
Tytuł dzisiejszego wpisu jest bezpośrednim nawiązaniem do opublikowanego wczoraj filmiku Damiana Marciniaka, który wklejam na końcu tego akapitu i do obejrzenia którego zachęcam przed przeczytaniem dalszej części tego wpisu. W nawiązaniu do grupy monet oferowanych na swojej aukcji, Damian Marciniak opowiada o powodach dziurawienia monet i tym jak kolekcjoner powinien patrzeć na takie obiekty. W tym co mówi jest wiele prawdy, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach i pozwala czepiać się tym, których najbardziej interesują wyjątki. W moim przekonaniu twierdzenia zawarte w filmiku są całkowicie prawidłowe i poprawne chyba tylko dla monet przedziurawionych bezmyślnie. Nieważne czy w epoce, czy później. Ważne, że bezmyślnie. Co mam przez to na myśli? Uważam, że monety przedziurawione jako element islamskiej sukni są doskonałym świadectwem swojej epoki i kręgu kulturowego. Nie można zapominać, że monety poza funkcją płatniczą, pełniły także funkcję tezauryzacyjną, czyli sposobu na gromadzenie oszczędności. Przedziurawienie monety świadczyło o nietypowej przewadze drugiej z wymienionych funkcji. Poza tym monetę taką można wpisać w określony kontekst kulturowy i historyczny. Czy to nie są doskonałe powody dla włączenia takiej monety do własnej kolekcji. Jeśli ktoś chce dokumentować historię trojaków, to niech ma w swoim zbiorze przykład tego, jak z nich korzystano.
W filmie pada stwierdzenie: “ciężko sobie wyobrazić, żeby stan był gorszy niż dziurawy“. Dokonam tutaj pewnego nadużycia, za co mam nadzieję pan Damian się na mnie nie obrazi i rozszerzę to twierdzenie z monet na szeroko rozumiane numizmaty, a więc także medale. Robię to dlatego, że obserwuję u numizmatyków fetysz stanu zachowania, który często prowadzi do mniej lub bardziej udolnych prób jego poprawiania. Przykład takiej poprawki widoczny jest na załączonym wyżej zdjęciu. Jest to nagrodowy medalik szkolny z czasów panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. W dniu 22 czerwca 2017 roku został sprzedany na tygodniowej aukcji WCN za stosunkowo niewielką kwotę 410 zł. Stan zachowania oceniono na III-, a w opisie zawarto informację, że medal został “przedziurawiony i zanitowany“. Można się oczywiście domyślać, że został zanitowany żeby poprawić złe wrażenie jakie na przeciętnym numizmatyku wywołuje dziura. Pomijając jakość tej naprawy, która sama w sobie może budzić pewne zastrzeżenia natury estetycznej uważam, że musiała być wykonana przez kogoś bez rzeczywistych ambicji numizmatycznych i bez odpowiedniej wiedzy. Jeśli przyjrzeć się bliżej źródłom dotyczącym medalu okaże się bowiem, że Stanisław August Poniatowski w zamówieniach do Mennicy Warszawskiej wskazywał wyraźnie aby część medali diligentiae była dziurowana. Tym samym okazuje się, że w imię walki o ulepszenie numizmatu doszło do jego faktycznego zdewastowania. Jednocześnie okazuje się, że okaz z dziurą jest tak samo wartościowy jak okaz bez dziury, a jego stan zachowania może być określony jako stan pierwszy. W szerszej perspektywie okazuje się także, co w sumie dość oczywiste, że tej samej miary nie można przykładać do monet i medali, choć wszystkie są numizmatami.

Czy w takim razie każdy medal z dziurą zasługuje na zainteresowani na równi z medalami takiej dziury pozbawionymi? Oczywiście, że nie. Świetnym tego przykładem może być złoty medal Merentibus z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego oferowany na 19 aukcji Antykwariatu Michała Niemczyka pod pozycją 351. Z dziurą czy bez dziury, złote medale z czasów przedrozbiorowych to ogromna rzadkość. Tutaj w dodatku z bardzo dobrą proweniencją. Przedmiot broni się sam dlatego uważam, że zupełnie niepotrzebnie dom aukcyjny opatrzył go nieco przesadzonym opisem. Wskazał w nim, że “wystawiony [medal] zasługuje na szczególną uwagę. Ma bowiem otwór na gadzinie 12:00 przez który przechodziła oryginalna wstęga do noszenia w formie medalionu na piersi, niestety wstęga nie dotrwała do dziś w zbiorze“. Wedle mojej najlepszej wiedzy katalog ANMN jest pierwszym miejsce, w którym pojawia się koncepcja wieszania medali Merentibus z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego na wstędze. Pogląd ten nie był dotychczas prezentowany ani w literaturze, ani w nie znam takiej relacji historycznej. Poza tym otwór jest za mały do przewleczenia wstęgi i w najlepszym wypadku mógł służyć do przewleczenia koluszka dla wstęgi. Takie koluszko mogło jeszcze jakoś wyglądać przy małym medaliku diligentiae (który w epoce nazywano wręcz żetonem), ale w tak pięknym medalu było by estetyczną zbrodnią. Wreszcie stan zachowania rewersu medalu nie wskazuje aby miał się on ocierać na o czyjeś ubranie, zawieszony wcześniej na wstędze. Dlatego koncepcję medalu na wstędze uważam za nieudaną próbę uratowania tego egzemplarza przed porażką wizerunkową, wynikającą z wykonanej w nim dziury. Dlaczego renomowany dom aukcyjny podjął się takiej próby? Ponieważ wie jak przedziurawione numizmaty postrzegane są przez numizmatyków.
Dlatego zachęcam wszystkich do samodzielnego myślenia i samodzielnego oceniania każdego z numizmatów, niezależnie od tego czy są to monety, czy medale. Szukania odpowiedzi na pytanie czy wykonana w nich dziura jest umotywowana historycznie i kulturowo. Czy mówi nam coś o monecie, historii pieniądza, relacji gospodarczych lub innych wydarzeniach. Może się bowiem okazać, że dzięki odkryciu takiego kontekstu wzbogacimy nasz zbiór o bardzo ciekawą i dzięki niewiedzy innych niedrogą pamiątkę. Jak bowiem mówi Damian Marciniak – w numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz. I tej dewizy należy się konsekwentnie trzymać.






Pod koniec 2017 roku odbyła się we Wiedniu aukcja militariów zawierająca szereg polskich pamiątek. W tym dwa większe zestawy tłoków i odcisków pieczęci. Wbrew nazwie aukcji były wśród nich nie tylko pieczęci wojskowe, ale także trzy związane z cywilnym wymiarem sprawiedliwości. Pierwsza z nich i jednocześnie najłatwiejsza do datowania jest pieczęć komornicza z okresu międzywojennego. Najprawdopodobniej powstała na przełomie 1928 i 1929 roku, a następnie była używana aż do wybuchu II Wojny Światowej. Druga to pieczęć C. i K. Sądu Powiatowego w Ulanowie. Można ją w miarę łatwo datować na drugą połowę XIX wieku lub początek XX. Datowanie zawężone do kilkudziesięciu lat nie jest szczególnie precyzyjne dla obiektów tak (relatywnie) młodych. Niestety w moim przekonaniu dalsze ograniczanie przedziału czasowego w którym mogła powstać pieczęć byłoby możliwe tylko w oparciu o styl lub sposób wykonania samej pieczęci. Na tym się niestety nie znam. Nie mam też odpowiedniej literatury ani materiałów porównawczych. W konsekwencji ten wpis poświęcony będzie wyłącznie trzeciemu tłokowi pieczętnemu, którego zdjęcie widać po lewej stronie. Ustalenie daty jego powstania i wykorzystania było dla mnie miłą zagadką historyczną, którą chciał bym się podzielić.
Zacznijmy od treści pieczęci. W tym celu wykonałem jej wirtualny odcisk, widoczny po lewej stronie. Pieczęć używana była w Wydziale Spornym Sądu Pokoju Okręgu Lubelskiego. Oznacza to, że wykonano ją przed 1876 rokiem, kiedy na terenach byłego Królestwa Polskiego weszła w życie reforma sądowa Aleksandra II. Razem z nią wprowadzono w Guberni Lubelskiej organizację sądów pokoju analogiczną do tej jaka funkcjonowała w Rosji. Wykonanie pieczęci po tej dacie wyklucza nie tylko zmiana organizacji sądownictwa, ale także wyeliminowanie z pieczęci języka polskiego. Wszystkich zainteresowanych bliżej tym tematem odsyłam do doskonałej książki prof. Artura Korobowicza pod tytułem “
Skoro wiemy już kiedy najpóźniej mogła powstać omawiana pieczęć, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie kiedy mogła powstać najwcześniej. Najdalszą perspektywę wyznacza oczywiście rok 1810, kiedy na wzór rozwiązań duńskich wprowadzono w Księstwie Warszawskim sądy pokoju. Jest to data oczywiście zbyt daleka na co wskazuje nie tylko szczególna nazwa sądu, ale przede wszystkim herb umieszczony na pieczęci. Ten ostatni może pochodzić najwcześniej z 1842 roku. Wtedy herbem Królestwa Polskiego został dwugłowy czarny orzeł z Orłem Białym na tarczy sercowej. W tym samym roku wprowadzono nową jednostkę administracyjną, jaką był okręg sądowy. Wikipedia podaje informację bez źródła, że godło to miało być zmienione w 1858 roku. Jednak banknoty 1 rublowe Królestwa Polskiego z 1864 i 1866 roku nadal posiadały taki sam herb jak banknoty emitowane w latach 1847-1858. Tak więc jeśli nawet informacja z Wikipedii jest prawdziwa, to rzekomej zmianie mogły się oprzeć nie tylko banknoty, ale także pieczęci sądowe.

Tytuł dzisiejszego wpisu jest dla mojej strony nietypowy, ponieważ nie wyjaśnia co będzie przedmiotem wpisu. Próbowałem wymyślić coś konkretnego, co jednocześnie nie będzie zbyt długie i całkowicie poległem. Dlatego teraz pozostawię wszystkich w napięciu i puentę tytułu ujawnię dopiero na końcu wpisu. Punktem wyjścia, czy też przedmiotem dzisiejszej notki będzie medal zaprojektowany przez Władysława Oleszczyńskiego dla upamiętnienia ostatniego burbona na tronie francuskim, czyli Ludwika Filipa I. Oczywiście to nie przynależność do słynnego rodu była pretekstem do wybicia tego medalu. Był on formą podziękowania za pomoc i opiekę jakich król Francji udzielał polakom z Wielkiej Emigracji. Świadczy o tym projekt rewersu medalu, na którym personifikacja Francji wyciąga rękę do uciekających polaków. Dewiza umieszczona w górnej części kompozycji, stanowi w zasadzie wyjaśnienie tej sceny: “Przyjdźcie do mnie moi starzy przyjaciele”. Medalu nie dało się uczynić bardziej czytelnym. Na koniec dodam jedynie, że poniżej dolnej cięciwy umieszczona jest data wybicia medalu w 1838 roku. Będzie to miało znaczenie dla późniejszych spostrzeżeń.
Odwracając medal na stronę portretową, zobaczymy na niej króla Francji z tytulaturą w umieszczoną wokół postaci. Takie ujęcie nie może budzić najmniejszego zaskoczenia w medalu nawiązującym do wzorów klasycystycznych. Dlatego w zasadzie nie chce się mu poświęcać żadnej uwagi. Gdyby nie zbieg okoliczności, pewnie tak by było również w moim przypadku. Przeglądając w ostatni weekend zbiór numizmatów francuskich zauważyłem awers medalu o którym pomyślałem, że należy do omawianego wyżej medalu. Okazało się jednak, że ma odmienny rewers. Pomyślałem więc, że musi to być rewers wykonany do tego samego awersu. Dopiero kiedy sięgnąłem po medal upamiętniający pomoc Francji dla Wielkiej Emigracji zauważyłem, że awers tych medali nie jest do końca identyczny. Na pierwszym medalu król miał wieniec laurowo-dębowy, a na drugim wieniec wyłącznie dębowy. Inny detal to wstążka spinająca włosy, która spadając na ramię króla raz jest dłuższa, a raz krótsza. Żeby dobrze pokazać brak znaczenia różnic pomiędzy poszczególnymi medalami poniżej przedstawiłem zdjęcia awersów dwóch medali nie tożsamych z projektem Oleszczyńskiego. W takiej skali są nie do odróżnienia.
Dziś pozwolę sobie zaprezentować dwa listy Ignacego Jana Paderewskiego wysłane do Louisa Barthou, byłego premiera Francji, trzynastokrotnego ministra, adwokata, jednego z bardziej znaczących francuskich polityków pierwszej połowy XX wieku i wieloletniego przyjaciela Ignacego Paderewskiego. Z drugiej strony postaci zupełnie anonimowej dla naszej historii, o której sam wcześniej nigdy nie słyszałem. Co ciekawe, oba listy zostały napisane własnoręcznie przez naszego wybitnego kompozytora.
List I. J. Paderewskiego do L. Barthou z 16.VII.1932 roku
W wakacje zawsze jest więcej czasu na lekturę, więc pozwoliłem sobie najnowszy wpis poświęcić biografii Fryderyka Augusta jako księcia warszawskiego. Wbrew nazwie nie jest to wyłącznie biografia polityczna. Autor przedstawia swój pogląd na charakter i osobowość głównego bohatera. Stara się wskazać na te wydarzenia z jego nie łatwego życia prywatnego, które wpłynęły na jego późniejszą postawę wobec dworu Saskiego, Napoleona i obcych mu kulturowo obywateli Księstwa. Oceny prof. Willaume sprawiają wrażenie wyważonych, ponieważ z książki nie przebija jego osobisty stosunek do portretowanego władcy. Chwali go za pracowitość i szczerą chęć rozwiązania problemów Księstwa i gani za nieumiejętność dostosowania się do wymogów chwili, zbytną uległość Napoleonowi i swojemu dworowi. Tym samym Fryderyk August jawi się jako postać wielowymiarowa, a jego biograf jako obiektywny obserwator.
Na ostatniej
Jak wynika z prezentowanego opisu medal został wybity na pamiątkę masakry polskich unitów w Polubiczach, Pratulinie i Drelowie. Dlaczego do niej doszło? Kościół unicki został utworzony na mocy unii brzeskiej z 1596 roku. Był to tak zwany polski kościół unicki, czyli odłam prawosławia poddany na podstawie umowy jurysdykcji papieża. W XIX wieku unici traktowani byli przez kościół prawosławny, tak mocno związany z władzą carską, jak zdrajcy. Natomiast sam kościół był tępiony przez władze carskie. Z tego powodu w 1873 roku doszło do zamknięcia kilku parafii unickich. Między innymi właśnie w Polubiczach, Pratulinie i Drelowie. Wspólnoty miały być zlikwidowane a budynki kościelne przekazane kościołowi prawosławnemu. Już samo to było dotkliwą karą dla tych społeczności, ale władze carskie postanowiły podkręcić jeszcze atmosferę i przejęcia dokonały w trakcie prawosławnych świąt Bożego Narodzenia. Głęboko wierzący chłopi bronili swojej wiary i budynków kościelnych. Kozacka sotnia pod dowództwem płk Steina nie miała skrupułów. W konsekwencji szereg wiernych, w tym wymienionych na pamiątkowym medalu, przypłaciło tą obronę życiem. Ciała złożono w zbiorowej anonimowej mogile, żeby pamięć o prostych lecz dzielnych ludziach się zatarła. Szczęściem w nieszczęściu ta sztuczka się nie udała. Ich nazwiska zostały zapisane na wieczną rzeczy pamiątkę na prezentowanym medalu, a później także na lokalnych pomnikach. Niezależnie od tego 18 maja 1990 roku ciała męczenników pomordowanych w Pratulinie zostały ekshumowane, a sześć lat później Jan Paweł II trzynaścioro z nich ogłosił błogosławionymi (tzw. męczennicy z Pratulina lub męczennicy z Drelowa). Skoro historia o nich pamiętała, może warto żeby PTN też o nich pamiętało.
Trafiłem ostatnio na bardzo ciekawą wzmiankę w Kurierze Litewskim nr 148 z 16 grudnia 1825 roku. Było to zaproszenie do otwartego konkursu, ogłoszonego przez widocznego po lewej stronie prof. Wacława Pelikana, pełniącego obowiązki rektora Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego. Przedmiotem konkursu było sporządzenie pracy pisemnej w języku rosyjskim, polskim, łacińskim, francuskim, niemieckim, angielskim lub włoskim. Praca mogła być ilustrowana lub opatrzona wykresami. Prace składano po ich uprzedniej anonimizacji. Oznaczało to, że każdą z prac należało opatrzyć dewizą. Analogiczna dewiza miała się znaleźć na zapieczętowanej kopercie, w której znajdowało się nazwisko autora. Taki komplet należało złożyć w biurze rektora Uniwersytetu. W konkursie nie mogli brać udziału profesorowie Rady Kolegialnej Uniwersytetu Wileńskiego, ponieważ jednocześnie mieli oni być jurorami konkursu. Praca zwycięzcy konkursu stawały się własnością Uniwersytetu i miały być ogłoszone drukiem. Możliwość taką przewidywano także w stosunku do innych prac, o ile autorzy by sobie tego życzyli. Jednak najważniejszą nagrodą dla pierwszego z proponowanych tematów było “rubli srebrnych trzysta lub tejże wartości medal“, a w przypadku drugiego z proponowanych tematów było “rubli dwieście lub tejże wartości medal“. Na napisanie prac wyznaczono sporo czasu, ponieważ może je było dostarczyć aż do 1 stycznia 1827 roku.
Inspiracją do tego wpisu stała się kolejna tygodniowa aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, czyli wydarzenie zdecydowanie mniej spektakularne niż opisana tydzień temu aukcja Michała Niemczyka. Przedmiotem wpisu będzie oferowana na niej
Odznaka została opisana jako pochodząca z X Zjazdu Niższych Funkcjonariuszy Państwowych w Łodzi. Przypuszczalnie tak rozszyfrowano skrót Z.N.F.P. Ponieważ nic nie wiedziałem o niższych funkcjonariuszach państwowych, postanowiłem poświęcić im kilka chwil w Google. Okazało się, że ustawa z dnia 17 lutego 1922 roku o państwowej służbie cywilnej wprowadziła rozróżnienie osób zatrudnionych w służbie cywilnej na urzędników państwowych i niższych funkcjonariuszy państwowych. Choć ustawa nie wprowadzała abstrakcyjnej granicy między jedną a drugą kategorią, w pewnym uproszczeniu można określić urzędników jako pracowników wyższej kategorii, a funkcjonariuszy jako pracowników niższej kategorii. Każde z nich miało swój związek zawodowy. W tym przypadku interesował będzie nas Związek Niższych Funkcjonariuszy Państwowych. Tak też w moim przekonaniu należy odczytać skrót widoczny na zwieńczeniu odznaki. Powstaje oczywiście pytanie jak to możliwe, że związek powstał w 1921 roku, podczas kiedy omawiana ustawa została wydana dopiero w lutym roku następnego. Sięgnąłem więc do wcześniejszych przepisów regulujących służbę cywilną. Były to Tymczasowe Przepisy Służbowe dla Urzędników Państwowych z 11 czerwca 1918 roku. Nie wspominały one o innej kategorii jak urzędnik państwowy. Jedynie dołączona do nich tabela płac urzędników państwowych wspomina o tym, że ustanowione w niej warunki wynagrodzenia nie dotyczą praktykantów, aplikantów, pomocniczego personelu kancelaryjnego i technicznego “tudzież służby niższej“. Nie można więc wykluczyć, że jakiś akt rangi podustawowej wprowadzał kategorię niższych funkcjonariuszy wcześniej niż ustawa 1922 roku.
Dlaczego uważam, że jest to odznaka rocznicowa, a nie zjazdowa? Po pierwsze ze względu na daty 1921-1931 w połączeniu z rzymską cyfrą X, które jednoznacznie sugerują dziesiątą rocznicę. Po drugie dlatego, że w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego znajduje się relacja fotograficzna z IX zjazdu Związku Niższych Funkcjonariuszy Państwowych. Miał on miejsce w 1934 roku w Warszawie. Jedno z takich zdjęć umieściłem po lewej stronie. W innym źródle znalazłem informację, że pierwszy taki zjazd miał miejsce 1927 roku. Jest więc niemożliwe aby X zjazd miał miejsce w 1931 roku w Łodzi. Nie jest też nieprawdopodobne aby oddział Łódzki związku wykonał sobie odznakę na dziesięciolecie. W szczytowym momencie związek miał w całym kraju 5.000 członków. Można więc przyjąć, że liczebność łódzkiego oddziału była na tyle duża, że pozwalała na zamówienie rocznicowej odznaki.
Ordery PRL szczególnie mnie nie bawią. Jeśli to możliwe, staram się zwracać większą uwagę na osoby wyróżnione, niż na same wyróżnienia. Ponieważ bohaterowie PRL nie są moimi bohaterami, to też ordery i odznaczenia tego okresu nie zwracają mojej szczególnej uwagi. Trochę inaczej było, kiedy na ostatniej aukcji Hermann Historica pojawiły się tłoki do orderu Sztandaru Pracy. Wedle opisu miały one pochodzić z zasobów Niemieckiego producenta tego orderu. Oczywiście można żałować, że dom aukcyjny nie sprecyzował źródła pochodzenia tych tłoków, czyli konkretnej mennicy. Można się jedynie domyślać, że ze względu na bratnią przyjaźń między socjalistycznymi państwami była to mennica ulokowana w DDR. Jeśli tak, to musiała nią być Mennica Muldenhütten lub Mennica w Berlinie.
Już na tym etapie widać słabość opisu. Autor pominął egzemplarze tłoczone (najprawdopodobniej) w Muldenhütten lub błędnie przypisał wszystkie egzemplarze do Mennicy Państwowej w Warszawie. Nie jest też wykluczone, że popełnił oba te błędy na raz. Jeśli przyjrzeć się bliżej omawianym stemplom to widać, że tło inicjałów jest w nich groszkowane. Oznacza to, że mogły być wykorzystane do wykonania egzemplarza opisanego w książce Wojciecha Steli jako wykonanie B. Mogły lecz nie musiały. Niestety zdjęcie z domu aukcyjnego nie jest na tyle precyzyjne, żeby połączyć je z konkretnym egzemplarzem orderu. Do tego trzeba by wziąć do ręki stemple i order. Należy też pamiętać, że łączne nadanie orderu przekroczyło ćwierć miliona. Tak więc nawet trzy pary stempli mogły się okazać niewystarczające. Egzemplarze z groszkowanym tłem mogły być z powodzeniem wykonywane tak samo w Niemczech jak i w Polsce. W takim wypadku należałoby uzupełnić zestawienie W. Steli o kolejne wykonania.