którzy są zaniepokojeni rychłym wymarciem kolekcjonerstwa. W moim przekonaniu ma ono swoją specyfikę, która polega na tym, że zbierać zaczyna się albo bardzo młodo albo w wieku dojrzałym. W pierwszym wypadku są to osoby, które zbierania ktoś zapalił. W drugim wypadku są to osoby które do zbierania dojrzały same. Przy czym do zbierania często nie dojrzewa się zbyt szybko, ponieważ wymaga ono sporo czasu, a najlepiej także stabilnych nakładów finansowych. Nie każdy może sobie na to pozwolić w młodym wieku kiedy zwyczajnie brakuje czasu i pieniędzy na takie osobliwości. W moim przekonaniu właśnie dlatego powstaje wyrwa między młodym, a dojrzałym pokolenie zbieraczy czy kolekcjonerów, która może powodować wrażenie ryzyka braku zastępowalności.

Wracając jednak do vloga – filmiki podzielone są na kilka kategorii, które przygotowane są z myślą o początkujących zbieraczach. Można tu wymienić serię poświęconą literaturze numizmatycznej, ciekawym pamiątkom historycznym, szczególnym numizmatom, czy też podstawowym poradom kolekcjonerskim. Najnowsza seria polega na omawianiu oferty ze zbliżających się aukcji. Zawartość kanału prezentuje głównie wiedzę najbardziej podstawową, ale w dobrym tego pojęcia rozumieniu. W końcu gdzieś i kiedyś trzeba ją nabyć. Sam internet nie wystarczy do nabycia wiedzy praktycznej ale nie ulega wątpliwości, że może ją uzupełnić. Dlatego polecam vlog Krzysztofa Jurko osobom zaczynającym myśleć o zbieraniu. Dla przykładu linkuję jeden z jego filmów.

Published 12 September 2017

Zaułek w Kežmarku

Na aukcji Delcampe pojawiła się ostatnio pocztówka, która zawróciła mi w głowie. Pocztówki są ciekawym źródłem historycznym, ale rzadko zdarza się, żeby były dla mnie fascynujące. Najczęściej przedstawiają ogólne widoki miejscowości, charakterystyczne budynki lub popularne miejsca. Na tej pocztówce pokazany został zaułek. Miejsce zupełnie nietypowe, z obdrapanym murem i wyłamaną bramą. Na pierwszym planie chłopak, który na pewno nie jest przypadkowy. Ubrany jest dość elegancko jak na to miejsce i czas. Jego pojawienie się na zdjęciu, które miało stać się pocztówką, musiało być wyróżnieniem. Może ktoś wpłynął na fotografa, może był to jego syn lub krewny, może chłopak oprowadzał fotografa po mieście?

Starałem się odgadnąć, gdzie znajduje się tytułowy zaułek w Kežmarku, ale niestety sam nie dałem rady. Miejsce jest dość nietypowe. Na pierwszym planie widać piętrowy mur ze sporą bramą. Nad nią być może widać herb, który jest na skanie umieszczonym w internecie na tyle nieczytelny, że nie ma możliwości jego rozpoznania. W tle widać piętrowy budynek z antresolą. Przed wojną, kiedy powstało zdjęcie, musiała to być rozpoznawalna budowla. Ponieważ nie udało mi się jej zidentyfikować, poprosiłem o pomoc mamę. Okazało się, że doskonale znała to miejsce. Był to dom rodziny Šterbák przy obecnej ulicy Nižná brána, który w późniejszym czasie został zburzony.

Jeszcze inne ciekawostki, kryją się na rewersie pocztówki. Jest to dość nietypowe i obszerne wyjaśnienie tego, jak powstała. Po pierwsze została wydana przez wydawnictwo dzieł sztuki “STELLA” w Bochni. Prowadził je Ludwik Stasiak, który był także artystą malarzem i uczeniem Jana Matejki. Być może jego wrażliwość kazała mu wybrać na temat pocztówki obraz ciekawszy niż typowe przedstawienie zamku, ratusza, czy któregoś z historycznych kościołów. Druga nietypowa dla mnie informacja to fakt, że wydana w Polsce pocztówka, przedstawiająca miejscowość w ówczesnej Czechosłowacji, drukowana była w Nancy we Francji. Dlaczego Ludwik Stasiak zdecydował się skorzystać z usług zakładu “Imprimeries Réunies”? Przypuszczalnie dlatego, że cenił jakość ich pracy. Ogromnie ciekawi mnie jak się o niej dowiedział. Czy korzystanie z tak odległej drukarni mogło się opłacać?

Ostatnia adnotacja umieszczona na pocztówce głosi: “wszelkie prawa zastrzeżone“. Jest to konsekwencja art. 3 ustawy o prawie autorskim z 29 marca 1926 roku. Zgodnie z nim odbitki fotografii i ich reprodukcje podlegały ochronie prawno-autorskiej tylko w przypadku gdy “zastrzeżenie wyraźne uwidoczniono na odbitkach“. Widać, że Ludwik Stasiak miał świadomość jakości swojej pracy i dbał o to, aby nie była powielana przez osoby nieuprawnione. Choć zastrzeżenia takie widywałem już na przedwojennych fotografiach i pocztówkach, to z pewnością umieszczanie ich nie było powszechną praktyką.

Published 7 September 2017

odznaka Państwowych Kursów Mierniczych

Napisał do mnie Pan Andrzej Woszczyk, przesyłając zdjęcie odznaki z napisem: PAŃSTWOWE KURSY MIERNICZE ● 1919 R. ● Według opisu właściciela wymiary odznaki wynoszą 24×34 mm. Ze zdjęcia wynika jeszcze, że odznaka jest wykonana w białym metalu lub posrebrzana i mocowana na słupek. Tyle widać na pierwszy rzut oka. Pytanie, czy z odznaki można wyczytać coś jeszcze? W szczególności Pana Andrzeja interesowało, komu i w jakich okolicznościach mogła być wręczana, a także czy mogła należeć do oficera 2 Dywizjonu Pomiarów Artyleryjskii z Torunia? Spróbujmy poszukać odpowiedzi na te pytania.

Tradycja wręczania żetonów i znaczków (odznak) upamiętniających ukończenie szkół, czy kursów bardzo silnie związana jest z Rosją, a więc także z zaborem rosyjskim. Myślę, że bez większego błędu można założyć, że była to właśnie tego typu pamiątka, związana z ukończeniem Państwowych Kursów Mierniczych. Wbrew temu jak dzisiaj mogli byśmy rozumieć ta nazwę, nie były to centralnie organizowane kursy państwowe, lecz nazwa poziomu w edukacji zawodowej. Tak więc nazwa państwowe kursy znaczyła tyle co np. miernicza szkoła zawodowa. Podaję przykładowo, ponieważ w różnych latach szkoły te zmieniały swoje nazwy. Były to kursy, szkoły, czy licea. Jak napisał Józef Mąsio w książce pod tytułem “Szkoły zawodowe w Polsce w latach 1918-1939: ich rozwój, organizacja i funkcje społeczne”:

Ważną pozycję w dziale szkolnictwa przemysłowego zajmowały licea budowlane, drogowe, miernicze i wodno-melioracyjne. Licea budowlane dawały przygotowanie do organizowania i prowadzenia robót budowlanych oraz do ich projektowania. Absolwenci mieli perspektywy pracy w biurach architektonicznych i budowlanych, w zakładach przemysłu budowlanego oraz w państwowej i samorządowej służbie technicznej.

Spis nauczycieli z 1924 roku pod redakcją Zygmunta Zagórowskiego wskazuje, że w 1924 roku funkcjonowały w Polsce tylko cztery szkoły zawodowe, kształcące mierniczych. Były to Państwowa Szkoła Miernicza i Drogowa w Kowlu (powstała dopiero w 1921 roku), Państwowa Szkoła Przemysłowa we Lwowie (w ramach której od 1912 roku funkcjonował wydział o nazwie Szkoła Miernicza), Państwowa Szkoła Miernicza w Łomży (otworzona w 1919 roku) oraz Państwowa Szkoła Miernicza w Warszawie (otworzona w 1916 roku). Lista jest na tyle krótka, że daje satysfakcjonujący punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Niestety nie można zapominać, że jest to lista z 1924 roku, a informacji o odznace szukać należy w okolicach 1919 roku.

Z pomocą przychodzi “Sprawozdanie z działalności Głównego Urzędu Ziemskiego” wydane w Warszawie w 1923 roku. Dowiadujemy się z niego, że wiosną 1919 roku Główna Komisja Ziemska złożyła wniosek o powołanie trzech szkół mierniczych w Łomży, Kielcach i Lublinie. O tym, że szkoła Łomżyńska powstała w 1919 roku wiemy z pewnością z przywołanego wcześniej spisu nauczycieli. Potwierdza to także omawiane sprawozdanie. Szkół w Kielcach i Lublinie ostatecznie nie utworzono.

Co ciekawe, wszystkie wymienione dotychczas szkoły położone były na terenie dawnego zaboru rosyjskiego. Być może w pozostałych zaborach wykształcenie tego rodzaju zastrzeżone były dla szkół wyższych. Natomiast te powstałe po odzyskaniu niepodległości (Łomża i Kowel), utworzone zostały z inicjatywy Głównej Komisji Ziemskiej, związanej z terenami kongresówki.

Podpowiedzi, którą z czterech szkół typować należy na emitenta odznaki tylko częściowo można szukać w dacie na niej umieszczonej. Z pewnością nie była to szkoła w Kowlu, utworzona w 1921 roku. Szkoła w Łomży została utworzona w 1919 roku, więc data mogła by oznaczać powstanie szkoły. Państwowa Szkoła Miernicza w Warszawie zainaugurowała swoją działalność w dniu 1 listopada 1917 roku, pod nazwą Kursów Mierniczych. Przy trzyletnim programie nauczenia, pierwszy rocznik opuścił szkołę w 1919 roku, co może być wytłumaczeniem daty na odznace. (Gdzie indziej znalazłem informację, że kurs był dwuletni lecz przedłużony ze względu na wojnę.) Podobnego uzasadnienia nie można także wykluczyć przy szkole Lwowskiej. Skoro rozpoczęła nauczanie mierniczych w 1912 roku, to zapewne któryś z roczników kończył naukę w 1919 roku. Pomimo tego, że data na odznace może oznaczać zarówno datę otworzenia szkoły, jak też datę ukończenia kursu, za bardziej prawdopodobne uważam, że odnosi się ona do tej pierwszej. W przeciwnym wypadku konieczne było by tworzenie odrębnej matrycy dla każdego kolejnego kursu. Wydaje się, że w takim wypadku na odznace znalazło by się także odniesienie do numeru kursu lub oznaczenie: “kurs 1919 r.”.

Andrzej Środek w książce pod tytułem “Historia Nauki Polskiej – Wiek XX”, Tom II Nauki Ścisłe wskazuje, że Państwową Szkołę Mierniczą w Łomży założono dokładnie w dniu 4 listopada 1919 roku, a zamknięto dziesięć lat później. W jej miejsce w dniu 16 maja 1928 roku miał powstać Wydział Mierniczy przy Państwowej Szkole Technicznej we Wilnie. Przypuszczam, że nie jest to informacja ścisła, ponieważ Zarządzenie Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w sprawie zmiany nazwy Państwowej Szkoły Mierniczej i Przemysłowo-Leśnej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łomży pochodzi dopiero z 16 kwietnia 1934 roku i było wydane właśnie w związku z likwidacją wydziału mierniczego. (Wcześniej w 1923 roku szkoła zmieniła nazwę na Państwowa Szkoła Miernicza i Leśna w Łomży.) Tym samym można wątpić także w informację Andrzeja Środka o tym, że łomżyńską szkołę mierniczą ukończyło 120 osób. Przez cały czas siedzibą szkoły był Dom Ludowy, widoczny na zdjęciu obok.

W kontekście omawianego wpisu nie można zignorować także podanej przez Andrzeja Środka informacji o utworzeniu wiosną 1919 roku trzech kursów dla pomocniczych mierniczych w Warszawie, Kielcach i Siedlcach. Ich celem było zwiększenie kadry pracowników mierniczych w urzędach ziemskich. O tym, że kursy te faktycznie się odbyły przypomina biogram jednego z ich uczestników, umieszczony w XXXV tomie Wojskowego Przeglądu Historycznego. Choć mówi on o ukończeniu Państwowych Kursów Mierniczych w Kielcach, należy to uznać za pewne uproszczenie, które raczej nie powinno mieć miejsca na odznace współczesnej czasom kursu. Dlatego też za najbardziej prawdopodobne uważam, że prezentowana odznaka była przeznaczona dla absolwentów Państwowej Szkoły Mierniczej w Łomży.

Drugie pytanie dotyczyło tego, czy oznaka mogła być nadana oficerowi 2 Dywizjonu Pomiarów Artylerii. Pytanie to związane jest ze źródłem pochodzenia odznaki. Odpowiedź na nie jest w moim przekonaniu jeszcze prostsza, niż odpowiedź na pierwsze pytanie. W końcu odznaka mogła należeć do kogokolwiek, kto ukończył kurs. Osoba taka, mogła później zostać oficerem w 2 DPA. Z równym powodzeniem mógł to być podoficer tego oddziału lub oficer czy podoficer dowolnego innego pułku. W moim przekonaniu nie należy wiązać pomiarów geodezyjnych i artyleryjskich aż tak ściśle. Oczywiście wykształcenie techniczne mogło być dobrym wskazaniem do służby w artylerii, ale niekoniecznie w pomiarach artyleryjskich. Ponieważ odznaka nie jest numerowana obawiam się, że nazwiska jej właściciela nie uda nam się tak łatwo poznać.

Jeśli ktoś z Państwa ma podobne zagadki lub pytania jak Pan Andrzej Woszczyk, proszę śmiało pisać w komentarza lub przez formularz kontaktowy w zakładce o stronie.

Published 3 September 2017

Pierwsze pieczęcie ludowego wymiaru sprawiedliwości

Do napisania tego artykułu zainspirował mnie zestaw dokumentów po sędzim Władysławie Świąteckim, który udało mi się kupić w tym roku na Jarmarku Dominikańskim. Był on absolwentem wydziału prawno-ekonomicznego Uniwersytetu Poznańskiego, oficerem rezerwy i przedwojennym sędzią. Zestaw dokumentów zawiera szereg nominacji z kolejnych lat jego kariery. Z czasu wojny nie zachowały się po nim żadne dokumenty. Być może tak jak wielu innych pracowników wymiaru sprawiedliwości z terenu Generalnej Guberni, nie przerwał swojej kariery na czas wojny. Po wojnie było to bardzo niewygodne, więc dokumenty zniknęły. Mogło to być istotne także dlatego, że sędzia Świątecki zaangażował się w tworzenie ludowego wymiaru sprawiedliwości. W spuściźnie po nim znaleźć można kilka dokumentów, powierzających mu tworzenie kolejnych sądów. Być może jego kariera jeszcze by się rozwinęła, gdyby nie wczesna śmierć w 1948 roku. Wróćmy jednak do meritum wpisu. Jak już wspomniałem, omawiany zestaw zawiera kilka ciekawych i wczesnych dokumentów z okresu powojennego. W tym miejscu chcę się skupić tylko na pieczęciach, które na nich odbito.

Pierwsza z nich pochodzi z dokumentu wystawionego w dniu 24 stycznia 1945 przez naczelnego sekretarza Sądu Okręgowego w Łodzi. Dokument informuje o zarządzeniu Ministra Sprawiedliwości, powołującym sędziego Świąteckiego do czynności związanych z organizacją tego sądu. Był to zupełnie początkowy okres funkcjonowania nowej administracji w tym mieście. Wojska Radzieckie wkroczyły do Łodzi zaledwie pięć dni wcześniej. Jeśli nie był to pierwszy dzień funkcjonowania sądu, to na pewno jeden z pierwszych.

Przyglądając się temu dokumentowi zauważyłem wczesną datę i bez powodzenia próbowałem odczytać niewyraźny napis na obrzeżu pieczęci. Dopiero przy drugim podejściu zdałem sobie sprawę z tego, że widoczny w centralnym punkcie orzeł nijak nie mógł być wykonany dla pieczęci z 1945 roku. Orły tego typu początkowo widoczne były na pieczęciach Rady Regencyjnej, a po 1918 roku także na pieczęciach administracji państwowej. W tym także Ministerstwa Sprawiedliwości i sądów. W tych ostatnich przynajmniej do 1921 roku. Moją uwagę zwróciła także różnica między jakością odbicia orła i napisu wokół niego. Uświadomiłem sobie, że kiepskie odbicie tekstu nie jest konsekwencją złego wytłoczenia napisu na dokumencie, ale jego celowego usunięcia z pieczęci. Dlaczego tak się stało? W moim przekonaniu kilka dni, które minęły od zajęcia miasta nie wystarczyły na wykonanie pieczęci. Mentalność sowiecka wymagała jednak autorytetu bumagi z pieczątką. Nieważne, że nie było widać na niej napisu lub wcale go nie było. Ważne, że była pieczątka! Najprawdopodobniej ktoś znalazł starą pieczęć z początków II Rzeczpospolitej i usunął z niej napis. Otrzymał w ten sposób pieczęć, która doskonale nadawała się do przystawienia na dowolnym dokumencie.

Kolejny dokument ze spuścizny po Władysławie Świąteckim pochodzi z 17 maja 1945 roku. W całości napisany jest po rosyjsku pomimo tego, że wystawiono go w imieniu Ministra Sprawiedliwości. Napis na pieczęci brzmi: + MINISTERSTWO SPRAWIEDLIWOŚCI + RZECZPOSPOLITA POLSKA. W tym czasie, przynajmniej z nazwy, nie była jeszcze ludowa. W centralnym punkcie pieczęci znajduje się orzeł państwowy bez korony. Jego wizerunek zbliżony jest do tego, który ustanowiony został jeszcze przed wojną, według projektu Zygmunta Kamińskiego. Porównałem wizerunek orła z omawianej pieczęci z przedwojennymi odciskami pieczęci urzędowych i sądowych. Zasadnicza różnica widoczna jest w rysunku ramion orła. W pieczęciach powojennych podstawa ramion styka się z osią korpusu pod kątem prostym. W pieczęciach przedwojennych ramiona odchodzą od korpusu ku górze. Kolejna charakterystyczna różnica to brak dodatkowego okręgu otaczającego orła i jednocześnie oddzielającego go od napisu. Przedwojenne pieczęci były też większe i wykonane w metalu, a nie na gumie. Mogłem więc ze spokojem przyjąć, że druga pieczęć nie stanowi kolejnej przeróbki z przedwojennych zasobów.

Następne dwa dokumenty pochodzą odpowiednio z 14 i 15 lipca 1945 roku. Oba zostały wystawione w zastępstwie Prezesa Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu przez sędziego Antoniego Olbromskiego. Postać bardzo ciekawą. Przed wojną był sędzią i Naczelnikiem Związku Harcerstwa Polskiego w latach 1931-1936. Według opisu z Wikipedii zasłynął kierowaniem ZHP ze szczególna dbałością o niezależność polityczną. Najwyraźniej po wojnie idea niezależności politycznej w nim zaginęła. Porównanie obu pieczęci wykazało, że orzeł na nich został wykonany z tej samej sztancy. Porównałem szczegóły pod lupą oraz nałożyłem na siebie oba dokumenty pod światło. (Oczywista różnica widoczna jest tylko w kroju liter i znakach oddzielających.) Być może obie pieczęci były wykonane jeszcze w Mennicy Polskiej, ponieważ została ona zniszczona dopiero 12 września 1944 roku. Bardzo podobny orzeł, choć mniejszy został umieszczony w nagłówku pisma jako godło rzeczpospolitej. Oznacza to, że jeszcze 1944 roku ktoś dokonał adaptacji orła państwowego do nowej rzeczywistości. Podobieństwo z przedwojennym orłem państwowym wskazuje, że mógł tego dokonać sam Zygmunt Kamiński.

Byłem bardzo zaskoczony, kiedy niemal identycznego orła zauważyłem na świadectwie ukończenia sześciomiesięcznego kursu przygotowującego do pracy w administracji publicznej, które zostało wystawione w dniu 20 kwietnia 1944 roku w Tel-Avivie. Przy szczegółowym porównaniu odbitek orła z dokumentów ludowego wymiaru sprawiedliwości i orła z dokumentu Ministerstwo Obrony Narodowej rządu emigracyjnego byłem zaskoczony tym, jak bardzo są podobne. Powiem więcej, w moim przekonaniu różnice wynikają wyłącznie z jakości odbitki na papierze, a orły na wszystkich trzech pieczęciach były wykonane z tej samej sztancy. Drugą oczywistą różnicą był brak korony na pieczęciach ludowych. Nieco mnie to zastanowiło, ponieważ w wymiarze sprawiedliwości nie od razu zrezygnowano z łańcuchów sądowych z orłem w koronie.

Raz jeszcze przyjrzałem się ludowym pieczęciom pod lupą i zauważyłem, że widoczne na nich orły pierwotnie posiadały korony. Odcięto je najprawdopodobniej już po wytłoczeniu gumy na pieczątki. Wskazują na to różne ślady odcięcia. Widać to wyraźnie na obu odciskach, jeśli wyostrzy się szczegóły. W tym miejscu pojawił się kolejny szereg pytań, na które na razie nie znajduję odpowiedzi. Czy rzeczywiście wykorzystywano tą samą sztancę do wytłoczenia gum dla pieczęci kursu w Tel-Avivie i Ministerstwa Sprawiedliwości? Jeśli tak, to jak matryca dostała się do Warszawy? Jeśli nie jest to dokładnie ta sama matryca, to z pewnością autor jednej kopiował drugą. Jak i gdzie zdobył wzór? Czy był to Zygmunt Kamiński, czy może ktoś inny? Wreszcie bardzo mnie ciekawi, czy koronę ucięto zaraz po wytłoczeniu gumy na pieczęci, czy dopiero po jakimś czasie ich użytkowania?

Posts pagination

Prev 1 … 8 9 10 … 14 Next
Search for:

Najnowsze wpisy

  • Z twarzy podobny zupełnie do nikogo
  • W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz
  • Medal Towarzystwa Jabłonowskiego
  • Kartofel wrócił
  • Wszystko jest iluzją

Najnowsze komentarze

  • Projekt gazu on Naśladownictwo XIX-wiecznego Virtuti Militari
  • Lucyna on Wszystko jest iluzją
  • Sławek on Wszystko jest iluzją
  • Kartofel wrócił – skelnik.pl on Gorący kartofel za 160.000 PLN
  • Kartofel wrócił – skelnik.pl on Jak stracić 10.000 euro przez nieuwagę?

Archiwum wpisów

  • June 2024 (1)
  • February 2024 (2)
  • August 2023 (1)
  • July 2023 (1)
  • June 2023 (1)
  • January 2023 (1)
  • September 2022 (2)
  • August 2022 (4)
  • July 2022 (3)
  • June 2022 (1)
  • February 2022 (2)
  • January 2022 (4)
  • December 2021 (3)
  • November 2021 (1)
  • April 2021 (3)
  • February 2021 (1)
  • January 2021 (3)
  • September 2020 (1)
  • June 2020 (4)
  • May 2020 (5)
  • April 2020 (6)
  • March 2020 (4)
  • February 2020 (1)
  • January 2020 (3)
  • December 2019 (1)
  • November 2019 (1)
  • October 2019 (3)
  • September 2019 (4)
  • August 2019 (1)
  • July 2019 (2)
  • May 2019 (4)
  • April 2019 (3)
  • March 2019 (2)
  • February 2019 (2)
  • December 2018 (2)
  • July 2018 (3)
  • June 2018 (3)
  • May 2018 (4)
  • April 2018 (6)
  • March 2018 (5)
  • February 2018 (5)
  • January 2018 (5)
  • December 2017 (4)
  • November 2017 (5)
  • October 2017 (6)
  • September 2017 (6)
  • August 2017 (4)
  • July 2017 (3)
  • June 2017 (9)
  • May 2017 (1)
  • April 2017 (1)
  • January 2017 (4)
  • December 2016 (6)
  • November 2016 (4)
  • October 2016 (1)
  • September 2016 (2)
  • August 2016 (1)
  • July 2016 (7)
  • May 2016 (6)
  • April 2016 (7)
  • March 2016 (12)
Copyright © 2025 Julian M. Skelnik. All rights reserved.